Plan ma zakładać - wedle zapowiedzi prezydenta - zwiększenie odsetka zaszczepionych, podawanie dawek przypominających i dokładniejsze testowanie. Zakazane jest natomiast słowo „lockdown”. - Absolutnie nie idziemy w tym kierunku - powiedział w ubiegłym tygodniu Jeffrey Zients, koordynator Białego Domu ds. walki z pandemią COVID-19.
Ostrożność wobec obostrzeń bierze się nie tylko stąd, że prezydent ma w ich sprawie niewiele do powiedzenia (restrykcje leżą w gestii władz stanowych), ale też przez wzgląd na silny sprzeciw wobec nich w USA. Dla przykładu jeszcze w lutym stanowa legislatura w Dakocie Północnej przyjęła prawo zakazujące wprowadzania przez lokalne władze obowiązku noszenia maseczek; później podobne przepisy wprowadziła Montana. Parę miesięcy temu zaś gubernatorzy Teksasu i Florydy - Gregg Abbott i Ron DeSantis - wypowiedzieli wojnę wymogom noszenia maseczek w szkołach.
Skoro sprzeciw wzbudzają same maseczki, to nikt na poważnie nie rozważa wprowadzenia cięższych restrykcji. Tym bardziej że sytuacja epidemiczna w USA nie jest dziś zła - w kraju dziennie wykrywa się mniej więcej o połowę infekcji mniej niż jeszcze w sierpniu, kiedy zbliżono się do bariery 200 tys. Obawę budzą jednak zbliżające się miesiące zimowe, a także wariant Omikron.
Ale Biały Dom może mieć również kłopot z filarem swojej strategii, czyli szczepieniami. Pełną rundę szczepień ukończyło 59,4 proc. Amerykanów; dawkę przypominającą przyjęło 20,9 proc. Nacisk na dodatkowe podwinięcia rękawa jest zrozumiały, ale po trzecią dawkę zgłoszą się ci, którzy przyjęli dwie pierwsze, więc ogólnego odsetka zaszczepionych ten element strategii nie zwiększy.
Takim rozwiązaniem miały być obowiązkowe szczepienia, które Biały Dom wprowadził punktowo: zobowiązał do nich służbę zdrowia i pracowników firm zatrudniających więcej niż sto osób. Przepisy w wielu miejscach jednak zaskarżono.
Pozwy w sprawie szczepień dla medyków złożyły m.in. Alaska, Arkansas, Dakota Północna, Dakota Południowa, Iowa, Kansas, Luizjana, Missouri, Nebraska, New Hampshire czy Wyoming. Biały Dom chciał, aby do 6 grudnia pierwszą dawkę szczepienia przeciw COVID-19 przyjęli wszyscy zatrudnieni w zakładach opieki zdrowotnej realizujących świadczenia na rzecz państwowych funduszy Medicaid i Medicare (ten pierwszy obsługuje osoby niezamożne, ten drugi - po 65. roku życia).
W poniedziałek sąd federalny w stanie Missouri, a we wtorek w Luizjanie zawiesiły obowiązywanie przepisu na terenie wspomnianych stanów. - Nie mam wątpliwości, że nałożenie na 10,3 mln ludzi obowiązku szczepień jest czymś, co powinien zrobić Kongres, a nie agencja rządu federalnego; a nawet wówczas nie jest dla mnie jasne, czy takie działanie byłoby konstytucyjne - stwierdził sędzia Terry Doughty.
Sądy zawiesiły też inny przepis, który miał doprowadzić do zwiększenia odsetka zaszczepionych - wymóg, aby preparat przeciw COVID-19 przyjęli pracownicy firm zatrudniających więcej niż sto osób. Inicjatywę w tej sprawie podjął także wspomniany już gubernator Florydy. Podpisał osobne prawo, według którego firmy nie mogą wymagać od pracowników, aby się szczepili, a jeśli chcą, by się testowali, muszą za to zapłacić.
Niechęć do jakichkolwiek restrykcji nabrzmiała w USA tak bardzo, że czasem ulegają jej nawet przedstawiciele partii Bidena. Tak było niedawno, kiedy stanowa legislatura w Kansas głównie głosami republikanów uchwaliła prawo podobne do tego z Florydy. Prawo uchwalono podczas nadzwyczajnego posiedzenia zwołanego na życzenie samorządowców. Gubernator Laura Kelly, demokratka, nie widziała sensu sprzeciwiać się tak silnej opozycji i prawo podpisała (republikanie mają większość w lokalnym kongresie).
Biały Dom zdaje sobie też sprawę, że sprzeciw wobec restrykcji stał się paliwem dla wzrostu poparcia dla republikanów. Przykładem jest chociażby Ron DeSantis, który przez dwa lata pandemii wyrósł na samozwańczego obrońcę swobód obywatelskich i poważnego kandydata do uzyskania republikańskiej nominacji w wyborach prezydenckich w 2024 r. W ubiegłym roku DeSantis był jednym z najgłośniejszych zwolenników szybkiego rozmrażania gospodarek; często też flirtuje z antyszczepionkowcami, chociaż oficjalnie namawia do przyjmowania preparatów przeciw COVID-19. Nie dał się jednak publicznie sfilmować podczas szczepienia, gdyż - jak sam stwierdził - „nie chciał eksponować swojego bicepsa”.
Te wszystkie względy musi brać pod uwagę Biały Dom, gdzie panuje zgoda co do tego, że wynik starcia z COVID-19 zaważy na kulejących sondażach prezydenta i Partii Demokratycznej. Jeszcze ważniejszy jest fakt, jak przełoży się to na przyszłoroczne wybory do Kongresu, w których demokraci ryzykują utratę większości w obu izbach. Tym bardziej że sygnały tej porażki już się pojawiły - na początku miesiąca demokraci przegrali wybory na gubernatora w Wirginii. ©℗