Kandydaci na prezydenta są podzieleni w kwestii sądownictwa, praworządności, tego jak zamierzają wykorzystać inicjatywę ustawodawczą, jeśli zostaną wybrani w wyborach prezydenckich 2025. Wiemy to dzięki ankiecie DGP, w której poprosiliśmy ich o odpowiedź na szczegółowe pytania dotyczące wizji siebie jako przyszłego prezydenta Polski. Nie wydaje się jednak by kompleksowy problem naprawy praworządności był językiem u wagi tegorocznej kampanii prezydenckiej. Dlaczego tak się dzieje?
Dla kandydatów praworządność stała się niewygodna
Jakbym nie znał szerszego kontekstu, tobym powiedział, że nie widzę, aby kandydaci w kampanii interesowali się praworządnością. Ale obserwując różne badania opinii publicznej, wiem, że to ludzi po prostu nie grzeje, więc po co kandydaci mają o tym mówić? To nie jest specjalnie temat wygodny dla nikogo, bo praworządność praworządnością w kontekście sędziów itd., ludzie patrzą też na ten problem z perspektywy, ile trwa sprawa w sądzie.
A uznając, że w tej sprawie w kampanii nic się nie dzieje, to jednak można się spodziewać, że gdyby wygrał Trzaskowski, co zapowiedział, to będzie szedł w tym kierunku, który zaproponowali rząd i parlament, gdy chodzi o kwestie ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. Ona została już przegłosowana przez parlament i znajduje się teraz w Trybunale Konstytucyjnym, złożona przez Andrzeja Dudę. Podobnie w przypadku wcześniej zawetowanej ustawy o KRS. I w przypadku Trzaskowskiego jest to w pewien sposób oczywiste i on nie musi tego podkreślać. Ponadto Karol Nawrocki natomiast jedynie może bronić status quo, uważając, że sprawa neosędziów nie jest żadną sprawą, a jedynie wymysłem wrażych sił.
Jako nowy prezydent najprawdopodobniej przychyli się do propozycji, którą Ministerstwo Sprawiedliwości niedawno ogłosiło, czyli model hybrydy pomiędzy kolektywną i indywidualną odpowiedzialnością. Natomiast moim zdaniem będzie miało to w dużej mierze charakter symboliczny, ponieważ wdrożenie tych przepisów będzie po prostu bardzo trudne. Spodziewam się, że duża część tzw. neosędziów ma przeświadczenie, że słusznie zrobiła karierę, więc nie wydaje mi się, że poddadzą się tym regulacjom i zgodzą się, aby z powrotem przenieść się do innego sądu, z którego awansowali. To może być problem. I być może nastąpi jakaś kalkulacja polityczna, czy nie zrobić jakiejś abolicji na poziomie sądów powszechnych.
Dużo większy problem mamy z Sądem Najwyższym w kontekście jego roli w walidacji wyborów prezydenckich. Ale do czasu, tak naprawdę aż do chwili, kiedy Trzaskowski nie będzie prezydentem, bo wtedy ewentualnie otworzy to drogę do tych zmian. Ale wspominam o tym, bo jeszcze czekają nas wielomiesięczne awantury w kontekście Sądu Najwyższego i oceny, czy wybory są ważne, czy nieważne i czy Sąd Najwyższy musi się wypowiedzieć.
Zdecydowanie. Jeśli z okropnej zbrodni na Uniwersytecie Warszawskim robi się sprawę polityczną, spekuluje się, na kogo nowy papież by w Polsce głosował, to tym bardziej tak stanie się po wyborach. Strona, która przegra wybory, musi sięgnąć po to polityczne złoto. Trochę tak już mieliśmy w 2020 roku, kiedy pewna część takiego silnego, „betonowego” elektoratu uważała, że Duda nie został prezydentem. Ale rzeczywiście nie wybrzmiało to szerzej. Nie spodziewam się, aby to były ruchy tak silne, jak w przypadku Donalda Trumpa. Trzeba też wziąć pod uwagę, co wewnętrznie będzie się działo w PiS po ewentualnych przegranych wyborach, bo wiadomo, że Nawrocki nie jest kandydatem dużej części różnych grup, które są w Prawie i Sprawiedliwości. I wtedy może braknąć energii, aby iść w tym kierunku.
Ale można się spodziewać protestów, bo są dwa argumenty. Jeden, choć moim zdaniem niedający przesłanek do unieważnienia wyborów, to jest kwestia subwencji dla PiS. A drugi, co też może być wykorzystane, to udział różnych podmiotów trzecich w kampanii, co pokazać miała debata w Końskich. ©℗