Do 2028 r. w Polsce będzie brakować 830 pediatrów, 2471 internistów i 795 chirurgów ogólnych – wynika z raportu departamentu analiz i strategii Ministerstwa Zdrowia opracowanego pod koniec czerwca na potrzeby lipcowego wystąpienia wiceminister Urszuli Demkow na posiedzeniu sejmowej podkomisji ds. organizacji ochrony zdrowia. Dla porównania według Centralnego Rejestru Lekarzy Naczelnej Izby Lekarskiej specjalizację z pediatrii mają dziś 17 234 osoby, a zawód wykonuje 15 369 pediatrów, internistów, jest 31 257, a zawód wykonuje 29 298, natomiast lekarzy ze specjalizacją z chirurgii ogólnej jest 9510, przy czym w zawodzie pracuje 8908.
Tyle rejestr, który nie uwzględnia jednak istnienia podwójnych specjalizacji i tego, że jeszcze kilkanaście lat temu, by zrobić specjalizację szczegółową, trzeba było najpierw wyspecjalizować się w podstawowej, czyli właśnie w pediatrii, chorobach wewnętrznych czy chirurgii ogólnej. Wielu kardiologów, nefrologów czy reumatologów jest więc również internistami, nefrologów czy pulmonologów dziecięcych, a nawet psychiatrów dziecięcych – pediatrami, a neurochirurgów czy chirurgów naczyniowych ma także specjalizację z chirurgii ogólnej. Według danych Eurostatu chirurgią ogólną zajmuje się w Polsce ok. 6 tys. lekarzy. Niemal 3 tys. pozostałych ma inne specjalizacje.
Braki na pierwszej linii
Szef oddziału pediatrii w szpitalu wojewódzkim na ścianie zachodniej zdążył zapomnieć, że 10 dni temu miał urlop. Ostatnie trzy dyżury wypełniły mu niemowlaki duszące się od krztuśca i dzieci po próbach samobójczych. A przyszły tydzień rysuje się podobnie, bo jedna specjalistka jest na urlopie wychowawczym, a druga właśnie poszła rodzić, więc jeśli nie przyjedzie znajomy z miasta oddalonego o 150 km, w sierpniu grozi mu rekordowa liczba dyżurów.
Tomasz Szatkowski, ordynator Oddziału Dziecięcego z Pododdziałem Neurologii Dziecięcej Wielospecjalistycznego Szpitala Wojewódzkiego (WSzW) w Gorzowie Wielkopolskim i wojewódzki konsultant pediatrii w Lubuskiem, jeszcze w październiku ub.r. dyżurował osiem razy w miesiącu. Siedmiu specjalistów, w tym sześciu dyżurujących i sześciu rezydentów na jego oddziale pozwala obstawić podwójne dyżury, na których jeden lekarz jest na oddziale, a drugi na szpitalnym oddziale ratunkowym. To luksus w porównaniu z sytuacją sprzed sześciu lat, kiedy jako rezydent ostatniego roku samodzielnie dyżurował w powiatowym szpitalu w Barlinku, na zmianę z emerytowanym pediatrą, jednocześnie na izbie przyjęć, oddziale pediatrii i na położnictwie, badając dzieci, które właśnie się urodziły. Tego doświadczenia nie chciałby powtórzyć nawet jako specjalista, bo, jak mówi, noworodków boi się każdy. – Stan zdrowia noworodka może się pogorszyć z minuty na minutę. Dlatego nie dziwię się, że rezydenci boją się dyżurować tam, gdzie samodzielnie muszą przyjmować noworodki. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że przy dzisiejszych dotkliwych brakach pediatrów w wielu szpitalach powiatowych w całej Polsce rezydenci pediatrii mogą być stawiani w podobnej sytuacji jak kiedyś ja w Barlinku – mówi dr Szatkowski.
W województwie lubuskim jest obecnie 137 pediatrów, w tym 45 lekarzy z pierwszym stopniem specjalizacji (czyli specjalizacją niepełną) oraz 92 „pełnych” pediatrów. Niestety, tylko część z nich pracuje w szpitalach. Większość woli spokojniejszą pracę w poradniach podstawowej opieki zdrowotnej (POZ). Skutek? Dyżurni dojeżdżają do Gorzowa ze Szczecina czy Poznania.
Dwie Polski
Krzysztof Żochowski, wiceprezes Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych i dyrektor szpitala powiatowego w mazowieckim Garwolinie, przyznaje, że podobna sytuacja dotyczy większości szpitali powiatowych: – Podzieliłbym tu Polskę na metropolitalną i prowincjonalną: w dużych miastach i ośrodkach klinicznych jest nadreprezentacja lekarzy, w powiatach – ich ciągły głód. Specjalistę musimy skusić wyższą stawką, a i tak walczymy z jeszcze silniejszą konkurencją w postaci POZ. Bo to on wyciąga większość pediatrów i specjalistów chorób wewnętrznych – tłumaczy Żochowski.
Zdaniem rzecznika Naczelnej Izby Lekarskiej Jakuba Kosikowskiego POZ to też najbardziej absurdalny przeciwnik pediatrii i interny szpitalnej: – Absurdem jest, że system publiczny przegrywa w tej walce z samym sobą, bo finansowany ze środków publicznych POZ drenuje lekarzy ze szpitali finansowanych przez NFZ. Powód jest prosty. Stawka godzinowa w szpitalu, gdzie większość specjalistów tych dwóch dziedzin pracuje na etatach, wynosi ok. 60 zł brutto, a w POZ proponują im 180 zł. Łatwo zgadnąć, co wybierze lekarz: trzykrotnie wyższą stawkę za pracę w normalnych godzinach, bez zarywania nocy i ze stosunkowo łatwymi pacjentami, czy trzy razy mniej za nieprzespane noce z pacjentami trudnymi, często umierającymi – tłumaczy Jakub Kosikowski.
Problem wieku i wycen
Krzysztof Żochowski dodaje, że dzisiejsze interny powoli zamieniają się w geriatrie leczące starszych pacjentów z wielochorobowością, często również demencją, wymagających szczególnej uwagi. Na interny – niepotrzebnie – trafia też wielu terminalnie chorych na raka. – Rodziny boją się pozwolić im umrzeć w domu i zawożą do szpitala – tłumaczy Jakub Kosikowski, rezydent ostatniego roku onkologii klinicznej. To czyni oddziały internistyczne jednym z najgorszych koszmarów młodych lekarzy. Ale nie tylko dlatego nie wybierają już tej specjalizacji. – Interna uważana jest za ślepą uliczkę, bo dziś trudno po niej zrobić specjalizację szczegółową, taką jak kardiologia. Młodzi wybierają więc kardiologię, po której nie mają już zwykle sił i czasu dorabiać interny. A oddziały szpitalne pustoszeją – wyjaśnia Jakub Kosikowski.
Niewiele lepiej jest na chirurgii. Na prawie 500 oddziałach w Polsce dyżurują głównie 60-latkowie (to średni wiek chirurga).
Krzysztof Żochowski, chirurg, winą za taki stan rzeczy obarcza rządzących z kilku poprzednich rządów, którzy doprowadzili do dramatycznie niskiej wyceny procedur w chirurgii (teraz Agencja Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji zamierza to zmienić i w czerwcu przedstawiła propozycje korekt wycen). – To ciężka praca, również po nocach. Tu trzeba mieć chirurgiczną żyłkę, być pasjonatem. Tym bardziej cieszy mnie, że w moim szpitalu wszystkie miejsca rezydenckie są obsadzone, bo to rzadkość – mówi.
Szpitale biją się też o chirurgów specjalistów, którzy ostatnio coraz częściej mają alternatywę w postaci szpitali prywatnych, ale też… poradni specjalistycznych mających umowy z NFZ. – Tu znowu publiczny płatnik jest swoim własnym konkurentem, bo chirurg więcej zarobi w poradni, kwalifikując do operacji, niż operując – mówi Jakub Kosikowski.
Co o zapaści w trzech najbardziej podstawowych dziedzinach medycyny szpitalnej mówi Ministerstwo Zdrowia? Wiceminister Urszula Demkow tłumaczyła, że największe braki kadrowe wśród lekarzy są w regionach, gdzie uczelnie medyczne nie kształciły lekarzy lub robią to od niedawna. Dlatego uczelnie w Rzeszowie i Zielonej Górze potrzebują wsparcia.
Rozwiązaniem ma być zapowiadana przez resort reforma szpitalnictwa. Szczegóły odwracania piramidy świadczeń dzięki przesunięciu wielu procedur szpitalnych do ambulatoryjnej opieki specjalistycznej mają być znane we wrześniu, kiedy resort ma przedstawić projekt nowelizacji ustaw o świadczeniach zdrowotnych i działalności leczniczej. ©℗