Zdecydowanie częściej efekty działań UE to wynik uzgodnień, w których jedno lub kilka państw inicjuje procesy rzutujące na przyszłość całej „27”. W ostatnich kilkudziesięciu latach pierwsze sygnały do podjęcia działań w dowolnym obszarze płynęły prawie wyłącznie z Berlina lub Paryża. Dziś coraz częściej płyną z Polski, choć tylko częściowo jest to zasługą rządu w Warszawie, a w największej mierze wypadkową dość niefortunnych wydarzeń w największych europejskich stolicach.
Kryzys polityczny w Niemczech osiągnął apogeum, którego efektem będą przedterminowe wybory. Egzotyczna koalicja łącząca socjaldemokratów, zielonych i liberałów dobrnęła do ściany. We Francji z kolei klęski wyborcze obozu Emmanuela Macrona i posiłkowanie się chwiejnym i taktycznym sojuszem z lewicą doprowadziły do sytuacji, w której władze nie są w stanie przyjąć przyszłorocznego budżetu. Drugą największą gospodarkę europejską, zmagającą się dziś z procedurą nadmiernego deficytu, czeka w najbliższych tygodniach kontynuacja kryzysu politycznego, który nie sprzyja poszukiwaniu optymalnych rozwiązań budżetowych.
Donald Tusk zapewnia, że będzie zdeterminowany, żeby „Europa zaczęła o wielu sprawach myśleć po polsku”
Po raz pierwszy w historii polskiego członkostwa w UE mamy sytuację, w której dwie główne stolice, w największej mierze kształtujące europejskie prawodawstwo, uchodzą za najmniej stabilne politycznie. Tym bardziej że w kolejce do władzy czają się antysystemowe partie, jak Alternatywa dla Niemiec czy francuskie Zjednoczenie Narodowe, których oferta to siłowe forsowanie własnych protekcjonistycznych rozwiązań, a nie dialog.
I na takim tle, wśród największych i najbardziej znaczących państw UE, Polska wydaje się najbardziej stabilna. Abstrahując od tarć w koalicji rządzącej, które są nieuniknionym elementem każdej krajowej sceny politycznej, dziś głosów z Warszawy słucha się w Brukseli i innych stolicach znacznie uważniej, niż miało to miejsce nie tylko za rządów PiS, lecz także za poprzednich rządów PO-PSL. Donald Tusk nie jest dziś – jak choćby w 2010 r. – premierem prowincjonalnego kraju, który nadrabia dziesięciolecia stagnacji pod sowieckim butem. Dziś Tusk jest szefem rządu państwa, które ma szanse nie tylko inicjować dyskusję, ale nadawać im kierunek i wytyczać najważniejsze plany dla całej UE. Pytanie, czy i jak będzie potrafił z tego skorzystać.
Jak na razie zdecydowanie pozytywnie przedstawia się organizacja konsultacji w mniejszych gronach liderów – jak choćby niedawne rozmowy w gronie państw bałtyckich i nordyckich. Dla wielu z nich, zwłaszcza w kontekście wojny w Ukrainie, to Polska, a nie Niemcy czy Francja są dziś najbardziej pragmatycznym i trzeźwo patrzącym na sytuację międzynarodową partnerem. Tym bardziej że polskie diagnozy okazało się słuszne – i to zarówno te przedstawiane przez kolejne rządy PiS, jak i poprzednie rządy PO-PSL, co z resztą przyznał sam Tusk. – W sprawach fundamentalnych, szczególnie dotyczących bezpieczeństwa, często bywało tak, że mieliśmy rację, ale nie chciano nas słuchać – mówił w tym tygodniu szef rządu.
Sęk w tym, że nie jest sztuką w UE przedstawiać dobre diagnozy, ale przekonywać do tych wniosków pozostałe państwa członkowskie. A okazję będziemy mieli do tego wręcz strukturalnie idealną – polska prezydencja to czas i miejsce dokładnie na takie działania. Tym bardziej niezrozumiałe wydaje mi się rezygnowanie ze spotkania wysokiego szczebla w Warszawie podczas polskiego przewodnictwa w UE. To nie jest sprawa techniczna, to nie jest tylko budowanie wizerunku, to po prostu inwestycja w naszą przyszłość. Inwestycja w to, jak nas będą za pięć, 10 i 20 lat widziały inne społeczeństwa Europy, dla których wciąż niestety bywamy tylko ubogim i problematycznym kuzynem.
Oczywiście nawet najbardziej genialne i dopracowane działania wizerunkowe, retoryczne popisy i wielkie hasła nie zastąpią pieniędzy i potencjału gospodarczego. Chciałbym się mylić, ale nie wierzę, że rząd Donalda Tuska będzie równie asertywny i proaktywny wobec Niemiec, jeśli wybory u naszych zachodnich sąsiadów wygrają (a wszystko na to wskazuje) chadecy z CDU/CSU, czyli de facto najważniejsi od lat sojusznicy PO. Warszawa nie stanie się dla Europy drugim Berlinem ani nawet drugim Paryżem tylko dlatego, że ten lub inny szef polskiego rządu zostanie uznany za najważniejszego lidera w Unii.
Sama Unia jednak może coraz częściej mówić polskim głosem i nie dlatego, że nam się to „należy”, ale dlatego, że nasze diagnozy – zwłaszcza z obszaru bezpieczeństwa, obronności i energetycznego uzależnienia od Rosji – okazały się słuszne. W związku z tym dla Europy dobrze byłoby, żeby strategicznych kierunków działań nie określali nigdy więcej ludzie, którzy uznawali Nord Stream 2 za „projekt gospodarczy”. Donald Tusk zapewnia, że będzie zdeterminowany, żeby „Europa zaczęła o wielu sprawach myśleć po polsku”. I chyba nigdy żaden polski premier nie miał tak dobrych warunków do wcielenia ich w życie. ©℗