Liberalne media w USA z zadowoleniem przyjęły inaugurację Joe Bidena jako powrót do normalności, jedności i zwycięstwo demokracji nad autorytaryzmem. Prawicowi publicyści krytykują nowego prezydenta za "puste słowa" i zapowiedź wojny z radykałami.

"Joe Biden pokazuje Ameryce, co to znaczy mieć znowu prawdziwego prezydenta" - tak inaugurację nowej głowy państwa skomentowała publicystka "Washington Post". Podkreśliła kontrast między "godnym", jak je oceniła, zachowaniem Bidena a stylem byłego już prezydenta Trumpa.

"Inauguracja podkreśliła skalę pustki, jaką zostawił za sobą Trump, i tego, jak bardzo kraj potrzebuje kogoś porządnego, by ją wypełnić. W mniej niż 24 godziny Biden zademonstrował, że cisza może być lepszym balsamem niż przechwałki, a narodowe wezwanie do działania może być bardziej budujące niż zaproszenie do marynowania się w użalaniu się nad sobą" - pisze komentatorka.

W podobnym tonie wypowiadała się większość liberalnych i centrowych komentatorów w największych mediach amerykańskich. Publicyści podkreślają przede wszystkim wezwania Bidena do jedności podzielonego społeczeństwa - czyli czegoś, czego zdaniem rady redakcyjnej "New York Timesa" Trump nawet nie próbował stworzyć.

"Trump opuszcza urząd jako najbardziej zhańbiony i haniebny prezydent historii. Podzielił i wycieńczył kraj. (...) Ten kraj nie stał się w magiczny sposób inny od tego, jaki był dzień przed inauguracją, ale sam fakt, że Ameryce przewodzi teraz porządny, doświadczony urzędnik, któremu zależy na poprawie życia elektoratu, jest dużą sprawą. To niemały wyczyn usunąć z urzędu poprzez głosowanie skorumpowanego autokratę. Amerykanie to zrobili" - ogłosił "NYT" w komentarzu redakcyjnym.

Najpoczytniejszy dziennik w kraju, "USA Today" zauważył z kolei, że inauguracyjne przemówienie Bidena było trzeźwym spojrzeniem na problemy kraju.

"To było przemówienie +szorstkiej miłości+, w którym nowy przywódca ostro mówił o tym, jak bardzo nasz kraj zmaga się z problemami i desperacko potrzebuje leczenia (...) to był apel o powrót do amerykańskich norm podeptanych przez jego poprzednika" - pisze redakcja gazety.

Bidena chwali też konserwatywny "Wall Street Journal", którego komentatorzy przez większą część prezydentury Trumpa wspierali jego rządy. Redakcja "WSJ" podkreśliła, że niezależnie od sympatii politycznych "wszyscy Amerykanie mogą czuć dumę z ceremonii inauguracyjnej Joe Bidena". Docenia przy tym obecność wiceprezydenta Mike'a Pence'a w obliczu nieobecności samego Trumpa, również w kontekście jego sprzeciwu wobec niekonstytucyjnych żądań byłego już prezydenta, by unieważnił głosy elektorów oddane na Bidena.

"W Chinach przekazanie władzy przez jednego funkcjonariusza partii komunistycznej drugiemu funkcjonariuszowi jest ograniczone do jednogłośnej aklamacji. Wrogowie często błędnie postrzegali burzliwą politykę Ameryki jako narodową słabość i później tego żałowali" - podkreśla "WSJ". Dziennik docenił również katolickie akcenty w przemówieniu Bidena i brak lewicowej retoryki.

Zupełnie inaczej na przemówienie Bidena zareagowała jednak część innych prawicowych publicystów. Sean Hannity z telewizji Fox News, opisywany przez media jako nieformalny doradca prezydenta Trumpa, ocenił, że przemówienie nowego szefa państwa było pełne "pustych, kompletnie nieszczerych słów" o jedności oraz "starych, wytartych liberalno-socjalistycznych klisz". Samego Bidena określił mianem "starego gościa, który desperacko potrzebował drzemki".

Inny wpływowy komentator telewizji Tucker Carlson zarzucił Bidenowi, że jego wezwanie do jedności było sprzeczne z wydaną przez niego zapowiedzią pokonania "politycznych ekstremistów, zwolenników białej supremacji i wewnętrznego terroryzmu".

"Kim dokładnie są biali supremacjoniści? Mamy prawo wiedzieć, wobec kogo zadeklarował wojnę. Wojna pociąga za sobą zniszczenia i postronne ofiary, a w tym przypadku będą to Amerykanie" - uważa komentator, wymieniany przez media jako potencjalny kandydat na prezydenta w 2024 r. Według Carlsona definicja wymienionych przez Bidena wrogów jest "zaskakująco szeroka" i de facto może wyrzucić na margines dużą część Amerykanów.