Jednym z głównych tematów obecnej kampanii wyborczej jest bezpieczeństwo. Czyżby kandydaci wyczuli, że właśnie ten temat może dać im zwycięstwo?
ikona lupy />
Rafał Chwedoruk, politolog, Uniwersytet Warszawski / Materiały prasowe / fot. Materiały prasowe

Skoro wszyscy o tym mówią, to nie jest gamechanger, tylko banał. To tak jak z ekologią. Do pewnego momentu to był bardzo istotny czynnik, ale nagle wszyscy stali się po trosze ekologami, więc się zbanalizował. Analogicznie jest z bezpieczeństwem. Najwyraźniej jest tak, że wszystkie badania, którymi w ostatnich latach dysponują sztaby, wskazują, że wyborcy wartościują pozytywnie pojęcie bezpieczeństwa w różnych merytorycznych wariantach tego słowa. To może być bezpieczeństwo wewnętrzne, międzynarodowe, ekonomiczne. A skoro mają informacje, że ludzie patrzą na to pojęcie pozytywnie, to specjaliści od marketingu, który zastąpił idee polityczne, mówią politykom, że muszą do znudzenia używać tego pojęcia jako akceptowanego przez wyborców. I to nie tylko przez własnych.

Kto bardziej zmiażdży Putina

To właściwy wybór?

Być może ma to pewien sens, bo uczy polityków odpowiedzialności i każe im pamiętać o bezpieczeństwie. Z drugiej strony prowadzi do nieodpowiedzialnej licytacji pod hasłem, kto kupi więcej czołgów i kto bardziej zmiażdży Putina. A ponieważ takie mówienie wiąże się ze stosunkami międzynarodowymi i realnym bezpieczeństwem państwa, a także z odpowiedzialnością budżetową, zastanawiam się, co będzie, jak za rok czy dwa lata okaże się, że te czołgi do niczego nam potrzebne nie będą.

Widzi pan w tych pełnych emocji zapowiedziach jakieś konkrety?

Pytanie, co rozumiemy przez konkret. Ale są takie zjawiska. PiS i PO licytują się, kto więcej kupił, zamówił i u kogo. Obawiam się, że najgorsze, co by mogło nas spotkać, to gdyby zaczęto te zapowiedzi konkretyzować, bo wtedy budżet państwa na tej licytacji by tylko ucierpiał. Chyba też nie do końca byłoby to poważne, bo wystarczy zobaczyć, jakie rodzaje broni były gloryfikowane tuż po rosyjskim ataku na Ukrainę, a jakie wychodzą zwycięsko z tego starcia. Nikt już dziś o bayraktarach czy leopardach jako pożądanym uzbrojeniu chyba mówić nie będzie. Filtry ostrożnościowe, które u nas jako obywateli były od dekad, przestały funkcjonować. Dlatego politycy zachowują się tak, jak najbardziej nieodpowiedzialni działacze z marginesu politycznego lat 90. Działają w myśl zasady „hulaj dusza, piekła nie ma”. A akurat w kwestii bezpieczeństwa to piekło jest.

Politycy uczą nas braku odpowiedzialności

Jakie filtry ostrożnościowe straciliśmy?

Mówiąc w skrócie, chodzi choćby o tego typu obietnice, że armia będzie liczyć 300 tys. żołnierzy, gdy wystarczy spojrzeć na wskaźniki demograficzne i sytuację na rynku pracy, by zobaczyć, że to niemożliwe. Chyba że kosztem uderzenia w gospodarkę. Z drugiej strony są przedkampanijne wypowiedzi, że zmiażdżymy Putina. I mówią to politycy ze średniej wielkości państwa europejskiego. Zrozumiałbym, gdyby prezydent Stanów Zjednoczonych tak powiedział. To byłby może prosty komunikat, nawet rodzący zagrożenie, ale miałby jakieś pokrycie w faktach i rzeczywistości. Nas takie mówienie uczy nieodpowiedzialności, bo skoro polityk może, to znaczy, że i my możemy uwierzyć we wszystko, co nam się tylko podoba.

Czyżby Polacy byli tak zaaferowani wojną, że tematy ekonomiczne, w tym zasobność ich własnych kieszeni, zeszły na plan dalszy? Nie chcemy już słuchać o grubszym portfelu i wolimy o czołgach?

To wynika z wielu czynników. To chyba jednak nie kwestia bezpieczeństwa odsunęła społeczno-gospodarczą oś podziałów społeczno-politycznych. Otóż elektorat koalicji rządzącej jest pod tym względem wewnętrznie bardzo zróżnicowany. Wyborcą Platformy Obywatelskiej czy Lewicy jest zarówno bogaty biznesmen i gracz giełdowy, jak i nauczyciel w szkole publicznej i mieszkaniec prawosławnej części województwa podlaskiego. Z Prawem i Sprawiedliwością było inaczej. PiS miało elektorat raczej homogeniczny, jeśli chodzi o pochodzenie społeczne i zamożność. Dziś Prawu i Sprawiedliwości trudno jest przedstawiać tę oś sporu jako główną. Z kolei w koalicji rządzącej mamy do czynienia z całym spektrum postaw wobec gospodarki, co w ostatnich tygodniach w pełni ujawniła sprawa składki zdrowotnej. Przyznam, że z bezpieczeństwem politykom w pewien sposób się udało. Gdyby Donaldowi Trumpowi ziściła się idea pokoju w kwietniu czy maju, to nasi politycy zostaliby z bezpieczeństwem jak Himilsbach z angielskim. Na swój sposób Trump brakiem sukcesu w dyplomacji uratował nam kampanię prezydencką, a sztaby nie musiały na nowo profilować elektoratu ani szukać nowych haseł. ©℗

Rozmawiał Wojciech Kubik