Samo Kłodzko pozbyło się po powodzi już 782 t odpadów, ale miasto szacuje, że w sumie będzie ich ok. 3 tys. t. To ćwierć tego, ile śmieci produkują mieszkańcy miasta przez cały rok. Jak dotąd Kłodzko wydało już na uprzątnięcie miasta ok. 400 tys. zł, a punkty zbierania odpadów zaczęły mieć problemy z ich przyjmowaniem. Podobny problem istnieje w wielu zalanych przez powódź gminach. – Wśród tych odpadów jest wszystko, co znajdowało się w domach, garażach, piwnicach. Meble, dywany, ubrania czy sprzęt RTV. Również odpady budowlane. Problemy pojawiają się w całym łańcuchu wartości – od tego, jak i gdzie je zbierać, aż po to, jak je zagospodarować.
– Mieliśmy sygnały, że Punkty Selektywnego Zbierania Odpadów Komunalnych (PSZOK) z Dolnego Śląska nie chcą ich już przyjmować, bo zaczyna im brakować miejsca na zwykłe gminne odpady – informuje też Marek Wójcik, ekspert Związku Miast Polskich.
Ilość popowodziowych śmieci przekracza limity określone w zezwoleniach wydanych wysypiskom. Niektóre gminy muszę je więc transportować zdaniem Wójcika ponad 100 km, by ktoś je odebrał.
Rząd nowelizuje rozporządzenia
Rząd stara się poradzić sobie z tym problemem za pomocą nowelizacji rozporządzenia o stanie klęski żywiołowej z 20 września. Do listy ograniczeń wolności i praw człowieka i obywatela dodano wtedy „obowiązek stosowania określonych środków zapewniających ochronę środowiska – w zakresie zbierania, transportu lub przetwarzania odpadów”, które pochodzą z obszarów dotkniętych powodzią. Anita Sowińska, wiceminister środowiska, podkreśla, że skala problemu jest trudna do oszacowania i leży w gestii wojewodów, którzy zarządzają sztabami kryzysowymi. – Jako ministerstwo daliśmy im możliwości prawne do zarządzania w trybie kryzysowym. Wojewoda może wydać nakaz, aby firma zajęła się odpadami. Chodzi np. o nakaz przyjęcia przez PSZOK odpadów w ilości przekraczającej wydane zezwolenie – mówi.
Takie decyzje są już wydawane, m.in. wojewoda dolnośląski nałożył obowiązek odbioru śmieci na Eneris. – Odpady, które przyjmiemy, nie będą wliczane do limitów określonych w decyzji – mówi. W decyzji został określony tonaż, który firma ma zebrać, a który nie będzie wliczony do jej ogólnego limitu ogólnego.
Co z wysypiskami?
Samorządowcy chcieliby jednak także, by te wysypiska na terenach powodziowych, które mają decyzję o zamknięciu, a nie zostały jeszcze rekultywowane, mogły wznowić działalność. – Apelujemy o to do rządu. To pozwoli gminom zaoszczędzić czas i pieniądze na wywóz odpadów – przekonuje Wójcik.
– W ostatnich dniach niektóre firmy zajmujące się wywozem odpadów wróciły z nimi, bo nie miały wpisu do bazy danych odpadowych. Musiałem w związku z tym szybko szukać miejsca, gdzie śmieci byłyby składowane – przyznaje burmistrz Kłodzka miasta, Michał Piszko. Po konsultacji z wojewódzkim inspektoratem ochrony środowiska gmina powołała się w końcu na taką interpretację przepisów o gospodarce odpadami, która wskazywała że brak wpisu do BDO, czyli publicznego rejestru podmiotów prowadzących gospodarkę odpadami, nie stanowi przeszkody w odbiorze śmieci.
– Mam nadzieję, że uda mi się wreszcie uprzątnąć miasto. Do końca przyszłego tygodnia chcę się pozbyć odpadów z ulic, gdzie dziś mieszkańcy wyrzucają zerwane tynki, podłogi, a w ciągu dwóch, trzech tygodni z awaryjnych wysypisk oddalonych od skupisk ludzkich, na które trafiły pierwsze śmieci powstałe po powodzi – planuje burmistrz.
Ale dla PSZOK-ów sytuacja nadal jest trudna, głównie z powodu ogromnego strumienia odpadów, które trafiają do punktów zbiórki z zalanych gmin. – W naszym przypadku odmowy przyjmowania odpadów wynikały najpierw z tego, że nasze zintegrowane pozwolenie nie zakładało ich składowania. Musieliśmy w związku z tym wystąpić o zgodę do urzędu marszałkowskiego. Gdy ją dostaliśmy, nasze możliwości składowania szybko się wyczerpały. W skali dnia otrzymujemy 900 t odpadów po powodzi – słyszymy od pracownika PSZOK-u z okolic Nysy, który dodaje, że dziś przyjmują odpady po powodzi tylko z tego miasta.
– Gdy się do nas zgłosi inne miasto, to, będziemy zmuszeni odmówić. Nie mamy miejsca. Nasz limit to powierzchnia, na której możemy składować odpady. Poza tym ciągle nie jest powiedziane, co z nimi robić. Czekamy na wytyczne. Dlatego te odpady nie rotują, a tylko rośnie hałda śmieci – tłumaczy.
Ministerstwo Środowiska w opublikowanych zaleceniach wskazuje, że jeżeli moce przerobowe instalacji lub pojemności istniejących miejsc zbierania odpadów mogą zostać przekroczone, powinno się rozważyć transport odpadów do innych miejsc posiadających odpowiednie zezwolenie do gospodarowania tego typu odpadami, nawet jeśli nie są one najbliżej.
Dr inż. Jacek Pietrzyk, ekspert ds. gospodarki odpadami, zaznacza, że PSZOK-i mają określoną przepustowość, wynikającą m.in. z liczby posiadanych kontenerów. – Nie są to miejsca przystosowane do przyjęcia odpadów z całej gminy w tydzień – podkreśla. – Trudno sobie za to wyobrazić transport odpadów do PSZOK-ów w innych częściach Polski, ponieważ wymagałoby to dużego zaangażowania czasu i nie wiadomo, skąd miałyby pochodzić na to pieniądze – stwierdza.
Anita Sowińska podkreśla, że priorytetem dla ministerstwa jest zapewnienie bezpieczeństwa, w tym sanitarnego. – Decyzje wojewodów powinny być wydawane po konsultacji z wojewódzkimi inspektoratami ochrony środowiska czy wojewódzkimi inspekcjami sanitarnymi – mówi. Również specustawa powodziowa nadaje dodatkowe uprawnienia wojewodom w okresie występowania skutków powodzi, w tym możliwość wydawania poleceń dotyczących gospodarowania odpadami. ©℗