- Sejm zajmie się petycją o bykowym
- Prognozy demograficzne dla Polski
- Co pozytywnie wpływa na dzietność?
- W związkach małżeńskich rodzi się więcej dzieci
- Strategia Demograficzna dla Polski 2040
Sejm zajmie się petycją o bykowym
"Osoby bezdzietne, nie przyczyniając się do przyszłego wzrostu liczby podatników i składkowiczów, w sposób naturalny obciążają system, nie kompensując tego partycypacją w jego przyszłym utrzymaniu" - pisze w uzasadnieniu anonimowy autor petycji, która wpłynęła do Sejmu. Podkreśla, że polski system emerytalny jest oparty na zasadzie zastępowalności pokoleń, a osoby bezdzietne stanowią już 20 proc. populacji osób w wieku produkcyjnym. Wprowadzenie podwójnej składki dla osób bezdzietnych oraz składki wyższej o 50 proc. dla małżeństw z jednym dzieckiem mogłoby przynieść istotne korzyści dla systemu emerytalnego.
Jego propozycja to:
- bezdzietni powyżej 30. roku życia mają płacić podwójną składkę emerytalną (dlaczego akurat 30 lat? - bo bezdzietni w tym wieku są już po studiach i zarabiają);
- osoby mające jedno dziecko będą mieć składką emerytalną podniesioną o 50 proc.
Jak wylicza autor petycji, przy 5 milionach bezdzietnych po 30. roku życia dodatkowe wpływy do ZUS należałoby liczyć w miliardach. A przy okazji poprawiłaby się dzietność. Jak mówi Mateusz Łakomy, ekspert ds. demografii i autor książki "Demografia jest przyszłością. Czy Polska ma szansę odwrócić negatywne trendy" w sposób najbardziej analogiczny bykowe funkcjonuje w Niemczech, gdzie osoby nieposiadające dzieci płacą o 0,25 proc. wyższą składkę na ubezpieczenia społeczne.
- Natomiast to, że osoby, które mają dzieci płacą generalnie niższe podatki, jest rozwiązaniem powszechnym. Zazwyczaj są to jakieś kwestie ulg podatkowych czy innego typu rozwiązań lepiej finansowo traktujących rodzinę z dziećmi - mówi Łakomy. Czy możemy stwierdzić, że bykowe działa? - Tylko przez analogię do różnych rozwiązań. Wiemy, że ulgi podatkowe wpływają pozytywnie na dzietność. Wiemy też, że niższe składki na ubezpieczenia społeczne wpływają pozytywnie na dzietność. Więc analogicznie, jeśli byśmy mieli podwyższoną składkę dla osób bezdzietnych, to może być czynnik paradoksalnie utrudniającym decyzję o posiadaniu dzieci choćby dlatego, że zmniejszając dochód do dyspozycji może to u części młodych oddziaływać negatywnie na zdolność kredytową do zakupu mieszkania czy oszczędzanie na wkład własny- mówi ekspert.
Prognozy demograficzne dla Polski
Z najnowszej prognozy demograficznej opracowanej przez Ministerstwo Finansów na potrzeby prognozy dochodów i wydatków FUS wynika, że w latach 2024-2029 liczba ludności Polski spadnie 37,468 mln w 2024 r. do 36,574 mln w 2029 r. Liczba dzieci w tym okresie spadnie o ponad 600 tys. Z kolei liczba osób w wieku produkcyjnym w 2029 r. osiągnie poziom o 0,61 mln osób mniejszy niż w 2024 r.
Najnowsze dane GUS pokazują, że liczba urodzeń wciąż się zmniejsza. W marcu urodziło się 19 tys. dzieci co oznacza spadek rok do roku o 1100 urodzeń. Liczba urodzeń spada niemal nieustanie od października 2017 roku.
Co więcej, dzietność w Polsce dołuje szybciej niż wskazywały prognozy demograficzne ONZ. Poziom 272 tys. urodzeń był przewidywany dopiero na 2055 rok, a został odnotowany w 2023 roku. Jednocześnie, Polska nigdy tak dużo nie inwestowała w politykę prorodzinną. W ciągu ostatniej dekady wydatki budżetowe na wsparcie rodzin wzrosły w Polsce ponad sześciokrotnie – z około 14 mld zł w 2015 roku do niemal 90 mld zł w roku bieżącym.
- Oczywiście w świecie rozwiniętym dzieci rodzą się według podobnego wzorca, czyli tak samo jest w Polsce, w Niemczech, w Skandynawii, czy w Stanach Zjednoczonych. Naszym problemem jest to, że w sposób bardzo wąski patrzymy na to, co sprzyja dzietności. Kiedy myślimy o wspieraniu dzietności mamy na myśli głównie ulgi podatkowe, jakieś transfery finansowe, budowę żłobków, możliwości lepszej równowagi między pracą a rodziną To spojrzenie jest o wiele za wąskie - mówi Łakomy.
I, jak tłumaczy ekspert, prawie wszystkie kraje mają jakieś rozwiązania dotyczące takiej polityki - ulgi podatkowe czy transfery. Różnią się one od siebie wysokością i tym, kto jest do nich uprawniony - kraje skandynawskie może mają mało ulg, ale mają dosyć wysokie transfery. W Polsce mamy pewien model mieszany, mamy zarówno ulgi podatkowe jak i transfery. - Natomiast, żeby najlepiej wpływać na dzietność, to powinniśmy, w mojej ocenie, pójść krok dalej i spojrzeć szerzej. To znaczy - wiemy na przykład, że posiadaniu dzieci bardzo sprzyja posiadanie umowy o pracę na czas nieokreślony. Dodajmy, już w bardzo młodym wieku, bo to zapewnia stabilność i poczucie bezpieczeństwa. W Polsce mamy z tym bardzo duży problem. Bardzo dużo młodych dorosłych pracuje na umowy czasowe - mówi Łakomy
Co pozytywnie wpływa na dzietność?
Zdaniem Łakomego, Polki powinny móc częściej pracować na część etatu. - W Polsce jest ona bardzo mało dostępna - około 5 proc. kobiet pracuje na część etatu i to jest bariera dzietności. Na zachodzie Europy to jest często mocno powyżej 20 proc.. W Szwajcarii czy w Holandii, nawet więcej kobiet pracuje na część etatu niż na cały. Więc to jest czynnik tam akurat sprzyjający decydowaniu się na dziecko - tłumaczy.
Zdaniem eksperta, bardzo niedocenianym czynnikiem, mało dostrzeganym, są nierówności w wykształceniu między kobietami a mężczyznami. - A jeszcze na wcześniejszym etapie nierówności w wynikach edukacyjnych dziewczynek i chłopców, już w szkołach podstawowych. Co do zasady dziewczynki osiągają lepsze wyniki i częściej idą na studia i częściej te studia kończą. A to jest o tyle ważne, że żeby w ogóle powstał związek między kobietą a mężczyzną, osoby te powinny mieć zbliżony poziom statusu społeczno-ekonomicznego do siebie, który w dużej części jest determinowany przez nasze wykształcenie. Czy skończymy szkołę branżową, czy liceum ogólnokształcące i pójdziemy na studia to długoterminowo inaczej określa nasze możliwości zarobkowe - tłumaczy.
I dodaje: Idealnie, jeżeli status mężczyzny jest odrobinę wyższy, czyli troszeczkę więcej zarabia, ma troszeczkę wyższą pozycję społeczną, ponieważ dostarcza wtedy większe poczucie bezpieczeństwa. - Proszę zauważyć, że znowu wracamy do tematu poczucia bezpieczeństwa. No i ponieważ mamy tę lukę edukacyjną, czyli więcej kobiet kończy studia niż mężczyzn, to dla części kobiet z wyższym wykształceniem, nieco upraszczając, braknie mężczyzn, w których one byłyby w stanie się zakochać i stworzyć rodzinę. A zasada jest taka, że jak nie ma trwałego, bezpiecznego związku, no to nie ma dzieci. I w Polsce według badań już sprzed kilku lat, a wiemy, że trend był wzrostowy, 40 proc. młodych dorosłych między 20. a 39. rokiem życia nie było w żadnym związku - ani małżeńskim, ani nawet w związku nieformalnym - mówi Łakomy.
W związkach małżeńskich rodzi się więcej dzieci
Rośnie także liczba osób, które nie decydują się zawrzeć związku małżeńskiego. W 2023 r. zawarto 146 tys. związków małżeńskich, co było drugim najniższym wynikiem w okresie powojennym. Tymczasem w drugiej połowie XX w. co roku przybywało od 200 do 300 tys. nowych małżeństw, a w 1975 r. nawet 330,8 tys. Łakomy wyjaśnia, że zmiana kulturowa, która dokonała się w Polsce nie zmieniła tego, że żeby zdecydować się na dziecko trzeba mieć poczucie bezpieczeństwa. - I jeżeli chodzi o relacje, największe poczucie bezpieczeństwa budzi małżeństwo. To się wydaje być takim konserwatywnym sposobem myślenia, ale jak patrzymy na dane, to cały czas jest aktualne. To znaczy małżeństwa mają więcej dzieci, niż inne formy związku. I to, że wzrasta odsetek par w związkach nieformalnych, to jest czynnik, uwaga, działający negatywnie na dzielność, a nie pozytywnie. On nie jest neutralny - tłumaczy.
Potwierdzają to dane. Według GUS, mimo tego, że liczba urodzeń w związkach pozamałżeńskich stale rośnie (z 12,4 proc. w roku 2000 do 28,1 proc. w 2022), to w Polsce wciąż ponad 70 proc. dzieci przychodzi na świat w rodzinach, w których rodzice są małżonkami.
Strategia Demograficzna dla Polski 2040
Obecnie obowiązującym dokumentem, który ma być podstawą do kształtowania polityki demograficznej jest Strategia Demograficzna 2040. Została ona uchwalona w 2022 roku i jej celem jest "wyjście z pułapki niskiej dzietności i zbliżenie się do poziomu dzietności gwarantującego zastępowalność pokoleń". Wśród celów szczegółowych znalazło się: wzmocnienie rodziny, znoszenie barier decyzji prokreacyjnych dla rodziców chcących mieć dzieci, a także podniesienie jakości zarządzania i wdrażania polityk dla rozwoju kompetencji administracyjnych.
- To był pierwszy dokument rządowy, który właśnie spojrzał bardzo szeroko na kwestie tego, co wpływa na dzietność - zwracał uwagę m.in. na edukację, na kwestie zdrowotne, na kwestie mieszkaniowe, rynku pracy, czyli on trochę poszedł krok dalej niż te stare, tradycyjne myślenie, że myśląc o dzietności mówimy tylko o żłobkach, ulgach czy transferach - mówi Łakomy.
- On oczywiście nie mówił tego wprost, ale pomijał kwestię chociażby in vitro. Natomiast może warto przy okazji zwrócić uwagę, że z badań wiemy, że in vitro bardzo marginalnie wpływa na dzietność. Między innymi dlatego, że istotna część urodzeń za pośrednictwem in vitro jest substytutem urodzeń naturalnych, które z czasem i tak by się pojawiły. Nawet są takie badania, które wskazują, że może mieć wręcz wpływ negatywny, ponieważ łatwa dostępność in vitro sprzyja temu, żeby odkładać urodzenia w czasie, a badania demograficzne jednoznacznie wskazują, że im później staramy się o dziecko, tym jest mniejsza szansa na ciążę. In vitro też jest o wiele mniej skuteczne, im starsza jest potencjalna mama. Dostępność in vitro nie kompensuje spadku naturalnej płodności wraz z wiekiem - tłumaczy.
To, czy obecny rząd będzie kontynuował wdrażanie Strategii jest obecnie przedmiotem interpelacji poselskiej. Na odpowiedź jeszcze czekamy.
Czy da się odwrócić negatywne trendy demograficzne?
Łakomy, pytany o to, czy da się odwrócić negatywne trendy demograficzne, odpowiada, że tak. - Długofalowo jest możliwe, żeby zwiększyć dzietność i to bardzo istotnie w stosunku do obecnego punktu, tylko trzeba oddziaływać właśnie na te wszystkie czynniki, które na dzietność wpływają i jeszcze wcześniej, które w ogóle wpływają na to, że powstają związki - mówi. I jak tłumaczy, zapewne nie ma już powrotu do wysokiej liczby urodzeń, liczonej w tysiącach, ale możemy osiągnąć zwiększenie dzietności, które pozwoli ustabilizować w pewnym momencie liczbę ludności Polski. - Oczywiście na o wiele niższym poziomie niż to jest obecnie, ale jeżeli tego nie zrobimy, to ona będzie spadała nieustannie, prędzej czy później do poziomu poniżej jednego miliona. O ile wcześniej z powodów demograficznych nie upadnie państwo - mówi.