Inicjatywa części przeciwników Łukaszenki, by zorganizować 1 listopada bezterminowy strajk generalny, spaliła na panewce.

Niepowodzenie promowanego przez część białoruskiej opozycji strajku robotniczego prowadzi do dwóch wniosków. Po pierwsze, choć nastroje antyrządowe wciąż są na Białorusi powszechne, ludzie ze względu na rekordowo wysoki poziom represji schowali je w domowym zaciszu. Po drugie, ujawnianie różnic zdań między przeciwnikami Alaksandra Łukaszenki dodatkowo zniechęca białoruskie społeczeństwo do podejmowania ryzyka.
Przygotowania do strajku trwały od 30 sierpnia. Wówczas Siarhiej Dyleuski, lider Białoruskiego Zjednoczenia Robotników (BAR), członek prezydium Rady Koordynacyjnej przy Swiatłanie Cichanouskiej, ogłosił stan przedstrajkowy i zagroził, że jeśli władze nie zaczną rozmawiać z opozycją, robotnicy przestaną przychodzić do pracy. Ponieważ Łukaszenka nie odpowiedział na te wezwania, Dyleuski, który przed ubiegłorocznymi protestami pracował jako inżynier w produkujących maszyny rolnicze zakładach MTZ, ogłosił rozpoczęcie strajku na 1 listopada. Protest miał się jednak odróżniać od robotniczych wystąpień z lata 2020 r., gdy pracownicy wychodzili na wiece z politycznymi hasłami na transparentach.
„Władzom wystarczyło zasobów, by zagłuszyć głos robotników (w 2020 r. – red.), ale nie mieliśmy wtedy wystarczającego doświadczenia, żeby temu przeciwdziałać. Nowy format strajku da robotnikom poczucie bezpieczeństwa. Proponujemy po prostu fizycznie nie przychodzić do pracy, bez marszów po terenie przedsiębiorstw, bez zebrań pod cechami. Nie musimy w ten sposób okazywać, że jesteśmy większością. Nie potrzebujemy fizycznego kontaktu robotników z funkcjonariuszami struktur siłowych. Cały kraj zostanie w domu. Strajk nie zostanie przerwany, dopóki nie wymusimy spełnienia naszych żądań” – pisał Dyleuski 20 października na łamach rosyjskiej „Niezawisimej Gaziety”. „Ważna rada od Lecha Wałęsy: «Nie dacie rady poprzez strajki wymóc na Łukaszence odejścia. Żądajcie negocjacji». Dlatego głównym celem białoruskiego strajku są negocjacje” – dodawał.
Zdaniem Dyleuskiego rozmowy powinny dotyczyć zorganizowania uczciwych wyborów i uwolnienia więźniów politycznych. Inżyniera z MTZ, który przebywa na emigracji w Polsce, poparła bardziej zdecydowana część opozycji, na czele z kandydatem na prezydenta z 2010 r. Andrejem Sannikauem i sprzymierzoną z nim redaktorką naczelną portalu Charter97.org Natalią Radziną. – To najbezpieczniejsza metoda, która może zmusić władze do przemian i wypuszczenia więźniów politycznych. Dzisiaj najpopularniejszym tematem w internecie jest właśnie strajk. Ludzie dostrzegli możliwość wyjścia z kryzysu, w który Łukaszenka zapędził kraj w ostatnim roku – przekonywała Radzina w rozmowie z kanałem „Nexta” w komunikatorze Telegram, jednym z najważniejszych narzędzi wymiany informacji między przedstawicielami opozycji i ich zwolennikami.
Przeciwnicy pomysłu zwracali uwagę, że opozycja już dwukrotnie próbowała zorganizować strajk generalny – latem i jesienią 2020 r. Nie udało się to nawet w połowie sierpnia, gdy przez Mińsk przetaczały się wielosettysięczne manifestacje, korzystające z czasowej bierności milicji. Przestrzegano też, że środowisko Radzinej i Sannikaua ma tendencję do myślenia życzeniowego na temat okoliczności, w jakich realne jest odsunięcie od władzy rządzącego od 1994 r. Łukaszenki. Cichanouska zdystansowała się od pomysłu, mówiąc, że ogłoszenie początku strajku na 1 listopada nie zostało z nią skonsultowane. – Tak ważny krok powinien zostać dobrze skoordynowany. Mamy już podobne doświadczenia i rozumiemy, że nie wystarczy ogłosić strajku, by odnieść sukces. Potrzeba skrupulatnej pracy przygotowawczej – mówiła Cichanouska w debacie prowadzonej na jej kanale na YouTubie. Dyleuski został zaproszony do udziału, ale nie przyjął zaproszenia.
Białoruska opozycja nigdy nie była monolitem, ale po sierpniu 2020 r. większość jej działaczy uznała prymat Cichanouskiej, zdobyty dzięki pozytywnej weryfikacji w wyborach prezydenckich, które najprawdopodobniej wygrała. Konflikty między liderami były normą – choćby między wileńskim ośrodkiem Cichanouskiej, a warszawskim centrum byłego ministra kultury Pawła Łatuszki – ale nie wychodziły na powierzchnię. Tym razem zresztą Łatuszka wsparł Cichanouską. – Byłbym gotów zająć się procesem przygotowawczym i doprowadzić do tego, żeby strajk faktycznie się odbył. Ale nie został spełniony podstawowy warunek: nie udało nam się zjednoczyć. Ja też ponoszę za to odpowiedzialność. Nie udało mi się przekonać BAR i jego zwolenników, że jeszcze nie nadszedł właściwy moment – mówił na wspomnianej debacie. Jego zdaniem strajk będzie możliwy najwcześniej na początku 2022 r., gdy władze planują przeprowadzenie referendum o zmianach w konstytucji.
W poniedziałek telegramowe konta związane z BAR zaczęły publikować zanonimizowane zdjęcia robotników deklarujących pozostanie w domu. Wieczorem Dyleuski napisał, że w niektórych przedsiębiorstwach w strajku uczestniczyło 10–30 proc. załogi, co w zakładach MAZ miało doprowadzić do czasowego wstrzymania produkcji w niektórych cechach. W sumie w domu miało zostać 20 tys. ludzi. Brakuje jednak niezależnego potwierdzenia tych informacji. – Gdyby strajk faktycznie się rozpoczął, a ludzie zaczęliby zostawać w domu, wszystkie niezależne media by o tym napisały. Tymczasem nie widzimy paraliżu gospodarki ani nawet poszczególnych przedsiębiorstw – komentował na antenie Biełsatu politolog Pawieł Usau. – Każdy sam decyduje, na co jest gotowy. Nie mamy prawa potępiać ludzi za ich własne inicjatywy, nawet jeśli są organizowane w niezbyt dobry sposób – podsumował wczoraj na antenie Euroradia Franak Wiaczorka, doradca Cichanouskiej ds. zagranicznych, starając się łagodzić napięcia w szeregach opozycji.
1 listopada nie było widać paraliżu gospodarki ani nawet poszczególnych przedsiębiorstw