Często już po pierwszym zdaniu rozmówcy można rozpoznać, że wyznaje lewicowe poglądy. Tak jak po pierwszym zdaniu wiktoriańskiego arystokraty wiadomo było, kim jest.

Mamy tu do czynienia z przykładem tego, co Pierre Bourdieu nazwał kapitałem symbolicznym. Nabywa się go w procesie kształcenia i w dużej mierze dziedziczy, a składa się z widocznych i rozpoznawalnych symboli przynależności klasowej. Skumulowane prowadzą do dzielenia ludzi na gorszych i lepszych i wpajania im przekonania, że jest to porządek słuszny.

Dziś posiadacze kapitału symbolicznego mają nie tylko więcej lajków w swojej bańce na Facebooku, lecz także większą szansę na prestiżową pracę, możliwość udziału w projekcie itd. Środowiska lewicowe bynajmniej nie są od tego wolne. Z tym że dążenie wiktoriańskiej arystokracji do zachowania uprzywilejowanej pozycji było jej racją bytu, a w przypadku lewicy powinno być dokładnie przeciwnie. Zarówno kapitał symboliczny, jak i wynikająca z pozycji dominujących przemoc symboliczna mogą, a nawet powinny posłużyć nam do tego, żeby lepiej zrozumieć to, co dzieje się obecnie z polskim społeczeństwem, ale też wyobrazić sobie, jaka może być jego polityczna przyszłość.

Zdefiniujmy lewicę

Definicji występujących na społecznej scenie formacji jest wiele. My zaproponujemy następujące:

  • Konserwatyzm = formacja polityczna mająca na celu zachowanie istniejącego porządku społecznego. Żaden awans społeczny nie jest uprawniony (chyba że podarowany przez władcę, co jest osobistym wyróżnieniem i decyzją władcy). Dobra i prestiż należą się posiadającym władzę. Konserwatyzm oświecony = władca dba o dobrostan swoich podwładnych i rozdziela dobra według swojego uznania. Nikt z nich nie zasługuje sam z siebie na te dobra, nikomu się one nie należą, lecz akt bycia obdarowanym podkreśla zależność od władcy.
  • Liberalizm = formacja polityczna dążąca do postępu. Wierzy w merytokrację i ogranicza dostęp do awansu społecznego do osób, które spełniają przyjęte kryteria postępowości. W tym celu rozwija system gatekeepingu (selekcji) oparty na kryteriach od prawidłowego wysławiania się, poprzez maniery, po postawy.
  • Lewica = formacja polityczna dążąca do zapewnienia awansu społecznego i poprawy jakości życia jak największej liczby osób. Jeśli klasy niższe nie wiedzą czegoś, co mogłoby im w tym pomóc, lewica rozwija plany edukacyjne. Wierzy w solidarność społeczną.

Takie rozróżnienie nie zostanie zapewne przyjęte przez wszystkich, lecz już rozmowy na takie tematy są istotne. Zwłaszcza w czasie, który Zygmunt Bauman określił jako interregnum – okresie pomiędzy obowiązywaniem różnych systemów społeczno-ekonomicznych, czyli „w piaszczystym dołku historii”, z którego trzeba się będzie jakoś wydostać.

Demokracja zdolna do tego, by się dostosować do warunków rosnącej złożoności, nie przypomina zakupów w supermarkecie, lecz pracę w ogrodzie – efekty zaczynają się pojawiać po dłuższym czasie. Liczą się: sama praca, klimat i np. jakość powietrza. Jeśli ma się pojawić jakikolwiek konstruktywnie współdziałający z ekosystemem nowy system społeczno-ekonomiczny, to musi on uwzględniać potencjał dużej złożoności. Co do tego zgadzają się ze sobą filozofowie zajmujący się podejściem systemowym, tacy jak Bernard Stiegler i Edgar Morin.

Zaczyna się od języka

Budowanie demokratycznych, złożonych struktur zarządzania, które historycznie wpisywało się naturalnie w programy lewicy, obecnie zdaje się dla niej raczej wyzwaniem. W polskich realiach politycznych próżno szukać ugrupowania, które spełniałoby jej definicję zaproponowaną przez nas powyżej. Trudno znaleźć siłę, która odgrywałaby rolę promotora masowego awansu społecznego i klasowego, a w lewicowych bańkach panuje gatekeeping, czyli zwyczaj kontrolowania i ograniczania powszechnego dostępu do elity. Kryteria tej selekcji bardzo często dotyczą kapitału symbolicznego objawiającego się przede wszystkim w języku i głoszonych poglądach. Uczestnicy baniek pełnią funkcję strażników – przepuszczających niektóre osoby, a innych nie. I decydują, kto może, a kto nie może nazywać siebie osobą lewicową.

Na przykład, jeśli chce się zasłużyć na uczestnictwo i akceptację w lewicowych bańkach, koniecznie należy używać pewnych sformułowań na zasadzie „czarnej skrzynki” – bez lokalnego kontekstu i dostosowywania do realiów.

Filozofka Susan Neiman podaje przykłady: „Bezdomni stali się osobami bez mieszkań. Ludzie, którzy nie mogą chodzić, są odmiennie sprawni, ci, którzy byli niewolnikami, są teraz osobami zniewolonymi. Te zmiany językowe mają na celu wyrażenie szacunku wobec tych osób. Tyle że osoba bez mieszkania nie jest w lepszej sytuacji niż bezdomna, a zmiękczony język wydaje się mniej wyrazisty”. Taka zmiana dotyczy także języka inkluzywnego wobec kobiet. „Język inkluzywny w języku niemieckim i angielskim działa inaczej. Liz Truss po niemiecku była premierką, Meghan Markle po angielsku była aktorem. Jako naturalna użytkowniczka języka angielskiego niechętnie przyjmuję obecną sugestię niemiecką, wspieraną przez rządowy dekret, że każdy, kto powstrzymuje się od wyrażeń typu „obywatele i obywatelki”, zachowuje się w sposób nieuleczalnie seksistowski. (Pisarze i pisarki. Piekarze i piekarki. Ad infinitum.) Moje własne intuicje językowe są odmienne: jeśli zawody są neutralne pod względem płci, określenie płci czyjegoś zawodu sprawia wrażenie seksistowskie” – pisze Neiman.

Także w Polsce, by zyskać akceptację w lewicowej bańce, trzeba stosować żeńskie nazwy zawodów. Kobieta nie może np. powiedzieć, że jest etnografem – musi być etnografką. Tylko osoby identyfikujące się jako niebinarne mogą używać innych form gramatycznych niż ściśle porządkujące według społecznej płci. Jest to paradoks: z jednej strony przyjmuje się, że płeć nie jest definiowana biologicznie, a z drugiej – jesteśmy w większości zmuszani do używania języka wyłącznie zgodnego z własną biologiczną płcią. Nie musi tak być. Na przykład w języku szwedzkim zawody – podobnie jak zwierzęta i przedmioty – mają swoje własne rodzaje, niezwiązane z płcią osób, które je wykonują. Zauważmy przy tej okazji, że w języku polskim wyraz „człowiek” jest rodzaju męskiego, a „osoba” żeńskiego. Odwrotnie w szwedzkim – „człowiek” (människa) jest rodzaju żeńskiego, podczas gdy „osoba” (person) – męskiego.

Prawdziwy dialog dopuszczałby różne wrażliwości językowe i poczucie humoru. Poza tym polszczyzna jest żywa, elastyczna i znajdzie miejsce i na mężczyznę magnificencję, i na kobietę profesora. „Lewicowa polszczyzna” mogłaby zaś tworzyć przestrzeń do różnych konstrukcji i eksperymentowania, tak jak czynili to niegdyś dadaiści. Mielibyśmy np. lewicowców samoidentyfikujących się jako „przedszkolanek” czy „dziekanica”.

Bo sposób mówienia ma implikację moralną: gdy ktoś mówi „właściwie”, jest postępowy, lepszy moralnie („ma RiGCz”). Kto tego nie czyni, jest „gorszy”, można go odrzucić. Wypada nie tylko z towarzyskiej, bańkowej gry. Jeśli jest prekariuszem, jak to się często zdarza w grupie wiekowej 20–30 lat, to może stracić okazję zatrudnienia, uczestnictwa w grancie czy projekcie. Tracąc followersów w mediach społecznościowych, skazuje się na marginalizację i być może po prostu niedostatek, wypadnięcie z bardzo niestabilnej obecnie struktury „klasy średniej”. Taki stan rzeczy tworzy pewną polityczną próżnię, a tej nie lubi nie tylko natura. Kultura wypełnia ją czymkolwiek, np. populistyczną prawicą. Jednocześnie ta sytuacja ogranicza złożoność, bo bańki komunikacyjne są coraz mniej różnorodne. Na obie bolączki remedium byłaby lewica – taka jak w naszej definicji.

Przede wszystkim światowa lewica miewa pomysły, jak wyzwolić komunikację społeczną z neoliberalnych modelów „ja”, które wzmacniają wzajemną konkurencję i zamykają nas w hermetycznych, klasowych grupach. Pisze o tym hiszpański socjalista Daniel Bernabé w swoje książce z 2018 r. „La trampa de la diversidad”. Proponuje koncentrację na wspólnych głębokich celach takich jak sprawiedliwość społeczna niż na bardziej powierzchownych znamionach tożsamości. Bardzo podobną diagnozę i program proponuje Susan Neiman w swojej nowej książce „Left is not Woke” – prawdziwym zadaniem lewicy jest działanie zgodne z zasadami uniwersalnej ludzkiej solidarności. Wokizm stoi zaś w sprzeczności z ideami, które przyświecają lewicy, czyli zdecydowanym rozróżnieniem między sprawiedliwością społeczną a władzą i oddaniem idei emancypacji.

Nie trzeba wybierać pola walki

Tak pojęta lewica jest za powszechnym społecznym zabezpieczeniem socjalnym. Jak mawiał Zygmunt Bauman, społeczeństwo jest jak most – dokładnie tak silne, jak jego najsłabsze przęsło. Zalecał przy tym solidarną politykę gospodarczą – według niego władza ma obowiązek podziału środków wypracowanych w ramach społeczeństwa tak, by jego najsłabsze przęsła były wystarczająco mocne. Obywatele nie dostają zapomogi, nie muszą być wdzięczni za dobroczynność ani nie muszą liczyć na czyjąś wspaniałomyślność – im się to po prostu należy, bo są częścią społeczności.

Lewica opowiadająca się za powszechną emancypacją, np. za pełną równością małżeńską par hetero- i homoseksualnych, co do wszystkich praw i obowiązków, nie musi rezygnować ze swoich ambicji na rzecz sprawiedliwości społecznej. Jej idee emancypacyjne są realizowane nie w liberalnych procesach gatekeepingu i selekcji, lecz w ramach programu solidarnościowego i edukacyjnego. Edukacja społeczna może przybierać postać partycypacyjnego uczenia się, ale może też przybrać postać indoktrynacji, co znamy z historii. Jednak nawet w przypadku tej drugiej celem jest zmiana powszechnej świadomości, nie gatekeeping i selekcja.

Lewica bez solidarnościowego programu edukacji i komunikacji społecznej to bolszewizm – równanie w dół do najsłabszego przęsła, program mający na celu sprawienie, by wszyscy mieli jednakowo źle. Schlebianie niskim gustom, propagowanie zawiści i pogardy dla wszelkiej inności – to tylko kilka przejawów takiej polityki kulturalnej. Gust wszak nie jest dany, a wyższe wartości i pragnienia nie są „naturalne”. Jak przypomina lewicowy francuski filozof Frédéric Lenoir, trzeba nauczyć się rezygnować z natychmiastowego zaspokojenia popędów, sublimować je i realizować jako bardziej subtelne pragnienia rozwijające i wzmacniające nasze człowieczeństwo i międzyludzkie relacje. W eksperymencie myślowym prowadzonym przez autora wśród przedszkolaków dzieci dość szybko same wpadły na to, że natychmiastowe otrzymanie słodyczy, które widziały w sklepie, nie daje takiej samej przyjemności, jak marzenie o nich, wyobrażanie ich sobie, czekanie na nie i dostanie w kolorowym opakowaniu na przykład w prezencie na urodziny. Lewica może kształtować, edukować, zachęcać do formacji gustów i wartości. Może uczyć ludzi marzyć wspólnie o lepszym świecie.

Narzędziem lewicy jest solidarność, a celem budowa struktur i instytucji opartych na uniwersalistycznej wizji człowieka – wszystkie istoty ludzkie mają prawo do godności. Ekonomia lewicowa jest drogą do realizacji tego celu, jak przypomina szwedzki lewicowy ekonomista Markus Kallifatides. Sprawiedliwość społeczna wymaga klasowej wrażliwości. Jeśli po kilku zdaniach umiemy rozpoznać lewicowego polityka lub polityczkę – to znaczy, że mamy do odrobienia ważną lekcję. Dobrze, by osoby lewicowe rozmawiały więcej z klasą pracowniczą, a mniej wewnątrz własnej bańki. Rację ma Susan Neiman, że prawdziwa lewica jest wierna zasadom uniwersalizmu, sprawiedliwości społecznej i postępu, który oznacza budowę bardziej sprawiedliwego i zrównoważonego świata. ©Ⓟ