O zachowania kandydatów na prezydenta RP i ocenę bieżącej kampanii poprosiliśmy prof. Kazimierza Kika, politologa z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach.

Nagły wysyp kandydatów obywatelskich

DGP: Skąd Pana zdaniem w tych wyborach taka chęć kandydatów a prezydenta podkreślania swej obywatelskości i spychania na dalszy plan partyjnego zaplecza?

Prof. Kazimierz Kik: - Powodów jest wiele. Po pierwsze mamy Polskę partyjną, ale partie nie są reprezentatywne, ponieważ są niewielkie. Nie reprezentują całego społeczeństwa, tylko zgodnie z konstytucją wypełniają pewne funkcje. I dlatego w wyborach parlamentarnych nie można się wypierać partii, ale wybory prezydenckie są inne, gdyż liczy się większość absolutna. Kandydat musi przekroczyć barierę elektoratu własnej partii. Nawet najsilniejsze ugrupownia mają 33-35 proc. poparcia, a taki kandydat musi zdobyć ponad 50 proc. W związku z tym zdecydowane przypominanie wyborcom, że jest się z jednej z tych mniejszościowych partii, to jest szukanie klęski. I dlatego wszyscy chcą wykazać się, że są ponadpartyjni.

Po drugie nawet ci kandydaci największych ugrupowań nie są wspierani przez całą partię, bo są wymysłami wodza. Czy na przykład Nawrockiego wskazała jakaś zbiorowa partyjna opinia, debata? Nie. Wskazał wódz. Poza Polską 2050, która jest partią niewielką, gdzie wódz mianował się sam. W większości nie są to kandydaci z powszechnego, nawet partyjnego wyboru. W przypadku Trzaskowskiego, to on, jako wieloletni konkurent Donalda Tuska, po prostu wywalczył sobie pozycję jedynego kandydata, poprzez konsekwentne dążenie do tego celu. I tak powstała cała ta piątka, która będzie się liczyć w tym wyścigu.

A przedstawiciele mniejszych partii, nawet z obecnej koalicji, po co Pana zdaniem atakuje własnych koalicjantów? Wygląda to na wręcz bratobójczą walkę.

Cała pozostała grupa doskonale wie, że nie zostanie prezydentem. Oni tylko wykorzystują okoliczność, jaką daje im start w wyborach prezydenckich, aby zaistnieć, by w następnych wyborach parlamentarnych utworzyć partię, mając jakiś kapitał polityczny, albo zwiększyć swoją wartość polityczną. W sumie nie mamy ani jednego kandydata na prezydenta, a mamy kandydatów partyjnych. W związku z tym ta cała kampania wyborcza, która w tej chwili trwa, ma praktycznie rzecz biorąc charakter kampanii parlamentarnej.

Nadchodzi większa polaryzacja

Jak to nie mamy ani jednego kandydata na prezydenta? Z sondaży wydaje się, że przynajmniej dwóch, jeśli nie trzech liczy się w wyścigu. Któryś przecież wygra.

- Poruszana problematyka, spory, zachowania pokazują, że to dalej jest walka partyjna, parlamentarna. Musimy pamiętać, co jest dziś najważniejszym zadaniem prezydenta. Świat i Europa znajdują się w ruchu i to tektonicznym. Czyli prezydentem powinien być osobnik, który prezentuje profesjonalną jakość w sprawach międzynarodowych i strategicznych. Taki, który poprzez ten profesjonalizm, a zarazem charyzmę, byłby partnerem dla innych prezydentów. Dziś nie ma takiego.

Sądzi Pan, że dla kraju lepiej by było, aby na fotelu prezydenta znalazł się ktoś, kto wspiera obecny rząd, czy może osoba kontrująca rządowe posunięcia?

- Musimy pamiętać, że cały świat jest spolaryzowany, partyjniactwo się pleni, a partie są niereprezentatywne, ale najważniejsze. Partie uważają się za właściciela kraju. W takim wstrząśniętym od środka świecie Polska najbardziej potrzebuje jedności, a potencjalny kandydat na prezydenta powinien mieć zdolność do przywracania wspólnoty narodowej. A teraz ktokolwiek wygra, to będzie tylko pogłębienie polaryzacji i podziałów.

Który kandydat urwie się własnej partii?

Zdarzało się, że prezydenci stawiali się swemu zapleczu politycznemu. Nie widzi Pan wśród kandydatów takich, których byłoby na to stać?

- A jeśli nawet tak się stanie, to co z tego, jeżeli nie będzie reprezentował tych najważniejszych cech, które są w tej chwili Polsce potrzebne? Co z tego, ze urwie się własnej partii i zacznie tworzyć wokół siebie jakąś społeczność, czyli jeszcze jedno ognisko polaryzacji.

Czyżby w Pana opinii nie było wśród kandydatów osób nadających się na fotel prezydenta?

- Ja oczywiście kłaniam się tym wszystkim kandydatom, bo to są ludzie bardzo inteligentni i każda partia może być dumna, mając takich aktywistów. Jednak czy my chcemy takiego prezydenta, który będzie czekał w przedpokoju godzinę na pięciominutowy uścisk dłoni? Czy chcemy takiego, który jadąc do Kijowa zostanie pouczony przez innych przywódców państw i odesłany na bok? Raczej nie. A to jest właśnie kwestia profesjonalizmu, charyzmy i poziomu. Prezydent powinien być chlubą narodu, a nie zakałą. A u nas jest to wina systemu, bo mamy partyjniactwo i partie wodzowskie, które kierują się zasadą, że wódz dobiera sobie aktywistów na wzór i podobieństwo samego siebie i eliminowani są tacy, którzy mogliby mu intelektualnie zagrozić.