Ten paradoks – afery bez treści – odsłania jednak coś znacznie istotniejszego. Tak zwane taśmy i różnego rodzaju przecieki z nagraniami to dziś nie tylko narzędzia polityczne – to element popkultury, poppolityki i infotainmentu. To wydarzenia kreowane i produkowane wyłącznie po to, by coś było relacjonowane, opisywane, dyskutowane w mediach. Często nie muszą zawierać żadnych twardych dowodów – wystarczy, że istnieją. Ich siła tkwi w aurze sensacji, w tym, że idealnie wpisują się w logikę współczesnej rozrywki elektronicznej: szybkiej, efektownej, emocjonalnej. Kto pamięta pamiętne wycieki z Sowy i Przyjaciół lub kilku innych, od razu musi dostrzegać różnice jakościowe z tym, co puszczono nam w najnowszej odsłonie. W przeciwieństwie do towaru z przeszłości, nikomu nie przyszłoby do głowy zaczytywać się w transkrypcjach z tych rozmów. I nie chodzi tylko o ilość lecz także o jakość, zwroty akcji, pełnię, różne historie, ciekawe bon moty.
To proste: jest afera, są odsłony
Mimo to w Polsce i w USA podporządkowuje się temu współczesną politykę i z grubsza funkcjonuje to według algorytmów platform społecznościowych oraz prostego przepisu – generacja kontentu wymaga skandali i kontrowersji. Paradoksalnie, merytoryczne debaty przeprowadzone przez Sławomira Mentzena przed wyborami prezydenckimi mogłyby zadać temu twierdzeniu kłam. Niestety, nie musi tak być, bo sezon polityczny i kampanie wyborcze np. do Sejmu nie są ogniskowane na kilku osobach, a na wielu aktorach z różnych dziedzin. Trudno, by masowy odbiorca mógł mieć czas, by poświęcać tyle uwagi różnym nurtom debaty. Kursowi na merytorykę przeczy też to, w jaki sposób TV Republika zapowiadała ich publikację – jak premierę kolejnego sezonu popularnego serialu – z suspensem, zapowiedziami, obietnicami.
Mechanizm jest banalnie prosty: media w ekonomii uwagi potrzebują stałego dopływu sensacji angażujących publiczność. Do niczego nie doprowadzi nas wpisywanie się w kulturę pogardy, czyli przyjmowanie najgorszej możliwej wizji i wyjaśnienia o „tej drugiej stronie”. Ale to się najlepiej „sprzedaje”, tak można też sformatować wyborców, którzy będą oczekiwali „zaorywania” przeciwników, bo przecież nie fizycznej eksterminacji (oby).
Trochę debata, trochę rozrywka
Ostatnie dni pokazały, że traktowanie debaty i ekspresji politycznej jako formy elektronicznej rozrywki stwarza też ogromne możliwości. Na przykład, gdy USA przygotowywały się do bombardowania irańskich ośrodków jądrowych, dostaliśmy wyraźny dowód na to, że Donald Donald Trump udowodnił, że potrafi działać tak strategicznie, jak bombastycznie o sobie mówi. Cała oprawa – wraz z pozornie chaotycznymi wypowiedziami – jest jedynie fasadą. Na tym zbyt często skupiają się komentatorzy i media, oburzając się na słowa i teatr, podczas gdy w rzeczywistości może służyć to jako zasłona dymna. W Polsce być może analogicznym przykładem elektronicznej rozrywki jest obecna sytuacja powyborcza i dywagacje o rzekomych fałszerstwach wyborczych, które trafiają i rezonują do pewnych grup społecznych, mimo że w celu odpalenia takiej akcji najwyraźniej musiałyby być zaangażowane w to setki jeśli nie tysiące ludzi, w dodatku z różnych środowisk politycznych (po obu stronach), bo tak przedstawiają się dane ludzi w komisjach wyborczych.
Przyszłość polityki jeszcze bardziej absurdalna
Tiktokizację polityki już mamy. Mieliśmy już tańczących polityków. Może być jeszcze gorzej.
Nie ma już wątpliwości, że kompetencje potrzebne do zdobycia popularności i sukcesu wyborczego są nie tyle odległe od tych wymaganych do sprawowania wysokich urzędów państwowych, ile wręcz im przeciwne.
Obserwując niektóre poczynania poselskie w tej kadencji, można odnieść wrażenie, że są one nawet wzajemnie wykluczające.
I tu otwiera się pytanie o przyszłość, która może się okazać jeszcze bardziej absurdalna. Być może zbliżamy się do rzeczywistości, w której politycy będą jedynie dawać twarz medialnej obecności, podczas gdy treść wypowiedzi wygeneruje AI, deepfaki stworzą realistycznie wyglądające spoty wyborcze, a nawet wystąpienia „polityków” na żywo – bez potrzeby fizycznego udziału człowieka, który nie musi być już nawet żywy. Wtedy na debacie sejmowej również nie musi nikogo być – AI odsłucha wypowiedź wygenerowaną przez inne AI i wygeneruje odpowiedź „zaorywającą”. Groteska? Rola ludzka jeszcze się nie kończy i – podobnie jak sesje „Tańca z gwiazdami” z udziałem polityków – symulowane potyczki słowne mogą się przenieść na ring lub oktagon w formacie mieszanych sztuk walki (MMA), z udziałem ministrów lub posłów, a może nawet szefów ważnych państwowych instytucji jak Urząd Ochrony Danych Osobowych, Komisja Nadzoru Finansów, czy Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Wtedy będą mogli fizycznie udowodnić, kto ma rację i w jak wielkim stopniu. Ze streamingiem na żywo, oczywiście. I z liczeniem odsłon i lajków. Tak może być. Tylko czy o to w polityce chodzi? ©℗