Konflikt między rządem a prezydentem wokół ambasadorów może być szybko wygaszony, ale może też negatywnie rezonować na wybór nowego unijnego komisarza po eurowyborach. Ujawniamy kulisy zmian na placówkach. Rząd nie idzie na pełną konfrontację z prezydentem w obawie o rewanż przy nominacjach unijnych.

Choć poinformowanie w trakcie wizyty Andrzeja Dudy w USA przez szefa MSZ o odwołaniu 50 ambasadorów zostało uznane za wstęp do konfrontacji – z nieoficjalnych rozmów z obiema stronami wynika, że napięcie jest znacznie mniejsze.

Zdaniem naszego rozmówcy z MSZ poinformowanie o planach wymiany ponad połowy kierownictwa korpusu dyplomatycznego nie jest „tsunami”, lecz „ostrożną zapowiedzią i zaproszeniem do negocjowania terminów i sposobów opuszczenia placówek dyplomatycznych”.

Dzięki temu nie trzeba będzie co tydzień zwoływać konwentu z udziałem przedstawicieli MSZ i pałacu, by zaopiniować poszczególne zmiany, tylko spotkać się i omówić wszystkie zmiany naraz. Odwołanie ambasadora nie musi być „z dnia na dzień”, ale proces można rozłożyć nawet na kilka tygodni czy miesięcy, by uwzględnić choćby plany życiowe tych osób – wskazuje rozmówca z MSZ.

Zapewnia też, że prezydent został wcześniej poproszony o swoich kandydatów, natomiast padały zapewnienia, że Andrzej Duda będzie w tej sprawie współpracował. Stąd pewne zaskoczenie tak ostrą reakcją pałacu. – Zawsze to odbywało się w sposób cywilizowany. Prezydent nie ma prerogatywy, by sobie wybierać ambasadorów, ale może rozmawiać o tym z rządem. Zdarzało się, że dopytywał, kto i gdzie jedzie na kluczowe z jego punktu widzenia placówki – przekonuje.

Kto odwołuje ambasadorów?

Ze strony pałacu słychać, że ambasadorów odwołuje prezydent, a nie szef MSZ.

Odwołanie ambasadora to decyzja prezydenta i każdy wniosek będzie rozpatrywany pod kątem oceny poszczególnych osób. Czy są do nich zastrzeżenia – mówi Małgorzata Paprocka, minister w KPRP. – W przypadku placówek, na których wymiana ambasadora ma miejsce co cztery lata, prezydent jest otwarty na rozmowę. Natomiast wygranie wyborów i mandat do sprawowania władzy nie może być uzasadnieniem do demontażu służby zagranicznej – podkreśla Paprocka. Od innego z naszych rozmówców z pałacu słyszymy, że mimo napięć możliwy jest kompromis.

Jeśli tak się nie stanie, realny jest scenariusz konfrontacji na podstawie ustawy kompetencyjnej. Uchwalona w końcówce zeszłej kadencji ustawa daje prezydentowi możliwość wpływania na kształt polskiej prezydencji w UE. Ale, co ważniejsze, także na personalia w obsadzie unijnych stanowisk. Dlatego burza wokół ambasadorów ma związek z obsadą stanowisk w Komisji Europejskiej po wyborach do PE. Na podstawie przyjętej przez Sejm w lipcu 2023 r. tzw. ustawy kompetencyjnej, przygotowanej przez pałac, prezydent zyskał nową prerogatywę – m.in. musi wyrazić zgodę na kandydatury rządu na najważniejsze funkcje unijne, w tym na unijnego komisarza. Ustawa określa termin 21 dni na wyrażenie przez prezydenta zgody na kandydata. Jednocześnie nie mówi, co się stanie w przypadku pata. Intencją przepisu jest wymuszenie na rządzie uzgodnienia kandydatur na unijne funkcje. Do tej pory było to w gestii Rady Ministrów. Wskazanie kandydata bez zgody prezydenta jest złamaniem prawa. W tym przypadku nie ma mowy o powtórzeniu takiego scenariusza, jak z prokuratorem krajowym Dariuszem Kornelukiem (prezydent nie wyraził opinii, bo uznaje, że Dariusz Barski nie został skutecznie odwołany). Rząd uznał, że brak opinii należy traktować jak negatywne stanowisko i kontynuował procedurę. W przypadku komisarza ustawa nie zostawia wątpliwości. Wyraźnie jest mowa, że w przypadku wskazanych stanowisk w UE „Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej wyraża zgodę albo odmawia zgody”. Tak więc albo rząd kandydata uzgodni, albo naraża się na wysyłanie kolejnych wniosków i kolejne odmowy.

Klincz w sprawie polskiego kandydata na komisarza może być odczuwalny w Brukseli, bo Komisja musi działać jako całość. Tak więc wakat na choćby jednym stanowisku oznacza, że do czasu jego uzupełnienia działa dotychczasowa Komisja.

W rządzie słyszymy, że na razie nie ma jakichś wzmożonych dyskusji o tym, kto zostanie zaproponowany na to stanowisko, choć najczęściej słychać plotkę, że będzie to obecny szef MSZ Radosław Sikorski, który mógłby być przymierzany na nowe stanowisko komisarza ds. obronności. W pałacu nikt nie sonduje tej kandydatury, a środowisko prezydenta spodziewa się, że zanim sprawa dojdzie na ten szczebel, prędzej pojawią się napięcia w koalicji rządzącej.

Oczywiście nie można wykluczyć, że jeśli dojdzie do pata, to rząd wpadnie na pomysł wysłania kandydata bez uzgodnienia z prezydentem, z powołaniem się np. na niezgodność ustawy z regułami UE. Tym bardziej że w samym MSZ słyszymy opinię, że ustawa kompetencyjna Andrzeja Dudy może być niekonstytucyjna. – Tak twierdzi też np. Konferencja Ambasadorów RP (gremium złożone z byłych przedstawicieli RP – red.) – wskazuje rozmówca DGP. Byli ambasadorzy należący do tej grupy ocenili, że nowe kompetencje głowy państwa wynikające z tej ustawy, jak np. decydujący wpływ prezydenta na proponowanych przez rząd kandydatów na najważniejsze stanowiska unijne czy ustalanie priorytetów polskiej prezydencji w UE są „jednoznacznie niezgodne z Konstytucją RP oraz interpretacją miarodajnych jej postanowień w orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego z 20 maja 2009 r. (sygn. akt Kpt 2/08)”. ©℗

Ambasadorska gra pozorów

DGP poznał treść listów przesyłanych przez szefa MSZ Radosława Sikorskiego do ambasadorów, którzy mają zjechać ze swoich placówek. Nie są to pisma konfrontacyjne. Zakreślony jest w nich okres do końca roku na „zakończenie misji”. Źródła DGP przekonują, że minister nie dąży do eskalacji w tej sprawie z Pałacem Prezydenckim. Między innymi dlatego, że to Andrzej Duda – na podstawie przyjętej w lipcu 2023 r. ustawy kompetencyjnej – będzie musiał wyrazić zgodę na przedstawienie polskiego kandydata na komisarza UE po czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Będzie miał również duży udział w kształtowaniu polskiej prezydencji zaczynającej się 1 stycznia 2025 r. Niewykluczone, że z Polski kandydatem na nowe stanowisko komisarza ds. obronności będzie Radosław Sikorski. Z kolei na giełdzie nazwisk osób, które mogłyby go zastąpić w MSZ, pojawia się Paweł Kowal.

– Odwołanie ambasadora to decyzja prezydenta i każdy wniosek będzie rozpatrywany pod kątem oceny poszczególnych osób – mówi DGP Małgorzata Paprocka, prezydencka minister.

Odwołanie Marka Magierowskiego z USA odbędzie się najpewniej aksamitnie. Jak wynika z informacji DGP, ma go zastąpić obecny wiceszef MSZ Robert Kupiecki, który już kierował placówką w Waszyngtonie w latach 2008–2012. Sam Magierowski – jako iberysta – może dostać propozycję objęcia placówki w Bue nos Aires. Lub pokierować ambasadą w Brazylii po odwołaniu Bogny Janke – przekonują nasze źródła. Przy NATO swoją kadencję ma dokończyć Tomasz Szatkowski. Jego miejsce może zająć wysoko oceniany w strukturach euroatlantyckich Jacek Najder, m.in. były ambasador w Afganistanie i przy NATO. Co ciekawe, propozycji powrotu do kraju nie dostał ambasador RP w Czarnogórze Andrzej Papierz. Ten były dyrektor generalny w MSZ jest uznawany za osobę silnie związaną z partią i prezesem Jarosławem Kaczyńskim. Nasze źródła mówią, że zostanie odwołany natomiast z Kijowa Jarosław Guzy. Zastąpić go może Piotr Łukasiewicz, były ambasador w Kabulu w latach 2012–2014.

Listy o odwołaniu mieli dostać również Dariusz Pawłoś w Berlinie i Piotr Skwieciński w Erywaniu. Ambasador w Armenii wcześniej był szefem Instytutu Polskiego w Moskwie. Rosjanie uznali go za persona non grata. Zgodnie z praktyką nie powinien w takiej sytuacji być odwoływany przed terminem również przez swoje państwo z nowej placówki.

Długa lista Sikorskiego. I długi czas na zmiany

Kilkudziesięciu ambasadorów dostało z MSZ list z informacją, że w bieżącym roku „kończy się ich misja”, a szczegóły pojawią się po konsultacji z odpowiednimi departamentami. Jasno można interpretować to jako niechęć do gwałtownych ruchów. Najpewniej odwoływani ambasadorzy doczekają lata, kiedy zwyczajowo odbywa się rotacja w placówkach m.in. z powodu przenoszenia dzieci ambasadorów ze szkół. Wiadomo, że otrzymali je m.in. Piotr Skwieciński w Erywaniu, Tomasz Szatkowski, ambasador przy NATO w Brukseli, czy Dariusz Pawłoś w Berlinie.

Jednak by odwołać ambasadorów, potrzebna jest zgoda prezydenta Andrzeja Dudy. Tak mówił o tej sytuacji premier Donald Tusk. – Jeśli nie będzie innej możliwości, to oczywiście będziemy przywoływali ambasadorów do kraju i ambasadorami do czasu zmiany stanowiska prezydenta lub zmiany prezydenta będą dyplomaci w charakterze chargé d’affaires. Jeśli takie rozwiązanie satysfakcjonuje pana prezydenta, trudno. Tak czy inaczej my musimy usprawnić i zbudować lojalną wobec państwa polskiego ekipę, która będzie prowadziła nasze sprawy, sprawy państwa polskiego we wszystkich ambasadach – tłumaczył polityk.

– Te słowa premiera Tuska są krzywdzące, z jednej strony nieuczciwe wobec ambasadorów, z drugiej – nie służą interesom państwa – mówi nam jeden z dyplomatów.

Co ciekawe, listów nie dostali m.in. Jakub Kumoch i Paweł Soloch, dawni współpracownicy prezydenta Andrzeja Dudy, którzy swoje placówki objęli zaledwie kilka miesięcy temu. Zresztą podobnie jak Skwieciński i Pawłoś. Być może wskazuje to na fakt, że porozumienie między Pałacem Prezydenckim a MSZ przewidujące, że tych dwóch placówek plus Watykanu, gdzie jest Adam Kwiatkowski, oraz ONZ (Krzysztof Szczerski) nie będą obejmowały zmiany.

O ile można założyć, że „odwołani” ambasadorowie będą zjeżdżać w ciągu kilku miesięcy, o tyle już znacznie trudniej spekulować, kiedy wyjadą ich następcy. Najpierw muszą dostać opinię komisji spraw zagranicznych Sejmu. Później musi ich powołać prezydent. Jeśli Andrzej Duda nie będzie się dogadywał z rządem, to może ich zwyczajnie nie powoływać do końca kadencji. Warto przypomnieć, że podobna sytuacja była już podczas konfliktu prezydenta z ministrem obrony Antonim Macierewiczem. Wówczas na długie miesiące wstrzymano awanse generalskie, które wręcza właśnie prezydent.

Jakie są kandydatury na nowych ambasadorów? Mocnym kandydatem do Kijowa jest Piotr Łukasiewicz, który był już ambasadorem w Kabulu w Afganistanie w latach 2012–2014. Z kolei do Brukseli funkcję stałego przedstawiciela przy Sojuszu Północnoatlantyckim najpewniej obejmie Jacek Najder, który tę funkcję pełnił już w latach 2011–2016. Alternatywnym kandydatem może się okazać obecny wiceminister w MSZ Robert Kupiecki, który przez lata zawodowo zajmował się Sojuszem. Możliwe jest jednak, że on uda się za Atlantyk, ale to może być odwleczone w czasie.

Nasi rozmówcy zgodnie twierdzą, że minister Radosław Sikorski – choć np. powymieniał szefów Instytutów Polskich – wcale nie miał ochoty na gwałtowne ruchy wśród ambasadorów. O tym, że lista zmian pojawi się w marcu, mówiono już od tygodni. Zaskakiwać może ich duża liczba.

– Nie przesadzajmy ze znaczeniem ambasadorów. Kluczowe decyzji zapadają w centralach, a ministrowie różnych państw kontaktują się ze sobą bezpośrednio. Istotna dla zarządzania jest obsada kierownictwa i kluczowych stanowisk w MSZ, a nie ambasadorowie – mówi nam jeden z dyplomatów. ©℗

Maciej Miłosz