Tak naprawdę to dalszy ciąg długiej biurokratycznej sekwencji zainicjowanej w marcu 2022 r. podpisaniem przez liderów państw członkowskich deklaracji wersalskiej w sprawie rosyjskiej agresji na Ukrainę i wzmocnienia zdolności obronnych. KE i wysoki przedstawiciel unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa potraktowali tamto oświadczenie jako przyzwolenie na daleko idące rozszerzenie swoich kompetencji w kwestiach obronnych, czego symbolem było utworzenie nowego stanowiska komisarza ds. obrony.
Tym samym przełamano pewne tabu, bo dotychczas polityka bezpieczeństwa i obrony pozostawała w gestii stolic, a komisja skupiała się głównie na pobudzaniu potencjału europejskiego przemysłu obronnego i wspieraniu Ukrainy. Teraz Ursula von der Leyen nie kryje się już z tym, że ambicje podległej jej instytucji sięgają dalej, a Bruksela zamierza wspomóc państwa członkowskie w budowaniu zdolności zawartych w planach ewentualnościowych NATO. Nie każdy zdaje sobie z tego sprawę, że istnieje coś takiego jak sztab wojskowy UE. I to właśnie on będzie kontrolował, a później sporządzał coroczny raport na temat tego, w jakim stopniu poszczególne rządy wywiązują się ze wspomnianych planów ewentualnościowych NATO i czy wydają ustalone kwoty na zbrojenia.
Tak pomyślana konstrukcja wzbudzi niemałe kontrowersje podczas najbliższego posiedzenia Rady Europejskiej. W konkluzjach przeczytamy pewnie kilka okrągłych zdań, by nie powstało wrażenie, że państwa członkowskie nie popierają wspólnotowej polityki budowania zdolności obronnych. Ale za zamkniętymi drzwiami nikt nie będzie chciał pozwolić na zagarnięcie przez unijne struktury wojskowe, np. Europejską Agencję Obrony (EDA), większej władzy w dziedzinach, którymi nie powinny lub po prostu nie umieją się zajmować, ponieważ nie mają dostępu do utajnionych wojskowych ekspertyz.
Jeśli KE nie zejdzie z tej ścieżki, podjęty przez nią wysiłek harmonizacyjny – skądinąd słuszny, bo siły zbrojne państw członkowskich powinny dążyć do interoperacyjności i dysponować podobnej klasy sprzętem – spotka się z oporem części stolic.
Brukselscy urzędnicy na każdym kroku zarzekają się, że o alternatywnym wobec NATO sojuszu wojskowym nie ma i nie będzie mowy, zwłaszcza że Wspólnotę tworzą także kraje neutralne. W sferze deklaratywnej KE szanuje prerogatywy NATO, które dla większości jej członków pozostaje podstawowym punktem odniesienia. Unijna strategia przewiduje raczej utworzenie unii obronnej, łączącej zdolności wszystkich 27 państw w rozmaitych obszarach: od twardej obronności przez zarządzanie migracjami po cyberbezpieczeństwo i ochronę ludności. Przy okazji chodzi też o przejęcie biurokratycznej kontroli nad całością polityki zbrojeniowej UE, choć oczywiście w dokumentach takie stwierdzenie nie pada wprost.
To odpowiednia odpowiedź na mnożące się wyzwania i coraz śmielsze prowokacje. To także zmiana jakościowa w sposobie myślenia unijnych decydentów, którzy do 2022 r. w znikomym stopniu interesowali się wschodnią flanką, koncentrując swoją uwagę na południu kontynentu. Nie oznacza to jednak, że koncepcja wysunięta przez KE jest bez wad.
Poziom ogólności tej strategii rodzi więcej pytań niż odpowiedzi. Weźmy na tapet choćby tarczę antydronową. Jak właściwie będzie ona wyglądać? Kto ją uruchomi i w ramach którego mechanizmu wspólnotowego? Czy będzie to automatyczny system wykrywania, czy też ustawimy wzdłuż całej wschodniej flanki jednostki wojskowe dysponujące bezzałogowcami? Unijni politycy na razie nie zdradzają takich informacji, zasłaniając się klauzulą tajności. Jednocześnie zapowiadają, że w stosownym czasie swoje propozycje dotyczące tarcz chroniących wschodnią granicę UE przedstawi EDA, która – już zupełnie na marginesie – jeszcze do niedawna była sceptyczna wobec tych planów, widząc w nich przymiarkę do nowej linii Maginota.
Francja, Niemcy czy Włochy zapewne spróbują storpedować te pomysły, bo nie są one dla nich czymś priorytetowym, a przynajmniej nie w takim stopniu, jak dla nas. Jeśli więc Polska i inne kraje flanki wschodniej nie zaproponują konkretnej formy realizacji tych projektów, niewykluczone, że zostaną rozmyte i utkną w proceduralnej próżni.
Na inicjatywy przewodnie nie wyasygnowano też żadnych dodatkowych środków z obecnej perspektywy budżetowej UE, więc można podejrzewać, że źródłem ich finansowania będzie instrument pożyczkowy SAFE.
Tu nie zaszła żadna korekta – w tej kwestii główny ciężar wciąż spoczywa na państwach członkowskich. KE zachęca je natomiast, by razem projektowały i kupowały sprzęt, najlepiej w fabrykach ulokowanych na Starym Kontynencie i ramach koalicji zdolnościowych. W konsekwencji ma być nie tylko taniej, ale i efektywniej ze względu na efekt skali. Rzeczywistość jest jednak bardziej skomplikowana i europejski przemysł wciąż produkuje bardzo drogo i w małych ilościach – zwłaszcza w porównaniu z Rosjanami.
Tak, choć naturalnie część państw członkowskich, pragnąc utrzymać specjalne więzi z Waszyngtonem, nie zrezygnuje z zaopatrywania się w amerykański sprzęt. Na przykład w myśliwce F-35 kupowane przez uczestników programu Nuclear Sharing. Oni wykładają miliardy na te samoloty, by z Nuclear Sharing nie wypaść, inni – np. Polska – wybierają je po to, by zwiększyć swoje szanse na otrzymanie zaproszenia do tego wąskiego grona.
Choćby w systemach uderzeniowych dalekiego zasięgu – mam tu na myśli przede wszystkim program Elsa. Nie jest to inicjatywa unijna, tylko porozumienie państw, które próbują skonstruować nowe i niezależne od Amerykanów narzędzie konwencjonalnego odstraszania Rosji. Spory potencjał tkwi również w europejskim sektorze lotniczym – głównie w tankowcach, ale coraz częściej mówi się też o budowie europejskiego statku powietrznego wczesnego ostrzegania. Kuleje niemiecko-francusko-hiszpański projekt samolotu wielozadaniowego przyszłości, ale być może odpowiedni nacisk polityczny przełamie opór głównego hamulcowego, czyli Dassault. Europejczycy pracują także nad systemem zwiadu elektronicznego i rozwijają własny system ochrony przeciwlotniczej SAMP/T mogący w przyszłości stać się alternatywą dla amerykańskich patriotów. Wśród oferentów dla polskiego programu Orka są bardzo silni gracze europejscy. Chaotyczna polityka Donalda Trumpa może okazać się najlepszym wsparciem dla europejskiej produkcji zbrojeniowej – skuteczniejszym od wszystkich unijnych programów pomocowych. Widzimy to np. na przykładzie ostatnich decyzji Danii dotyczących systemów obrony powietrznej. ©℗