137 mld euro z Funduszu Spójności i Funduszu Odbudowy trafi do Polski w najbliższych latach. Efekt dobrych relacji rządu KO z Brukselą przyszedł szybciej, niż zakładano, ale pozostają pytania o realizację zobowiązań Polski.

Spotkanie szefowej KE Ursuli von der Leyen oraz premiera pełniącej prezydencję Belgii Alexandra De Croo z Donaldem Tuskiem było finałem procesu zbliżania się Warszawy i Brukseli, który obserwujemy od połowy października. O tym, że pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy oraz Funduszu Spójności zostaną wkrótce odblokowane, i to bez pełnej realizacji kamieni milowych i zaleceń KE w zakresie praworządności, mówiło się od tygodni. Wyraźnym tego sygnałem było przedstawienie w Brukseli przez ministra sprawiedliwości Adama Bodnara planu działań dotyczącego reform wymiaru sprawiedliwości, które rząd zamierza przeprowadzić. Po uściskach i pochwałach ze strony komisarzy Věry Jourovej i Didiera Reyndersa, odpowiedzialnych za rządy prawa, dobre stosunki Warszawy i Brukseli przypieczętowała w piątek Ursula von der Leyen, ogłaszając odblokowanie wszystkich niedostępnych dotychczas środków dla Polski.

Góra pieniędzy

Sztuka przekonania Brukseli, która nie udawała się PiS-owi przez kilka lat, rządowi Donalda Tuska zajęła niewiele ponad cztery miesiące, a licząc od realnego objęcia władzy – właściwie dwa miesiące. – Trochę czekaliśmy, nie za długo, i mamy to – mówił na wspólnej konferencji z von der Leyen szef polskiego rządu, dodając, że wkrótce do Polski popłynie „góra pieniędzy”, czyli ok. 600 mld zł (ok. 130 mld euro). Co to za środki? Sam KPO to ok. 60 mld euro, a kolejne 77 mld euro to Fundusz Spójności. W obu przypadkach zostały one zablokowane ze względu na zmiany przeprowadzone w wymiarze sprawiedliwości przez PiS. Pierwsza pula – KPO – została zablokowana przez niewypełnienie kamieni milowych z obszaru reform sądownictwa, których realizacja jest warunkiem wypłaty pieniędzy. Reformy oczekiwane przez Brukselę pozwoliłyby również na spełnienie warunku niezawisłości sądownictwa, potrzebnego do wypłaty pieniędzy z Funduszu Spójności. Teoretycznie oba procesy były rozdzielone, często nawet rzecznicy Komisji podkreślali konieczność rozróżniania zasad, na których możliwe jest wstrzymanie pieniędzy z KPO lub brak zwrotów za płatności z Funduszu Spójności. Tymczasem von der Leyen jednym zdaniem zamknęła wszystkie te zawiłe konstrukcje prawne i stwierdziła, że jedną decyzją zostanie uruchomiona cała pula 137 mld euro. Formalnie musimy na to poczekać do jutra, kiedy to zaplanowane jest cotygodniowe spotkanie kolegium komisarzy, które ma zatwierdzić decyzję ogłoszoną przez von der Leyen w Warszawie.

Reformy in spe

Brukselę – według deklaracji szefowej KE – przekonała głównie „mapa drogowa”, czyli plan działania przedstawiony przez Bodnara, zakładający przyjęcie dziewięciu ustaw realizujących wszystkie zalecenia Brukseli z ostatnich siedmiu lat. To m.in. reforma Krajowej Rady Sądownictwa przyjęta już przez rząd, zmiana systemu dyscyplinarnego sędziów z tzw. ustawy kagańcowej uznanej przez TSUE za niezgodną z prawem UE, oddzielenie funkcji prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości, przygotowanie nowej ustawy o prokuraturze, reforma Trybunału Konstytucyjnego (być może tylko za pomocą uchwał), zmiany w statusie pracowników sądów i prokuratury czy nowelizacja prawa o ustroju sądów powszechnych. Tyle w teorii, a w praktyce nad wszystkimi tymi reformami ciąży widmo prezydenckiego weta. Biorąc pod uwagę okoliczności gospodarcze i polityczne, Bruksela postanowiła dać rządowi kredyt zaufania i odblokować pieniądze bez realizacji „planu działania”, de facto na podstawie zapewnień o ich realizacji w przyszłości. Jedynym konkretnym krokiem, który chwaliła von der Leyen w Warszawie, był wniosek o przystąpienie Polski do Prokuratury Europejskiej (do czego wciąż formalnie nie doszło). Wszystkie pozostałe plany reform są dopiero w powijakach, ale nie przeszkodziło to Brukseli w pozytywnej ocenie zamierzeń rządu na podstawie deklaracji.

Coraz mniej czasu

W przypadku Funduszu Spójności Polska de facto nie czeka na żaden przelew. Zablokowanie niecałych 77 mld euro z tego instrumentu oznaczało, że gdy rząd zwróci się o zrefinansowanie inwestycji, wówczas nie otrzyma tych środków i dodatkowo będzie musiał je zapewnić beneficjentom końcowym (głównie samorządom) z krajowego budżetu. Teoretycznie w KPO obowiązują podobne zasady – rząd wysyła wniosek o płatność, w którym uzasadnia, że spełnił kamienie milowe i cele. Rząd PiS spodziewał się, że pieniądze nie zostaną Polsce przyznane i wniosku przez wiele miesięcy nie składał. Pierwszy z nich (nie licząc płatności zaliczkowych) złożony przez resort funduszy pod kierownictwem Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz opiewa na 6,3 mld euro i jest obecnie opiniowany przez KE. Prawdopodobnie pozytywna decyzja – zwłaszcza w świetle piątkowych zapowiedzi von der Leyen – zostanie ogłoszona w tym tygodniu, a pieniądze mogłyby trafić do Polski na początku kwietnia, a więc tuż przed wyborami samorządowymi. Problemem może być jednak rozliczenie KPO, które musi nastąpić w 2026 r. Dlatego zarówno tempo wydatkowania pieniędzy, jak i charakter inwestycji będą zależeć od rewizji KPO, którą zapowiedziało MFiPR. Nowy plan ma zostać złożony w Brukseli do końca tego tygodnia. ©℗