Myślę, że nie, bo wszystko rozstrzygnie się w II turze wyborów prezydenckich. W I turze frekwencja wśród młodych przekroczy 60 procent. Po stronie prawej zagłosują na Mentzena i Stanowskiego, po lewej na Biejat i Zandberga. W drugiej turze niestety 1/4 zostanie w domu.
W 2023 roku wiele osób wierzyło, że KO to będzie istotna zmiana. Dziś już nie mają takiej pewności. W II turze młodzi z lewicy nie pójdą na wybory przez niespełnione przez polityków obietnice (aborcja, związki nieformalne, prawna sytuacja osób LGBT). Czują się oszukani i rozczarowani. Nie są już po ich stronie barykady.
Poza tym tych z prawej i lewej łączy to, że dostrzegają brak reakcji ze strony rządzących – zarówno w kontekście kryzysów społecznych, zmian klimatycznych, jak i problemów ekonomicznych (wysokie koszty życia i polityka mieszkaniowa). Pojawia się więc nie tylko dystans wobec instytucji politycznych, ale również rosnące poczucie bezradności – zwłaszcza gdy podejmowane przez nich działania obywatelskie, takie jak protesty, marsze, petycje czy apele, nie spotykają się z odpowiedzią ani realnymi zmianami.
Śmiało można powiedzieć, że rozczarowanie jakością debaty publicznej oraz brak realnych działań ze strony rządzących mających na celu poprawę sytuacji materialnej sprawiają, że część młodych ludzi zaczyna interesować się radykalnymi poglądami i rozwiązaniami. Takimi, które wykraczają poza standardy demokratycznego dyskursu. Ten trend jest widoczny na całym świecie. Obserwujemy to we Francji czy USA. Przykładem takiego polityka w Polsce jest Mentzen, w USA Trump.
Ten problem jest o wiele głębszy, nie da się go wyłącznie sprowadzić do modnego w ostatnim czasie pojęcia „democratic backsliding”, czyli demokracji w odwrocie. Wszyscy mówią o demokracji w odwrocie. Owszem, na całym świecie obserwujemy erozję zaufania do klasy politycznej, która prowadzi do pogłębiającego się dystansu wobec instytucji demokratycznych i wzrostu podatności na populistyczne hasła.
Jednak zasadnicze pytanie brzmi, dlaczego tak się dzieje? Co takiego się stało, że ludzi na całym świecie ogarnia pesymizm i zwrot na prawo, a liberalno-lewicowe partie są w odwrocie?
Słowo klucz to rozczarowanie, niepewność, destabilizacja. Drugą stroną medalu jest to, że politycy mogą obiecać właściwie wszystko, nawet obietnice wykraczające poza kompetencje prezydenta.
Doświadczenie braku reprezentacji i politycznego sprawstwa ma wpływ na ich ocenę systemu demokratycznego. To wszystko stanowi pożywkę dla ugrupowań i liderów, którzy nie mieli dotąd okazji sprawować władzy (bądź dawno nie rządzili) – a co za tym idzie, nie są obciążeni odpowiedzialnością za istniejący stan rzeczy.
Oni wszyscy odwołują się do prostych haseł, które budzą emocje, ale niestety upraszczają rzeczywistość. Wyborcy naiwnie wierzą, że ci ludzie w końcu coś zrobią.
Że chcą ich wysłuchać i przede wszystkim zrozumieć. To właśnie im przypisują potencjał do zmiany. Ci z kolei często wykorzystują brak politycznego doświadczenia, w tym młodych wyborców, intensyfikując emocje społeczne i podsycając nastroje sprzeciwu wobec establishmentu.
W przypadku młodych wyborców Konfederacji główny czynnik wyboru to chęć pozbycia się polityków starszego pokolenia. Poparcie dla Mentzena było w sondażach bardzo wysokie, powyżej 16 proc., zaczęło jednak spadać. Konfederacja ma wyborców o najniższej średniej wieku spośród pozostałych partii. Na popularność Mentzena mają wpływ dwie rzeczy: chęć rozbicia duopolu PO-PiS, i brak obciążenia politycznego. Jego środowisko nie miało jeszcze okazji rządzić, a więc się sprawdzić na tym gruncie. I tak naprawdę może mówić wszystko, co budzi emocje.
Mój niepokój budzą jednak inne rzeczy, a mianowicie to, że młodzi ludzie kompletnie nie wsłuchują się w programy wyborcze rywalizujących ze sobą ugrupowań.
Zamiast tego uwagę młodych przyciągają nośne, proste hasła – „niskie podatki”, „nie dla imigrantów”, „więcej wolności” – które, choć skutecznie pobudzają percepcję i emocje, niosą za sobą poważne konsekwencje społeczne i polityczne.
Niskie podatki to jak najmniej państwa. Czyli polityka społeczna, polityka zdrowotna, polityka edukacyjna spoczywają na barkach obywateli. Wyborcy za to wszystko i tak będą musieli zapłacić z własnej kieszeni, i sięgnąć głębiej niż w przypadku podatków. Podobnie jak za prywatną edukację, która w takim układzie jest znacznie droższa niż państwowa.
Problem polega na tym, że tego typu slogany bywają pozornie zbieżne z oczekiwaniami młodych, lecz w rzeczywistości często stoją w sprzeczności z ich realnymi potrzebami.
Moje badania pokazują, że wiele osób z młodego pokolenia, choć deklaruje poparcie dla idei niskich podatków czy mniejszego państwa, jednocześnie opowiada się za rozbudowanym systemem ochrony zdrowia, dostępem do edukacji, tanim mieszkaniem czy polityką klimatyczną finansowaną z budżetu państwa, podobnie w kwestii dostępu do aborcji i legalizacji związków partnerskich.
To napięcie między hasłami a rzeczywistymi oczekiwaniami ujawnia głębszy problem – brak pogłębionej edukacji obywatelskiej i przestrzeni do refleksji nad tym, co oznaczają konkretne wybory polityczne.
Młodzi nie chcą trwać w labiryncie PO-PiS, są tym zmęczeni. Nie chcą tego duopolu i pewnie będą dążyć do tej zmiany w ciągu 15 lat. Młodsze pokolenia, które nie miały okazji aktywnie uczestniczyć w tworzeniu struktur III RP, nie niosą ze sobą doświadczeń związanych z aferami politycznymi, skandalami i zjawiskami przypisywanymi starszym pokoleniom, uczestnikom partii postsolidarnościowych oraz okrągłostołowych. Ich polityczne rodowody są bardziej oddalone od tych historycznych wydarzeń, co stawia je w specyficznej pozycji.
Kiedy rozmawiam z młodszymi pokoleniami, widzę że bardzo chcą wierzyć w swoją sprawczość w życiu społeczno-politycznym i w to, że ich zaangażowanie może prowadzić do realnych zmian.
Politycy niestety szybko pozbawiają ich tych nadziei. Ugrupowania polityczne przypominają sobie o młodych wyłącznie w czasie kampanii wyborczych. Potem kontakt się urywa. Zrozumienie tej sytuacji staje się łatwiejsze, gdy uwzględnimy fakt, że grupa emerytów jest obecnie prawie dwa razy liczniejsza niż najmłodsza kohorta wyborców (w wieku 18–29 lat). Taka proporcja skłania do refleksji nad tym, dlaczego politycy tak często kierują swoje przekazy właśnie do starszego pokolenia, a nie do młodszych obywateli.
Myślę, że frekwencja będzie wysoka - ponad 70 proc. w pierwszej turze. Druga tura może zachwiać się ze względu na odpływ elektoratów. Tutaj w dużej mierze zadecydują ludzie młodzi. I pytanie, jak oni zagłosują czy też nie zagłosują w tych wyborach.
Istotne w nadchodzących wyborach są niestety emocje, które im towarzyszą. Są bardzo silne. Spójrzmy na 1989 r., przecież te emocje, które towarzyszyły tamtym wyborom były większe, bo dokonywała się zmiana systemu, a było 62 proc. frekwencji. W roku 2023 mamy przy wyborach parlamentarnych 74 proc. Zupełnie inne czasy, demokratyczne. Coś przez te lata się zmieniło, że te emocje coraz silniej pchają ludzi do polityki.
Tym czynnikiem jest powstanie dwóch przeciwnych – plemiennych obozów politycznych, które się wzajemnie napędzają i zwalczają. Rośnie też frekwencja wśród mieszkańców małych miejscowości, wsi i w grupie z wykształceniem podstawowym.
Polacy są uwikłani w polaryzację. Pogłębiający się konflikt polityczny między PO a PiS, które od 20 lat wymieniają się władzą, powoduje że zainteresowanie polityką rośnie, ten spór narasta. Ten plebiscyt ludzi ekscytuje. Widać to po milionach ludzi, którzy oglądają debaty, zabierają głos w internecie.
Można wnioskować, że i w tych wyborach odsetek głosujących będzie wysoki, a może nawet padnie rekord, bo i tak wyborcy będą musieli określić się po którejś ze stron sporu politycznego.
Pozornie są to inne strukturalnie wybory, ale tak naprawdę, i widać to po kampanii wyborczej, że nie jest to tylko wybór przedstawiciela ośrodka politycznego, a rodzaj proxy war (wojny zastępczej), gdzie i tak chodzi o wybór między PO i PiS. To są wybory deklaratywne, w której należy opowiedzieć się po której ze stron sporu.
Jeśli w państwie takim jak Polska od 20 lat istnieje podział społeczeństwa na dwie zantagonizowane obozy polityczne, to oznacza, że ludzie chcą tego podziału. Być może dlatego, że w ich odczuciu oba te obozy tworzą przynajmniej jakiś przewidywalny porządek. Wszystko wiadomo jak jest i tak to mniej więcej trwa.
Oczywiście mowa o takim porządku, który pozwala rozpoznać rzeczywistość i rację w fundamentalnych sprawach (uznawane systemy wartości i przekonań). Nie mówię, że ten duopol jest dobry. Motywacja w polityce to straszenie przeciwnikiem. Ten podział jest najlepszym sposobem na zachowanie status quo władzy. Jedna strona straszy Kaczyńskim (Nawrockim), druga Tuskiem (Trzaskowskim).
Ten układ jest dlatego wygodny, bo jest prosty i w bardzo prosty sposób tłumaczy zawiłości polityki i świata. My jesteśmy dobrzy, tamci są źli.
Gdyby były jeszcze inne podmioty polityczne o dużej wadze politycznej, zdolnej do przyciągania wyborców, to sytuacja byłaby skomplikowana. Trzeba byłoby wybierać miedzy większą ilością opcji. A w Polsce nikt nie chce wybierać, bo te dwa ośrodki polityczne oferują nam całą gamę światopoglądowych opcji, taki kompleksowy klucz do zrozumienia świata.
Zewsząd słychać słowa krytyki, że Polska jest podzielona, ale temperatura sporu rośnie. Około 2005 roku zaczęto budować zwarte bloki ideologiczne i okazało się, że to wygodny sposób na kształtowanie pejzażu politycznego w Polsce. Od 2005 roku nic się w tej sprawie nie zmienia. Pasuje to, zarówno rządzącym, jak i rządzonym. Sztaby decyzyjne w obu tych ośrodkach robią wszystko, ich cały wysiłek intelektualny polega na tym, aby ten duopol podtrzymać.
Polityczne istnienie jednego warunkuje istnienie drugiego. Chodzi żeby wygrać i trzymać przeciwnika na dystans. Dla Kaczyńskiego, aby ten układ trwa, lepszy Tusk niż ktokolwiek inny. Status quo jest wygodne dla wszystkich. No i ten porządek polityczny jest dla ludzi zrozumiały.
Na to, że ludzie nie głosują, mają wpływ czynniki praktyczne i psychologiczne. Praktyczne, jak np. problemy z poruszaniem się, złe samopoczucie, trudna sytuacja duchowa lub rodzinna, a także kwestie związane z miejscem zamieszkania. Im dalej od lokali wyborczych, tym trudniej, szczególnie starszym osobom.
Z kolei psychologiczne czynniki wynikają z niechęci do tego, co się dzieje na świecie, demokracja nie spełnia oczekiwań, nie wywiązuje się ze swoich prerogatyw.
Ludzie są zniesmaczeni językiem debaty publicznej, światem politycznym, kolejnymi aferami. Także tym, że oddają głos od kilku lat na jakąś partię, która następnie nie realizuje swoich obietnic, dlatego się wycofują i nie chcą w tym uczestniczyć.