Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że dni rządu Andreja Babiša są policzone. Po upiornej zimie 2020/2021, kiedy na COVID-19 zmarło 30 tys. Czechów, a śmiertelność należała do najwyższych na świecie, notowania rządzącej partii ANO sięgnęły historycznego dna. W marcu na pierwsze miejsce w sondażach wysunęła się liberalna koalicja Piratów i Samorządowców (PirSTAN), którym deptała po piętach centroprawicowa koalicja Razem. Te dwa opozycyjne ugrupowania wspólnie mogłyby utworzyć najbardziej progresywny gabinet w Europie Środkowej.

Ale to już przeszłość. W miarę jak poprawiała się sytuacja pandemiczna, notowania ANO poszły w górę i według ostatnich sondaży sięgają 26 proc. Razem jest na drugim miejscu (21,5 proc.), a PirSTAN dopiero na trzecim (20 proc.). Dwa opozycyjne bloki wciąż mają ogółem znacznie większe poparcie niż ANO, ale to nie znaczy, że przejmą władzę po wyborach, które odbędą się 8 i 9 października. Babiš, postkomunistyczny miliarder, drugi najbogatszy Czech, ma w rękawie potężny atut. Jest nim socjaldemokratyczny prezydent Miloš Zeman, z którym łączy go polityczny sojusz. Zeman już zapowiedział, że misję utworzenia nowego rządu powierzy liderowi ugrupowania, które zdobędzie najwięcej głosów w wyborach, w domyśle Babišowi. Ten zaś ma już taką wprawę w sprawowaniu mniejszościowych rządów, że Jarosław Kaczyński mógłby jeździć do Pragi po nauki.
Babiš rządzi od czterech lat, choć koalicja ANO i socjaldemokratów nigdy nie miała większości w parlamencie. To możliwe, gdyż w rozdrobnionej Izbie Poselskiej zasiadają przedstawiciele aż dziewięciu partii. Część z nich, z posłami Komunistycznej Partii Czech i Moraw (KSČM) na czele, w razie potrzeby głosuje po myśli rządu w zamian za tzw. trafiki (dosłownie kioski), czyli korzyści polityczne bądź majątkowe. Jednocześnie blokują oni możliwość odwołania gabinetu Babiša i utworzenia koalicji z udziałem opozycji. Zeman i Babiš zechcą powtórzyć ten manewr po wyborach. I prawdopodobnie im się to uda, gdyż PirSTAN od marca utracili jedną trzecią głosów, a centroprawica, za którą ciągną się dawne afery korupcyjne, ma nad sobą szklany sufit, którego nie przebije.
Piraci i Samorządowcy przegrywają na własne życzenie. Poszli do wyborów pod hasłem „Przywrócimy krajowi przyszłość”, ale gdy przed wakacjami zaprezentowali liderów list wyborczych, okazało się, że wśród 15 kandydatów jest aż 14 mężczyzn w garniturach wyglądających jak korpoludki i tylko jedna kobieta. Słabo jak na rzekomo najbardziej progresywne ugrupowanie w Czechach. Okazało się także, że większość ich kandydatów na stanowiska szefów resortów to ludzie słabo znani, bez doświadczenia. To nie wyglądało poważnie. Do tego doszła agresywna propaganda Babiša, który zarzuca Piratom, że ich program społeczny to zagrożenie dla tradycyjnych wartości i czeskiego stylu życia. W praktyce chodzi o rzekomo zbyt otwartą postawę wobec środowisk LGBT czy uchodźców. Takiej retoryki można by się spodziewać po ugrupowaniu z prawej strony sceny, tymczasem przedstawiciele ANO w Parlamencie Europejskim zasiadają w szeregach liberalnego ugrupowania Odnówmy Europę Emmanuela Macrona.
Sekret popularności Babiša polega na tym, że sięga on po hasła z arsenału skrajnej prawicy, jednocześnie prowadząc politykę socjalną, która odpowiada na oczekiwania gorzej sytuowanych warstw społeczeństwa. Pod tym względem ANO, partia pozbawiona jakiejkolwiek ideologii, okazująca całkowity brak zainteresowania rozliczeniami historycznymi z okresu komunizmu, przypomina Prawo i Sprawiedliwość. W rzeczywistości jest jednak przedsięwzięciem biznesowym, polityczną emanacją holdingu Agrofert Babiša. Wielu posłów i działaczy rekrutuje się spośród pracowników tej korporacji. Czerpie ona olbrzymie korzyści z dotacji unijnych, o których podziale decyduje rząd. Premier twierdzi, że nie ma tu konfliktu interesów, ponieważ zarządzanie firmą powierzył funduszom inwestycyjnym. Komisja Europejska nie podziela tego poglądu. Przewodnicząca KE Ursula von der Leyen podczas wizyty w Pradze w lipcu uzależniła transfer środków z unijnego Funduszu Odbudowy od wyjaśnienia tej kwestii do połowy 2022 r.
Perspektywa utraty 180 mld koron (32 mld zł) nie zrobiła wrażenia na wyborcach ANO. Większość interesuje się wyłącznie sprawami, które bezpośrednio ich dotyczą, jak wysokość pensji i świadczeń socjalnych, poziom usług publicznych, dostęp do rynku pracy, poczucie bezpieczeństwa w codziennym życiu. Są głusi na sprawy dotyczące polityki zagranicznej, a postulaty obyczajowe traktują jak przejaw niechcianej ingerencji z mitycznej Brukseli. Może to zaskakiwać w kraju, który uchodzi za najbardziej liberalny w regionie, ale liczby nie kłamią. Większość wyborców głosuje na ugrupowania, które w mniejszym lub większym stopniu deklarują sprzeciw wobec przemian obyczajowych typowych dla Europy Zachodniej i USA. Głównym beneficjentem tego stanu rzeczy jest ANO, ale można wskazać jeszcze kilka ugrupowań, które przedstawiają się jako bastiony tradycyjnego stylu życia, choć każde z nich inaczej je definiuje.
Jednym z nich jest skrajnie prawicowa partia pół-Czecha, pół-Japończyka Tomia Okamury Wolność i Demokracja Bezpośrednia, będąca odpowiednikiem polskiej Konfederacji. Na przeciwnym biegunie politycznym sytuuje się KSČM. Od partii Okamury różni ją odwoływanie się do haseł komunistycznych, lecz obydwie są równie antyeuropejskie, przeciwne członkostwu w NATO, prokremlowskie, prochińskie i homofobiczne. Komuniści mogą mieć problem z przekroczeniem 5-proc. progu. Ta sztuka być może uda się nowej partii Przysięga, na której czele stoi były policjant Robert Šlachta. To partia jednego człowieka i jednego tematu – walki z korupcją. Przed ośmioma laty kierowany przez Šlachtę wydział do walki z przestępczością zorganizowaną doprowadził do upadku centroprawicowego rządu Petra Nečasa. Ludzie Šlachty zatrzymali pod zarzutami korupcji i wykorzystywania tajnych służb dla celów prywatnych ówczesną szefową gabinetu premiera, a obecnie jego żonę Janę Nagyovą, a także kilku innych urzędników i polityków koalicji. Większości zarzutów nie udało się udowodnić, lecz przedterminowe wybory jesienią 2013 r. zakończyły się porażką centroprawicy.
Wtedy zaczęła się kariera Babiša, który w 2014 r. został wicepremierem i ministrem finansów. Cztery lata później wygrał wybory i stanął na czele rządu ANO i socjaldemokratów. Ci ostatni po siedmiu latach współrządzenia zapewne nie przekroczą progu, ale w nowym parlamencie mogą ich zastąpić posłowie Przysięgi, w razie potrzeby z cichym poparciem komunistów bądź partii Okamury. Jeśli tak się stanie, Czechy przez kolejne cztery lata będą środkowoeuropejskim maruderem, który wprawdzie ma swoje grzechy, ale przynajmniej nie wtyka szprychy w koła unijnej maszynerii. Dotyczy to także polityki regionalnej. Tradycyjnie zajmuje ona dalekie miejsce na liście politycznych priorytetów. Kwestie związane ze współpracą w ramach Grupy Wyszehradzkiej, Trójkąta Sławkowskiego (Austria, Czechy, Słowacja) czy Inicjatywy Trójmorza absorbują wyłącznie ekspertów i działaczy organizacji pozarządowych. Niezależnie od tego, kto akurat sprawuje władzę, czeską klasę rządzącą cechuje wstrzemięźliwość, unikanie ambitnych deklaracji, skupienie się na wątkach związanych z rozwojem infrastruktury, a zarazem nieumiejętność formułowania własnych celów i priorytetów.
Dobrym przykładem jest stosunek do Trójmorza. Długo postrzegano je w Pradze jako przejaw polskiej megalomanii. Dopiero zaangażowanie Waszyngtonu i włączenie się do tej inicjatywy Berlina sprawiło, że Czesi potraktowali ją serio. Rząd Babiša uważnie się jej przygląda i popiera, gdy uznaje to za korzystne dla siebie, ale nie należy się spodziewać, że choćby w najmniejszej mierze przyczyni się do jej rozwoju bądź instytucjonalizacji. Trójmorze nie jest Babišowi potrzebne. Chodzi tylko o to, żeby nie zostać za burtą, gdyby okazało się, że ten polski okręt widmo jednak popłynie. Pragmatyzm w polityce regionalnej będzie cechować także ewentualny rząd centroprawicy i Piratów. Ale opozycja musiałaby się zjednoczyć, tak jak to się stało na Węgrzech, żeby mieć realne szanse na wygraną. Problem w tym, że Piratów i centroprawicę łączy głównie niechęć do Babiša. Piraci wywodzą się ze środowisk kontrkulturowych i anarchistycznych. Zaczynali w polityce, gdy obecni liderzy centroprawicy sprawowali władzę, zaś o Babišu mało kto słyszał. Centroprawica to dla nich prawie takie samo zło jak ANO. Negatywna kampania Babiša z powodzeniem skupiła się na Piratach, gdyż to oni stanowili realne zagrożenie dla władzy. PirSTAN mogli przyciągnąć do urn młodych i zmobilizować umiarkowanych, którzy mają dość obecnego rządu.
Wszystko jednak wskazuje na to, że Czechy nie są gotowe, by premierem został 40-letni Ivan Bartoš, lider Piratów z charakterystycznymi dreadami. Taka perspektywa nie uśmiecha się także jego ewentualnym koalicjantom. Politycy centroprawicy nie przepadają za Piratami. To starzy wyjadacze; niektórzy byli ministrami, kiedy Piraci chodzili jeszcze do skautów. Reprezentują szeroki wachlarz światopoglądowy, od umiarkowanej chadecji (ludowcy z KDU-ČSL) przez konserwatywny liberalizm (TOP09) aż po eurosceptyczny konserwatyzm narodowy (Obywatelska Partia Demokratyczna, ODS). ODS jest jedyną partią zainteresowaną współpracą z Polską i resztą regionu. Jej działacze sympatyzują z PiS, współtworzą z nią grupę Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. To oni nadają ton w koalicji Razem i prawdopodobnie mieliby najwięcej do powiedzenia w sprawach polityki zagranicznej koalicyjnego rządu z PirSTAN. Rząd lidera ODS Petra Fiali byłby zainteresowany współpracą z Polską oraz zacieśnieniem związków z Ameryką. Obecność polityków TOP09 i Piratów zarazem gwarantowałaby utrzymanie proeuropejskiego kursu. Z polskiej perspektywy byłaby to zmiana na lepsze. Niestety obecnie jest to wariant mniej prawdopodobny niż dalsze rządy tandemu Babiš-Zeman. Czesi wybierają przeszłość. Witamy w Europe Środkowej.
Aleksander Kaczorowski, pisarz, bohemista, redaktor naczelny „Aspen Review Central Europe”