Choć kampania w ostatnich dniach się zaostrzyła, a Polacy deklarują zainteresowanie głosowaniem, to niedzielna frekwencja wyborcza zapewne nie będzie wysoka. – Sukcesem będzie powtórzenie wyniku wyborów do PE sprzed pięciu lat, czyli 45,6 proc. – mówi politolog, dr Anna Materska-Sosnowska.

Coraz trudniejsza sytuacja na granicy z Białorusią, domniemane rosyjskie prowokacje (ostatnio cyberatak na Polską Agencję Prasową, wcześniej podpalenie hali kupieckiej w Warszawie), a ostatnio znów protesty rolnicze – tak wygląda obraz kraju przed niedzielnymi wyborami do Parlamentu Europejskiego. Liderzy głównych sił politycznych też nie próżnują – prezes PiS Jarosław Kaczyński regularnie spotyka się z wyborcami (wczoraj miał jechać do Brukseli wspierać rolnicze manifestacje), a premier Donald Tusk planował wystąpić na wiecu Koalicji Obywatelskiej w Warszawie z okazji 35. rocznicy wyborów 4 czerwca 1989 r. (wydanie gazety zamykaliśmy przed rozpoczęciem spotkania na placu Zamkowym). W kampanię wyborczą włączył się ostatnio także prezydent Andrzej Duda, który w poniedziałek w Grodzisku Wielkopolskim chwalił wykorzystanie funduszy europejskich i apelował o udział w wyborach do PE.

A jak to wszystko może wpłynąć na zainteresowanie eurowyborami? Politolog prof. Radosław Markowski nie spodziewa się, by niedzielna frekwencja przekroczyła 50 proc. – Może wynieść między 40 a 45 proc. Na pewno nie będzie 70 proc., ale też nie spadnie poniżej 35 proc. – szacuje ekspert w rozmowie z DGP.

Profesor Markowski zwraca przy tym uwagę, że niska frekwencja w wyborach do PE to problem nie tylko Polski, lecz także całej UE. – Nie ma kraju w Europie, który miałby wyższą frekwencję do Parlamentu Europejskiego niż do narodowego – zauważa politolog i dodaje, iż jedną z przyczyn tej sytuacji jest brak wiedzy na temat tego, jaka jest rola europarlamentu. – Elity polityczne mają tu wielką winę, bo od lat wmawiają swym obywatelom, że ich przedstawiciele w Parlamencie Europejskim mają reprezentować Lubelszczyznę, Hesję czy inne regiony, tymczasem tak naprawdę ci parlamentarzyści, których wybieramy, mają reprezentować interesy Unii Europejskiej względem Rosji, Chin, USA, a nie interesy narodowe – podkreśla ekspert. – Ktoś na przykład mówi w kampanii, że jedzie do UE, żeby załatwić cukrownię dla Zamościa. Wiadomo, że tego nie zrobi, bo w Brukseli wyszarpać cukrowni dla Zamościa się nie da – zaznacza prof. Markowski.

Podobne odczucia ma dr Anna Materska-Sosnowska. – Szacuję, że frekwencja wyniesie w granicach czterdziestu kilku procent – mówi ekspertka. I podobnie, jak prof. Markowski, uważa, że wpływ na taki rezultat będzie miało słabe zainteresowanie wyborami do europarlamentu. – Nie do końca sobie uświadamiamy rolę i ważność samego Parlamentu Europejskiego, to po pierwsze. Wysokiej frekwencji nie służy też „letnia”, nazwijmy to, kampania wyborcza. Trzeci element, który mamy w Polsce, to intensywny cykl wyborczy – ocenia dr Materska-Sosnowska.

Bardziej optymistycznie prezentuje się opublikowana w poniedziałek analiza Fundacji Batorego, która powstała m.in. na podstawie danych ogólnopolskiego sondażu przeprowadzonego przez brytyjską firmę Datapraxis. Wynika z nich, że zamiar udziału w niedzielnych eurowyborach deklaruje aż 82 proc. badanych (57 proc. deklaruje, iż na pewno zagłosuje w niedzielnych wyborach; 25 proc. – że prawdopodobnie). Autor raportu, Paweł Marczewski z Fundacji Batorego, zastrzega jednak, iż przytoczone wyniki nie oznaczają, że faktyczna frekwencja będzie aż tak wysoka. – Część respondentów ulega efektowi oczekiwań społecznych i udziela odpowiedzi, które uważa za przedstawiające ich w dobrym świetle, na przykład jako dobrych obywateli spełniających swój obowiązek. Mimo wszystko wyniki sondażu Datapraxis zestawione z wcześniejszymi badaniami, w których pytano o chęć udziału w wyborach do PE – na przykład z badaniem More in Common Polska z lutego 2024 – pokazują wzrost liczby badanych deklarujących głosowanie – pisze Marczewski w swym raporcie.

Część wyborców – jak wynika z majowej uchwały Państwowej Komisji Wyborczej – planuje jednak głosowanie, pomimo iż niedzielne wybory wypadną w czerwcowy weekend. PKW wskazała w uchwale 45 miejscowości, w których należy spodziewać się zwiększonego zainteresowania wyborami. Na liście znalazło się wiele miejscowości turystycznych, np. Zakopane, Kołobrzeg, Mielno, Poronin, Krynica-Zdrój czy Białowieża. Tradycyjnie więcej chętnych do głosowania będzie też w Warszawie. ©℗

Przyczyny słabego zainteresowania? Intensywny cykl wyborczy i letnia kampania