Do użycia broni na polsko-białoruskiej granicy doszło na przełomie marca i kwietnia, a strzelali żołnierze jej strzegący. Jak wynika z informacji medialnych, próbowali w ten sposób zatrzymać grupę około 50 agresywnych migrantów, którzy siłą starali przedostać się do Polski.
Aresztowanie polskich żołnierzy. Dla wojskowych to skandal
Wojskowi najpierw oddać mieli strzały ostrzegawcze w powietrze, a gdy agresywny tłum nadal napierał, zaczęli strzelać w ziemię, tuż pod nogi napastników. Dopiero taki pokaz siły zniechęcił agresorów, którzy wycofali się na teren Białorusi. I zamiast świętować udaną próbą odparcia agresji, wydarzenie to było dopiero początkiem kłopotów polskich żołnierzy.
Jak poinformował portal Onet, sprawą natychmiast zainteresowała się Żandarmeria Wojskowa, a żołnierzy, którzy użyli broni w obronie granicy, zakuto w kajdanki, zaś dwóm z nich postawiono zarzuty przekroczenia uprawnień i narażenia życia innych osób. Zostali również zawieszeni w pełnieniu obowiązków, a na opiekę prawną dla nich musieli zrzucać się ich koledzy.
Takie potraktowanie polskich żołnierzy nie mieści się w głowie generała Waldemara Skrzypczaka, który przed laty bronił polskich mundurowych po incydencie w Nangar Khel. Wówczas grupa polskich żołnierzy, patrolujących Afganistan, oskarżona została o niewłaściwe użycie broni przeciwko ludności cywilnej, w wyniku której śmierć poniosło kilka osób.
- Dla mnie największym skandalem jest to, że zanim zbadano sprawę, to żołnierzy zakuto w kajdanki. To przypomina epokę Macierewicza, gdzie nękano żołnierzy, zakuwano w kajdanki na ziemi – grzmi w rozmowie z Gazetą Prawną generał Waldemar Skrzypczak.
Państwo porzuciło własnych żołnierzy
Tego doświadczonego wojskowego szczególnie bulwersuje fakt, że jak wynika z medialnych informacji, Ministerstwo Obrony Narodowej miało pozostawić oskarżonych żołnierzy samym sobie, nie zapewniając im właściwej opieki prawnej.
- MON twierdzi, że oni mogli sobie wynająć prawników, a jak się pytam, od czego są wojskowi prawnicy? Oni są właśnie od tego. A jak każe im się samemu zadbać o opiekę prawną, to znaczy, że oni nie są w MON-ie? Ja tego nie rozumiem. Wygląda to tak, jakby MON nie brał odpowiedzialności za to, co robią żołnierze – mówi generał.
Zwraca też uwagę na fakt, który od wielu miesięcy przewija się w dyskusji na temat prób obrony wschodniej granicy Polski, a mianowicie na niewłaściwe wyszkolenie wysyłanych tam żołnierzy. Nawet zawodowcy, od lat służący w wojsku, nie mieli wpajanej wiedzy z zasad walki z tłumem, a to jeszcze nie jest najgorsze. Na granicę bowiem trafia też wielu świeżych żołnierzy, co w ocenie generała Skrzypczaka, dodatkowo obciąża kierownictwo resortu obrony.
-Nie tak się broni granicy i tłumaczę to od dawna. Wysyłają tam ludzi po tym dobrowolnym szkoleniu i są zachwyceni, że mają tak dużo chętnych do wojska. Ale jakiej jakości? Jak do Iraku jechaliśmy, to każda zmiana przechodziła specjalne szkolenie walki z tłumem, które trwało przynajmniej dwa miesiące. I nie zostawialiśmy żołnierzy samych sobie – zaznacza Waldemar Skrzypczak.
Generał: „Teraz żołnierz rzuci broń i ucieknie do lasu”
Gdy w środę wieczorem temat zatrzymania polskich żołnierzy zrobił się głośny, od razu atak na rządzących przypuścili politycy obecnej opozycji. Zarzucają oni MON niekompetencję, a oskarżenia kierują również pod adresem polskiego wymiaru sprawiedliwości, na którego czele stoi Adam Bodnar. Pełen oburzenia głos postanowił zabrać też szef MON, wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz.
„Zatrzymanie żołnierzy oddających strzały alarmowe w kierunku atakujących migrantów jest nie do przyjęcia. Działania Żandarmerii Wojskowej wobec zatrzymanych zostaną bezwzględnie wyjaśnione. Żołnierze stojący na straży bezpieczeństwa państwa muszą być pewni, że procedury prawne ich chronią. Będę zawsze stał po stronie honoru żołnierz” – napisał w mediach społecznościowych.
Na tę polityczną przepychankę i wzajemne oskarżenia generał Waldemar Skrzypczak nie zwraca jednak większej uwagi, a skupia się na tym, jak opłakane skutki może mieć dla bezpieczeństwa Polski całe go zajście. Obawia się powrotu do klimatu z 2007 roku, kiedy wybuchał afera z Nangar Khel.
- Teraz a granicy rodzi się znów syndrom Nangar Khel. Wtedy też żołnierze zaczęli się bać używać broni, bo od razu oskarżano ich o wszystko. I teraz żołnierze broni używać nie będą. Taki żołnierz prędzej rzuci broń, ucieknie do lasu, ale jej nie użyje, bo zaraz żandarmeria go skuje. Będą też robić wszystko, aby uniknąć tej służby. Wezmą zwolnienia lekarskie, nie będą brać odpowiedzialności. W tej armii teraz dla normalnych ludzi miejsca nie ma – ostrzega Waldemar Skrzypczak.