Droga do zbudowania rządu coraz bardziej się komplikuje. Wydaje się jednak, że Binjamin Netanjahu, będący najbardziej doświadczonym politykiem w kraju, dostał nową szansę, by zachować urząd premiera.

Wydarzenia w Strefie Gazy przyniosły nieoczekiwany zwrot akcji na izraelskiej scenie politycznej. Ja’ir Lapid – przewodniczący partii Jest Przyszłość, jeszcze dwa tygodnie temu był na dobrej drodze do zdetronizowania urzędującego nieprzerwanie od 12 lat premiera Binjamina Netanjahu. Podczas konfliktu jego szanse spadły niemal do zera.
Mandat do utworzenia rządu przez Lapida wygasa 2 czerwca. Rozpad budowanej przez niego koalicji nastąpił po części dlatego, że Zjednoczona Lista Arabska, która w Knesecie reprezentuje palestyńskich obywateli Izraela, odmówiła współpracy po wybuchu aktów przemocy pomiędzy nimi a żydowską większością. Z udziału w bloku anty-Netanjahu wycofał się także skrajnie prawicowy Naftali Bennett, lider Jaminy. Jego partia, podobnie jak ZLA, była niezbędna do utworzenia rządu.
Mimo to Lapid na popularności nie stracił. Z sondażu opublikowanego w niedzielę przez izraelski kanał 12. wynika, że gdyby wybory odbyły się w ostatni weekend, jego partia Jest Przyszłość otrzymałaby 21 mandatów, czyli o cztery więcej niż w ostatnich wyborach.
Jedyną szansą dla Lapida byłoby przekonanie Bennetta, aby powrócił do stołu negocjacyjnego. „The Jerusalem Post” pisze, że w niedzielę zaproponował mu, aby w ramach umowy rotacyjnej jako pierwszy objął stanowisko premiera po Binjaminie Netanjahu, dla którego 11-dniowa wojna okazała się politycznie korzystna.
Choć izraelska prawica krytykowała premiera za decyzję o zawieszeniu broni, przywództwo w czasach kryzysu mogło pomóc Netanjahu we wzmocnieniu wizerunku, dzięki któremu od dziesięcioleci utrzymuje się w polityce jako skoncentrowany na bezpieczeństwie mąż stanu broniący Izraela przed zagrożeniami zewnętrznymi. Jednak poparcie dla Likudu nie zmieniło się. Sondaż kanału 12. wykazał, że jego członkowie utrzymaliby 30 mandatów w parlamencie. Łącznie blok popierający Netanjahu miałby zdobyć 53 mandaty, a partie jemu przeciwne – 58. Obie strony musiałyby jednak zawalczyć o głosy partii arabskiej lub Jaminy, by zdobyć większość w Knesecie.
Politycy skupiają się teraz na 21-dniowym okresie, który nastąpi, jeśli Lapid ostatecznie poniesie porażkę. W tym czasie dowolny członek Knesetu, który zbierze podpisy 61 posłów, będzie mógł zbudować rząd.
Dla premiera Netanjahu, który stracił już mandat do utworzenia rządu, to szansa, by utrzymać się u władzy. Centroprawicowy dziennik „Jisra’el ha-Jom” pisze, że premier, jako najbardziej doświadczony polityk Izraela może przekonać swoich rywali do przyłączenia się do prawicowego obozu. Potencjalnie miałoby chodzić o Beniego Ganca i Gideona Sa’ara.
Ugrupowanie Niebiesko-Białych Ganca także odnotowało wzrost popularności. Z sondażu wynika, że partia zdobyłaby teraz 10 mandatów, czyli o dwa więcej niż podczas marcowego głosowania. Partia Nowa Nadzieja Sa’ara zachowałaby 6 mandatów.
Netanjahu, podobnie jak Lapid, wciąż liczy na współpracę z Bennettem. W weekend negocjatorzy Likudu spotkali się z członkami Jaminy, oferując Bennettowi stanowisko ministra obrony, mimo że jeszcze dwa tygodnie temu Netanjahu proponował mu w ramach umowy rotacyjnej fotel premiera. Według „Jisra’el ha-Jom” teraz na tak hojną ofertę nie mogą liczyć również Sa’ar i Ganc.
Izraelskie media wskazują jednak, że najbardziej prawdopodobną opcją jest organizacja kolejnych wyborów. Bennett, od którego w tej chwili zależy, który scenariusz się ziści, wezwał w niedzielę liderów partii do kompromisów i zapobieżenia piątym wyborom w ciągu dwóch i pół roku. – Ktokolwiek zmusi Izrael do przeprowadzenia wyborów oraz doprowadzi do kolejnego roku niezdolności państwa do funkcjonowania i marnowania ogromnych pieniędzy, gra na korzyść tych, którzy chcą nas skrzywdzić – napisał na Facebooku. Polityk twierdzi, że pozostaje wiele opcji utworzenia rządu, jeśli tylko niektórzy zrezygnują z bojkotu i zrozumieją powagę sytuacji. Nie zdradził, do kogo kierował swoje słowa, ale zaznaczył, że wojna z Hamasem udowodniła, że ani Netanjahu, ani lewica nie są wrogami Izraela.