– Pan Murański mówi, co wie o zadaniach pana Nawrockiego sprzed kilku lat. Doglądanie, żeby klient zapłacił. Pilnowanie czasu, jeśli chodzi o dziewczyny Patryka Masiaka (chodzi o „Wielkiego Bu”, zawodnika MMA, znajomego Karola Nawrockiego – red.). Z tej współpracy wynikał taki zakres obowiązków. Na pewno padała historia o hotelu Grand w Sopocie, że tam pilnował jego dziewczyn – mówił Donald Tusk w poniedziałek wieczorem na antenie Polsat News. Wcześniej głos Murańskiemu dali dziennikarze Telewizji Polskiej. W materiale „19:30” mężczyzna przekonywał, że Masiak posiada „kompromaty” na Nawrockiego.

Wybory prezydenckie 2025. Jacek Murański wszedł na polityczne salony

Naprawdę trudno mi pojąć, jak szef rządu i media publiczne mogą w najmniejszym stopniu dać wiarę deklaracjom człowieka, który od paru lat zgarnia niebotyczne pieniądze za rzucanie oskarżeniami na prawo i lewo. Krótko mówiąc: „robi dymy” – bo tak w internetowym slangu określa się skandaliczne zachowania, do których dochodzi podczas gal freak-fightowych i konferencji ich zapowiadających. Murański – weteran amatorskich pojedynków – zasłynął w sieci m.in. opowieściami o rzekomych ulicznych starciach, z których zawsze wychodził zwycięsko, służbie w Legii Cudzoziemskiej czy perfekcyjnej znajomości języka francuskiego (bełkotliwe „kudemą” wypowiedziane podczas jednego z wywiadów do dziś jest jednym z internetowych memów). Już wiele miesięcy temu przylgnęła do niego łatka mitomana – patocelebryty, który przekroczy wszelkie granice, powie i zrobi wszystko, co może zapewnić mu chwilowy rozgłos.

I tego właśnie człowieka Donald Tusk przedstawia jako osobę, która pod nazwiskiem jest gotowa ujawnić niewygodne fakty z życia Karola Nawrockiego. Nikomu z kancelarii premiera i partyjnego zaplecza nie udało się przekonać szefa rządu, że to może nie najlepszy pomysł. Co więcej, Agnieszka Rucińska, podsekretarz stanu w KPRM odpowiadająca w rządzie za komunikację, przekonywała wręcz, że to sytuacja całkowicie normalna. „Część komentariatu zdziwiona, że o gangsterze i sutenerze publicznie nie opowiada profesor. Zauważcie w końcu, że większość świadków się zwyczajnie boi pokazać twarz, dać nazwisko. Nie daje wam to do myślenia?” – pytała retorycznie Rucińska w mediach społecznościowych.

Do myślenia daje mi coś innego. Gdy podczas wywiadu Bogdan Rymanowski dopytywał, jak to się stało, że Karol Nawrocki najpierw w 2009 r. przeszedł pozytywne procedury sprawdzające, a następnie w 2014 r. uzyskał od służb specjalnych poświadczenie bezpieczeństwa, premier Tusk stwierdził, że „sprawdzenie najwyraźniej nie było zbyt rzetelne”. Nie muszę chyba dodawać, kto w latach 2007–2014 bezpośrednio lub za pomocą ministra koordynatora odpowiadał za nadzór i kontrolę nad służbami specjalnymi.

Nie chcę przesądzać, czy, kto i jak zawinił w sprawie sprawdzenia Karola Nawrockiego. Wiem natomiast, że kandydat PiS na prezydenta nie rozliczył się dostatecznie ani z afery mieszkaniowej i opieki nad Jerzym Ż., ani z udziału w kibolskich ustawkach, ani z pracy jako ochroniarz w sopockim Grand Hotelu. Przez wiele ostatnich tygodni opinia publiczna karmiona była różnymi wersjami wydarzeń, często sklecanymi naprędce i wzajemnie się wykluczającymi. Znaków zapytania wciąż jest sporo. Nie mam poczucia, żeby prezes IPN wystarczająco – a przede wszystkim wiarygodnie – wytłumaczył się z najróżniejszych etapów swojego życia.

Chciałbym mieć jednak pewność, że premier państwa, w którym żyję, nie będzie dawał wiary opowieściom ludzi całkowicie niewiarygodnych, a w publicznych wypowiedziach bazował wyłącznie na ustaleniach podległych mu instytucji. Snucie podejrzeń i intryg to nie jego rola – niezależnie od tego, jak łatwo zbić na tym kapitał polityczny. ©℗