Nowy niemiecki rząd może zalegalizować albo przynajmniej zdepenalizować miękkie narkotyki. W środę ruszają negocjacje koalicyjne w 22 szczegółowych podgrupach.

Po wstępnych rozmowach sondujących w Berlinie w tym tygodniu socjaldemokraci, Zieloni i liberałowie z SPD rozpoczynają szczegółowe negocjacje koalicyjne, które będą się toczyły w 22 podstolikach. Każdy z nich ma wypracować krótką, wspólną podstawę programową, a realizować ją będzie rząd, którego kanclerzem ma być szef SPD Olaf Scholz. Oczywiście jeśli wszyscy się dogadają. Ale na ten moment wydaje się to prawdopodobne.
Jednym z punktów, gdzie nie ma zbyt dużych rozbieżności między potencjalnymi koalicjantami, jest liberalizacja polityki dotyczącej miękkich narkotyków. Obecnie w Niemczech posiadanie, handel i produkcja marihuany są nielegalne. Jak podaje rozgłośnia Deutschlandfunk, w ubiegłym roku odnotowano prawie 230 tys. czynów karalnych z nią związanych. Z tym że przy mniejszych ilościach przeznaczonych na własny użytek, w zależności od kraju związkowego, nie więcej niż 6–10 g, odstępuje się od karania. Handel większymi ilościami może skutkować nawet pięcioma latami więzienia. Wśród potencjalnych koalicjantów panuje zgoda co do tego, że zmiana polityki narkotykowej jest potrzebna. Ale diabeł tkwi w szczegółach.
Karl Lauterbach, poseł SPD, który zajmuje się polityką zdrowotną, twierdzi na łamach „Rheinische Post”, że legalizacja doprowadzi do tego, że narkotyki będą bardziej bezpieczne, ponieważ nie będą tak jak obecnie sprzedawane z różnymi domieszkami (np. heroiny). A to może prowadzić do szybkiego uzależnienia i przerzucania się na twardsze środki odurzające. – Dlatego jestem za tym, by w umowie koalicyjnej znalazł się zapis o legalnej i kontrolowanej dystrybucji marihuany wśród dorosłych – stwierdził Lauterbach.
Sprawę poruszył także przed weekendem Christian Lindner, szef liberałów z FDP. – Jestem za kontrolowanym dostępem i dlatego przy sprzedaży powinno też dojść do wyjaśniania skutków zdrowotnych – deklarował polityk w telewizji Bild. W jego przekonaniu chodzi o to, by nie wspierać przestępców i mieć większą kontrolę nad jakością narkotyków, a nie o „prawo do rauszu”.
Tę kwestię w swoim programie wyborczym poruszają Zieloni. „Obecne zakazy dotyczące marihuany powodują więcej problemów, niż ich rozwiązują. Dlatego chcemy uderzyć w czarny rynek i za pomocą prawa stworzyć podstawę do regulowanej sprzedaży w licencjonowanych sklepach” – czytamy w dokumencie. Nie jest jasne, na co zdecydują się politycy – czy sprzedaż będzie w aptekach, tak jak proponuje FDP, czy powstaną specjalne coffee shopy na wzór tych z sąsiednich Niderlandów. Ten kraj ostatnio został bardzo mocno skrytykowany i pokazany wręcz jako państwo w kryzysie z powodu mafii narkotykowych przez prestiżowy tygodnik „Der Spiegel”. Tak daleko idącą liberalizację trudno jednak za Odrą sobie wyobrazić. Za to rozwiązania rodem ze Stanów Zjednoczonych, gdzie w kolejnych stanach marihuana jest legalizowana, a zielony biznes zaczyna odpowiadać za znaczne wpływy podatkowe, jak najbardziej.
Tym bardziej że już teraz w dużych miastach są dzielnice, o których wszyscy wiedzą, że bez problemu można tam kupić marihuanę, a wiele mniejszych partii politycznych, jak choćby Piraci, jest za legalizacją. Przeciwna legalizacji jest chadecja, która rządziła przez ostatnie 16 lat i teraz najpewniej znajdzie się w opozycji. Ale także w jej szeregach są tacy politycy jak np. poseł Thomas Heilmann, którzy wyobrażają sobie kontrolowany dostęp do narkotyków. Warto jednak zaznaczyć, że to jeden z niewielu nośnych społecznie tematów raczej lewicowych, których chadecja nie przejęła pod rządami Angeli Merkel od swoich konkurentów – wcześniej zrobiła to m.in. z legalizacją małżeństw homoseksualnych czy wycofaniem z energetyki jądrowej.
Przeciw liberalizacji polityki narkotykowej są także policyjne związki zawodowe. Biorąc jednak pod uwagę, że wśród socjaldemokratów bardzo silną pozycję będzie miała młodzieżówka, której członkiem jest co czwarty wybrany we wrześniowych wyborach poseł SPD, czyli największej siły politycznej nowego Bundestagu, trudno sobie wyobrazić, że do liberalizacji tej polityki nie dojdzie.
Rozmowy koalicyjne w podgrupach mają ruszyć w środę i powinny się zakończyć do 10 listopada. Jak poinformowali przedstawiciele trzech potencjalnych koalicjantów, później dojdzie do ustaleń na wyższym szczeblu w kwestiach, w których nie porozumieli się eksperci. Umowa koalicyjna powinna być gotowa do końca listopada, później będą ją musiały zatwierdzić poszczególne partie. Zieloni chcą na ten temat głosować przez internet, liberałowie zwołają specjalny zjazd partyjny, a socjaldemokraci jeszcze nie zdecydowali, czy będzie to tak jak cztery lata temu głosowanie wszystkich (czyli ponad 400 tys. członków), czy jednak decyzja partyjnej wierchuszki.
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem i nikt nie przeciągnie albo nie wycofa się z rozmów, to jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia nowym kanclerzem Niemiec zostanie Olaf Scholz.