Taktyką na utrzymanie władzy przez premiera Binjamina Netanjahu było konsekwentne pogłębianie różnic między partiami, które mogłyby zbudować alternatywną wobec prawicy koalicję. Te zabiegi okazały się jednak nieskuteczne. – Chęć odsunięcia od władzy Netanjahu jest bardzo silna – mówi w rozmowie z DGP Michał Wojnarowicz z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Sam Lapid podczas kampanii skupiał się przede wszystkim na narracji anty-Netanjahu. Prawicową koalicję „Bibiego” określił jako „ekstremistyczną, homofobiczną, szowinistyczną, rasistowską i antydemokratyczną”. – To rząd, w którym nikt nie reprezentuje ludzi pracy, osób płacących podatki i wierzących w rządy prawa – mówił przed wyborami.
Szefa partii Jest Przyszłość określa się jako centrystę. Jest politykiem stosunkowo młodym, który do gry wszedł dopiero w 2013 r. po zakończeniu kariery dziennikarskiej. Jego frakcja odniosła wtedy ogromny sukces, zajmując drugie miejsce w wyborach. Przez rok współpracował nawet z obecnym premierem, pełniąc funkcję ministra finansów.
Zdaniem Wojnarowicza polityk ma przed sobą zadanie zbudowania bardzo różnorodnej koalicji. Potrzebowałby także wsparcia ze strony partii arabskich, co stanowiłoby novum w izraelskiej polityce. – W innym wypadku musiałaby zaakceptować konieczność porozumienia z frakcjami religijnymi – mówi Wojnarowicz. A te są silnie związane z Netanjahu.
Drugim wyzwaniem jest podjęcie decyzji, kto miałby stanąć na czele rządu. Lapid obiecał, że w ramach umowy rotacyjnej stanowisko premiera obejmie także Naftali Bennett z Nowej Prawicy. – Jego ugrupowanie ma zaledwie kilka mandatów w Knesecie, ale to właśnie on jako pierwszy mógłby objąć fotel szefa rządu. Do tego potencjalni koalicjanci będą musieli zdecydować o podziale ministerstw między partiami – mówi Wojnarowicz.
Choć Lapid jest zdeterminowany, by rząd utworzyć, nie wiadomo, czy będzie na tyle stabilny, by przetrwać do pierwszej rotacji premierów. W poprzednich latach takie scenariusze kończyły się w Izraelu porażką. Sojusz, który Netanjahu zawarł w ubiegłym roku z partią Niebiesko-Białych Beniego Ganca, miał położyć kres impasowi politycznemu. Rozpadł się jednak po siedmiu miesiącach.
Pojawia się więc pytanie, czy Lapidowi uda się ten trend odwrócić. – Wciąż mówimy o koalicji, która posiadałaby małą przewagę. Wystarczyłoby naprawdę niewiele, żeby ją zniszczyć – mówi Wojnarowicz. Niektórzy posłowie z udziału w takim sojuszu wyłamują się już teraz. Amichaj Szikli ze Zjednoczonej Prawicy zapowiedział, że nie zagłosuje za rządem, w którego skład wejdzie lewica czy Arabowie. – Pojedyncze głosy wystarczą, żeby uniemożliwić utworzenie rządu, co z kolei doprowadzi do przeciągnięcia całego kryzysu – twierdzi analityk PISM. Dodaje, że nawet jeśli jego budowa się powiedzie, koalicja będzie nieustannie czuć na sobie oddech Netanjahu, który zrobi wszystko, żeby doprowadzić do kolejnych wyborów.
W takiej sytuacji można się więc spodziewać, że rząd Lapida trudne tematy, jak np. rozmowy z Palestyńczykami, odłoży na bok. Zamiast tego skupi się na kwestiach takich jak wyjście z pandemii i odbudowa gospodarki. W ich przypadku porozumienie między różnymi ugrupowaniami będzie łatwiejsze do wypracowania. Nie wiadomo jednak, jak długo obawa, że Netanjahu mógłby odzyskać władzę, będzie pomocna w utrzymaniu takiego stanu rzeczy i unikaniu spornych tematów.
Szef partii Jest Przyszłość wywodzi się z rodziny o dużych tradycjach w polityce. Jego ojcem był ocalały z Holokaustu wicepremier Izraela Tommy Lapid. Podczas kryzysu wokół nowelizacji ustawy o IPN w 2018 r. Ja’ir Lapid oskarżył Polaków o współudział w zabójstwie swojej prababci.
Wielokrotnie wypowiadał się krytycznie na temat Polski. W 2018 r. ostro krytykował porozumienie premiera Mateusza Morawieckiego i Binjamina Netanjahu, które spór o ustawę o IPN miało wyciszyć. – Ta ustawa musi zostać pogrzebana w polskiej ziemi, która przesiąkła krwią Żydów – mówił w Knesecie. Na Twitterze pisał, że regulacja jest próbą zaprzeczenia udziału wielu polskich obywateli w Holokauście.
– Wiele rzeczy, które mówi się, będąc częścią opozycji, nie przekłada się później na stanowisko rządu. Sprawowanie władzy łagodzi obyczaje – twierdzi Wojnarowicz. Może się więc zdarzyć, że koalicja Lapida przyjmie wobec Polski stanowisko bardziej pragmatyczne. – Ale druga możliwość jest taka, że nowy rząd będzie chciał się na różnych płaszczyznach od Netanjahu odciąć – tłumaczy.
W Izraelu w sprawie polityki zagranicznej panuje konsensus. Partie zgadzają się w kwestii Iranu czy konieczności normalizacji relacji z państwami arabskimi. Przestrzeni, żeby coś w dyplomacji zmienić, jest tak naprawdę niewiele. – Jednym z obszarów, w którym nowy rząd faktycznie mógłby się wyraźnie odróżnić (od Netanjahu – red.) byłyby relacje z naszym regionem – twierdzi analityk PISM.
– Osłabienie stosunków z Polską czy Węgrami, które też były przez ostanie lata krytykowane, nie stwarzałoby wysokich kosztów politycznych – mówi analityk. Nie dotyczyłoby bowiem relacji z państwami takimi jak Indie czy Rosja, które również były dla Netanjahu ważnymi partnerami, ale jednak ich znaczenie z perspektywy Izraela jest dużo większe niż państw naszego regionu.