W Sojuszu nie ma zgody co do zestrzeliwania rosyjskich pocisków nad Ukrainą, bo alianci boją się odwetu Rosji.

Szerokim echem w Polsce i innych krajach NATO, a także w Ukrainie odbił się komentarz ministra Radosława Sikorskiego dla „Financial Times”, w którym wyraził opinię, że rosyjskie rakiety znajdujące się na kursie wejścia w naszą przestrzeń powietrzną są prawnie uzasadnionym celem ataku dla wojsk Sojuszu. Szef polskiej dyplomacji tłumaczył, że byłby to akt samoobrony, bo gdy już pociski wlecą nad Polskę, istnieje spore ryzyko zranienia kogoś odłamkami. Zastrzegł zarazem, że to jego prywatny osąd sytuacji, co później powtarzał rzecznik MSZ Paweł Wroński. – To jest osobista opinia ministra Sikorskiego, a nie stanowisko polskiego rządu – przekonywał.

Oficjalnie Polska nie zmieniła podejścia

W piątek wiceminister obrony narodowej Paweł Zalewski po nieformalnym posiedzeniu unijnych ministrów obrony w Brukseli zadeklarował, że nasze systemy obrony przeciwlotniczej nie będą zestrzeliwać rakiet i dronów nad Ukrainą, zwłaszcza gdyby miało to nastąpić bez koordynacji z partnerami zachodnimi. Jego zdaniem lepszym wariantem byłoby wzmocnienie przez jej sojuszników Ukrainy jej obrony przeciwlotniczej. Nie zmienia to faktu, że sprawę strącania rakiet nad terytorium Ukrainy nasz rząd uważa za otwartą i jest gotowy do rozmów z sojusznikami na ten temat. Ukraińskie zasoby obrony przeciwlotniczej są uważane za kluczowe, o czym regularnie wspomina prezydent Wołodymyr Zełenski.

– Leciało 11 rosyjskich pocisków, siedem zniszczyliśmy, a cztery trafiły i uszkodziły elektrownię trypilśką. Dlaczego? Po prostu nie wystarczyło nam pocisków do skutecznej obrony – mówił w połowie kwietnia po jednym z większych ataków z powietrza. Krytycznie potrzebne jest więc większe nasycenie systemami krótkiego i średniego zasięgu, co ograniczyłyby swobodę działania Rosjan. Aby jednak Polska zdecydowała się zestrzelić rosyjski pocisk nad Ukrainą bez wcześniejszej konsultacji z NATO, musiałoby dojść do wyjątkowej sytuacji. O konieczności konsensusu w ramach Sojuszu mówił m.in. minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz. Także prezydent Andrzej Duda podczas sierpniowej wizyty w Kijowie przyznawał, że w NATO nie ma co do tego zgody, ale nie wykluczył, że taka zgoda może w przyszłości zostać wypracowana.

Działania mogą sprowokować odwet

Jak informował „Financial Times”, niektórzy członkowie obawiają się, że takie działania mogą zacierać granice zachodniej interwencji w konflikt i potencjalnie sprowokować rosyjski odwet. – NATO nie jest i nie zostanie stroną konfliktu w Ukrainie. Każdy kraj ma prawo do obrony swojej przestrzeni powietrznej, ale działania poszczególnych krajów dotyczące Ukrainy mogą też wpłynąć na Sojusz jako całość. Dlatego sojusznicy muszą się dalej konsultować – przekazał po komentarzu Sikorskiego rzecznik Sojuszu. To współgra z wcześniejszymi słowami odchodzącego w październiku ze stanowiska sekretarza generalnego NATO Jensa Stoltenberga, który pytany o rosyjskie pociski, deklarował że „nie będzie bezpośredniego zaangażowania” Sojuszu. NATO-wscy urzędnicy wykluczali także ustanowienie nad terytorium Ukrainy strefy zakazu lotów, o którą Kijów apeluje od lutego 2022 r.

Za utworzeniem „koalicji chętnych” przy strącaniu rosyjskich pocisków nad Ukrainą opowiada się natomiast Kurt Volker, były stały przedstawiciel USA przy NATO, wskazując, że Zachód sformował taką koalicję w trakcie kwietniowego ostrzału Izraela przez Iran. – Jestem za utworzeniem kordonu sanitarnego w ukraińskiej przestrzeni powietrznej przylegającej do NATO. Mógłby być egzekwowany wyłącznie z terytorium NATO lub nawet z samej Ukrainy. Chodzi o uderzanie w drony czy rakiety, które są kierowane na cele cywilne czy elektrownie oraz stanowią zagrożenie dla NATO. Nie wymaga to bezpośredniego zaangażowania w starcia z siłami rosyjskimi. Chodzi o ochronę ludności cywilnej oraz zapobieżenie przypadkowym uderzeniom na terytorium Sojuszu – tłumaczył w rozmowie z DGP. ©℗