Do Warszawy przybyli oprócz szefa niemieckiego rządu ministrowie z 10 resortów. Było wiele słów o wspólnym budowaniu zaufania i szczerej rozmowie. Obaj politycy mówili dużo o wspólnej budowie bezpieczeństwa w Europie i generalnie występ odbył się w dobrej atmosferze. To ważne, bo aura zimnej wojny polsko-niemieckiej z czasów rządów Prawa i Sprawiedliwości zniknęła. I dobrze, bo nawet jeśli mamy różne interesy, to lepiej działać na podstawowym poziomie zaufania niż jako wrogowie.
Problem w tym, że tak wówczas, tak i teraz, w kwestii do tej pory symbolicznej, czyli zadośćuczynienia Niemiec za straty i zbrodnie wyrządzone na terenie Rzeczypospolitej w czasie II Wojny Światowej, nie mieliśmy i nie mamy żadnego konkretu. Kanclerz Scholz zdołał się pochwalić tym, że w przyszłym roku zostanie uruchomiony polsko-niemiecki bilet młodzieżowy na kolei. Jest to naprawdę wiekopomny sukces. Ale już w obszarze zadośćuczynienia był znacznie mniej konkretny. Przypomniał jedynie, że w ubiegłym tygodniu rząd federalny przyjął propozycję realizacji Domu Polsko-Niemieckiego w Berlinie. To dobry sygnał. Ale bądźmy poważni – to, że przez tyle lat rząd w Berlinie nie potrafił podjąć decyzji w sprawie tak drobnej, doskonale pokazuje, jak instrumentalna jest polityka historyczna naszego sąsiada. Piękne zapewnienia o moralnym obowiązku były tylko zapewnieniami, bo w Polsce rządził „zły” PiS. Teraz rządzi „proniemiecka” KO, tak więc po latach strona niemiecka zdobyła się na mało znaczący i tani gest. Jeśli chodzi o inne deklaracje, to żyjące ofiary III Rzeszy mają otrzymać wsparcie od Republiki Federalnej. Ale konkretna kwota nie padła. Nie podano też żadnego harmonogramu.
Podobnie puste są obietnice dotyczące jakiegoś zadośćuczynienia. W tym wypadku jedyne, co było twarde, to powtórzenie, że z punktu widzenia formalno-prawnego temat reparacji jest zamknięty, co jest prawdą. Nie zmienia to tego, że pole do działania dla niemieckich polityków jest olbrzymie. Ale najwyraźniej oni po prostu nie są takim działaniem zainteresowani.
Pewien sceptycyzm w tej kwestii wyraził w języku dyplomacji także Donald Tusk. – Traktuję to jak krok we właściwą stronę. Przyszłość pokaże, czy te nadzieje są oparte o solidny grunt – mówił polski premier. – Czy to coś otwiera? Zobaczymy. Na pewno niczego nie zamyka, a to już jest coś w tak trudnych kwestiach – dodał później. Słowa ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego sprzed pół roku mówiące o tym, że oczekuje on kreatywnego rozwiązania w temacie zadośćuczynienia, niestety do tej pory nie znalazły odbicia w rzeczywistości. Najwyraźniej w tej materii nasi sąsiedzi kreatywni nie są.
Ale to nie znaczy, że my musimy być tacy sami. My możemy puścić wodze ułańskiej fantazji i dać upust naszej polskiej kreatywności. Polak potrafi. Warto więc przez cały czas przypominać naszym zachodnim sąsiadom o potencjalnych sposobach zadośćuczynienia, które nieco wychodziłoby poza moralne przyznanie się do winy. Choć Donald Tusk słusznie stwierdził, że nic nie jest w stanie pokryć strat, których Polska doznała, to jednak można zrobić znacznie więcej, niż powiedzieć, że „jest nam przykro”.
I tak np. kreatywny prof. Stanisław Żerko, historyk zajmujący się RFN i tematem reparacji, w wywiadzie dla DGP mówił, że Niemcy mogliby np. sfinansować albo współfinansować Tarczę Wschód. I choć po ostatnim posiedzeniu Rady Europejskiej można mieć wrażenie, że to działanie dofinansuje Komisja Europejska, to jednak dorzucenie środków przez Rząd Federalny nam by na pewno pomogło. Inną koncepcję przytoczył na naszych łamach równie kreatywny dr Sławomir Dębski, do ubiegłego tygodnia szef Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Mówił o tym, że Niemcy mogliby sfinansować zakup uzbrojenia dla Wojska Polskiego. Wczoraj Tusk stwierdził, że nasi sąsiedzi nie muszą nam kupować czołgów. I tu zgoda – my je już kupiliśmy w USA i Korei Południowej. Ale jeśliby np. chcieli sfinansować polskie okręty podwodne, nawet jeśli te byłyby budowane w niemieckich stoczniach, to myślę, że taki dar polscy marynarze przyjęliby z radością.
Czy to ma szanse na szybką realizację? Szczerze wątpię. Ale spójrzmy na to tak: rządy PiS wprowadziły na agendę sprawę reparacji, a rządy KO tej kozy nie wyprowadziły, tylko ją głaszczą. Nieodpuszczanie tego tematu i powtarzanie, że nie jest on zamknięty, wcześniej czy później któryś z niemieckich rządów może skłonić do czegoś więcej niż mało znaczące gesty. Do polskiej kreatywności dołóżmy w tym obszarze wytrwałość i być może w końcu uzyskamy owoce, które nie będą zgniłe. Bo na razie w obszarze zadośćuczynienia ze strony naszych sąsiadów mamy wiele hałasu o nic. ©℗