Choć do letnich igrzysk olimpijskich w Tokio zostało mniej niż sto dni, wciąż nie wiadomo, ilu fanów obejrzy je na żywo. A rachunki za imprezę wciąż rosną.

– Odwołanie igrzysk wciąż jest opcją – zapowiedział przed weekendem Toshihiro Nikai, sekretarz generalny rządzącej Japonią Partii Liberalno-Demokratycznej w wywiadzie udzielonym telewizji TBS. Taka deklaracja jest zaskakująca. Do tej pory przedstawiciele rządu i organizatora twardo twierdzili, że planowana na lipiec i przełożona z ubiegłego roku z powodu pandemii impreza się odbędzie. W liczącej ponad 120 mln ludzi Japonii notuje się dziennie ponad 5 tys. przypadków COVID-19. Na tle Europy, gdzie wkrótce odbędą się mistrzostwa w piłce nożnej, sytuacja jest znacznie lepsza. Również na Starym Kontynencie nie wiadomo, czy na trybuny zostaną wpuszczani widzowie, a jeśli tak, to w jakiej liczbie. Podobnie jest w Japonii, w której akcja szczepionkowa nie jest prowadzona w szybkim tempie.
Na dziś rachunek za igrzyska jest wysoki i wciąż rośnie. Składając swoją kandydaturę, Tokio mówiło o kosztach na poziomie 7 mld dol. Później pojawiła się kwota 12 mld dol. Następnie, niejako tradycyjnie, jak przy każdej wielkiej imprezie sportowej zwiększono go o kolejny miliard. Nie jest to nic niezwykłego – Londyn koszty swojej kandydatury od 2005 r. do samych igrzysk w 2012 r. zwiększył dwukrotnie. Jak podają Bent Flyvbjerg, Alexander Budzier i Daniel Lunnc z Uniwersytetu w Oksfordzie, budżet letnich igrzysk od 1960 r. średnio wynosił 213 proc. planowanej kwoty. Co podkreślają naukowcy, koszty są często ukrywane i część organizatorów nigdy ich nie podlicza.
W przypadku Tokio prawdziwe finansowe tsunami dla igrzysk przyniosła pandemia. Przełożenie ich o rok generuje dodatkowe koszty – szacowane obecnie na prawie 3 mld dol. „To nie tylko wydatki związane z utrzymaniem i ochroną wszystkich obiektów, nie tylko dodatkowe 12 miesięcy opłacania personelu, ale też nietanie zabiegi mające zapewnić bezpieczeństwo sanitarno-epidemiologiczne podczas igrzysk” czytamy w kwietniowym „Magazynie Olimpijskim”, periodyku wydawanym przez Polski Komitet Olimpijski. W sumie wychodzi więc 16 mld dol. Międzynarodowy Komitet Olimpijski obiecał gospodarzom dodatkowe 650 mln dol., ale ta kwota budżetowej dziury nie zasypie. Zrzucą się na nią japońscy podatnicy.
Jak podawała agencja AP, audyt rządu japońskiego szacuje te koszty nawet na 25 mld dol. Biorąc pod uwagę, że sponsorzy przeznaczą na igrzyska prawie 4 mld dol., to rachunek wciąż pozostaje gigantyczny. Nie zostanie anulowany nawet wtedy, gdy igrzyska zostaną odwołane w ostatnim momencie i nie zmienią tego zapewnienia organizatorów, że należy na te wydatki patrzeć jak na inwestycje. Bo taka interpretacja jest wątpliwa. Przykłady historyczne pokazują, że miasta i państwa organizatorzy bardzo rzadko korzystają na igrzyskach. Chlubnym wyjątkiem jest Barcelona, która po takiej imprezie w 1992 r. faktycznie rozkwitła. Powstało wręcz pojęcie efektu barcelońskiego, czyli zwiększonego napływu turystów w kolejnych latach po dużej imprezie sportowej. Ale już wielu ekonomistów uważa, że igrzyska w Atenach w 2004 r. mocno przyczyniły się do katastrofy finansów publicznych w Grecji cztery lata później. To że wiele inwestycji na takie imprezy potem zwyczajnie niszczeje, wiadomo nie od dziś – potwierdzały to zdjęcia obiektów właśnie w stolicy Grecji, ale także z brazylijskiego Rio czy włoskiego Turynu.
Oczywiście oprócz prestiżu dla kraju i możliwości krótkotrwałych zysków dla polityków są sektory gospodarki, które na igrzyskach zarabiają. Prym wiodą firmy budowlane, które na imprezach sportowych zarobią, budując obiekty sportowe i infrastrukturę transportową i hotelową. Warto choćby sobie przypomnieć powstanie stadionów w Polsce na Euro. Zazwyczaj wygranym jest również sektor turystyczny – napływ turystów na imprezy pozwala zarobić hotelom i obiektom gastronomicznym. Z tym że w 2021 r. nie jest to oczywiste – już wiadomo, że fani z zagranicy nie zostaną do Japonii wpuszczeni, a z racji niepewnej sytuacji pandemicznej i możliwego braku widzów na żywo tym razem sektor turystyczny może nie skorzystać.
Na pewno zarobi za to MKOL. Jak podaje na stronie Olympic.org, na igrzyskach w Soczi w 2014 r. i w Rio w 2016 r. (olimpiada 2013–2016) zarobił prawie 6 mld dol. na sprzedaży praw do transmisji i marketingu. I choć jest to organizacja non profit i chwali się tym, że 90 proc. przychodów przekazuje sportowcom i organizatorom igrzysk, to jej koszty operacyjne to wciąż 10 proc. W tym wypadku to 600 mln dol. Trudno zakładać, by teraz to się zmieniło – duch sportu też musi z czegoś żyć.
Tymczasem w sondażu opublikowanym w środę przez Kyodo News prawie 40 proc. Japończyków chce odwołania igrzysk, a ponad 30 proc. ich przełożenia. To kolejne badanie opinii publicznej z podobnymi wynikami. Ceremonia otwarcia igrzysk ma się odbyć 23 lipca.
W sumie organizacja imprezy może kosztować 16 mld dol.