Prezydent Turcji wycofał się z groźby wydalenia 10 zachodnich ambasadorów. Spór z Europą i Stanami Zjednoczonymi będzie się jednak toczył dalej.

Za persona non grata uznani mieli zostać dyplomaci, których rządy wezwały do uwolnienia z więzienia filantropa Osmana Kavali. – Naszą wolą nigdy nie było wywołanie kryzysu, ale ochrona prawa, honoru, własnych interesów i suwerenności naszego kraju – powiedział w poniedziałek w telewizyjnym oświadczeniu Recep Tayyip Erdoğan. Działania prezydenta Turcji są jednak elementem szerszej gry z Zachodem. – Erdoğan mierzy się z ogromnymi problemami gospodarczymi, które powodują, że na zwycięstwo w nadchodzących wyborach nie może liczyć ani Partia Sprawiedliwości i Rozwoju, którą kieruje, ani on sam jako kandydat na prezydenta – tłumaczy w rozmowie z DGP Karol Wasilewski z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Sondaże przeprowadzone w październiku przez turecki AKAM nie są dla urzędującego prezydenta korzystne. Wskazują, że w drugiej turze zaplanowanych na 2023 r. wyborów Erdoğan przegrałby z co najmniej trzema innymi kandydatami. Wśród nich znajdują się burmistrzowie Ankary Mansur Yavaş i Stambułu Ekrem İmamoğlu. 8-proc. przewagę nad Erdoğanem ma nawet jedna kobieta – liderka nacjonalistycznej Dobrej Partii Meral Akşener. Dla wielu może być to szczególnie szokujące, bo społeczeństwo tureckie jest głęboko patriarchalne. – Turcy po raz pierwszy od dwóch dekad uwierzyli, że przyszły rząd może zostać utworzony bez Erdoğana i jego ugrupowania – mówi analityk.
Można byłoby założyć, że potyczkę z 10 państwami Erdoğan rozegrał świetnie. W poniedziałek wieczorem opublikowały one bowiem oświadczenia uzupełniające. – „W odpowiedzi na pytania dotyczące oświadczenia z 18 października (w sprawie uwolnienia Osmana Kavali – red.) Stany Zjednoczone podkreślają, że przestrzegają art. 41 konwencji wiedeńskiej” – czytamy na stronie ambasady USA w Stambule. Wspomniany zapis umowy dotyczy m.in. niemieszania się do spraw wewnętrznych innego państwa. „Jest to niezwykle żenujący epizod dla USA i pozostałych dziewięciu rządów, które wspólnie wzywały do wypuszczenia Osmana Kavali, a później napisały, że obiecują nie ingerować w sprawy wewnętrzne Turcji. To ogromny sukces Erdoğana” – napisała na Twitterze analityczka think tanku European Council on Foreign Relations Asli Aydıntaşbaş. „Lekcja dla Stanów Zjednoczonych i Europy: możecie stanowisko zajmować albo nie. Nie próbujcie jednak robić obu, bo wygląda to słabo” – dodała.
Innego zdania jest Wasilewski. – Faktycznie to oświadczenie można odbierać jako krok w tył, co zresztą skrzętnie wykorzystał obóz rządzący. Gdyby jednak przyjrzeć mu się dokładniej, można zauważyć, że jest to majstersztyk, z jakim dawno nie mieliśmy w dyplomacji do czynienia – twierdzi. Wszystko dlatego, że wersja tekstu w języku tureckim różni się od tej po angielsku. Pierwsza zakłada, że państwa nie będą ingerowały w sprawy wewnętrzne Turcji od momentu publikacji oświadczenia. Druga informuje jednak, że również żądanie wypuszczenia Kavali, które wywołało gniew Erdoğana, zostało wypowiedziane z poszanowaniem konwencji wiedeńskiej i art. 41. Artykuł ten mówi także, że wszelka komunikacja między państwem wysyłającym a przysyłającym odbywa się przez ministerstwo spraw zagranicznych. – Przekaz Zachodu jest więc prosty – nie obchodzi nas, co mówi Erdoğan, a jedynie to, co mówi MSZ. W takiej sytuacji interpretacja oświadczenia robi się trochę mniej korzystna dla Turcji – przekonuje analityk PISM.
Erdoğan jest jednak przekonany, że odniósł sukces. – Wierzę, że od teraz państwa będą ostrożniej podchodzić do swoich wypowiedzi dotyczących naszej suwerenności – mówił. Analityczka ECFR przekonuje, że to nie koniec. „Sprawa Osmana Kavali się nie skończyła i nadal będzie problemem w stosunkach Turcji z UE i USA” – napisała. Dla państw Zachodu jest to swego rodzaju nauczka. – Zainicjowany wraz z objęciem prezydentury przez Joego Bidena prozachodni zwrot w polityce zagranicznej Turcji to mrzonka. Tego typu napięć będzie coraz więcej, bo Erdoğan chce wykorzystać konflikty z zagranicą do mobilizowania swojego elektoratu – mówi Wasilewski. ©℗