Prezes NIK namawia rządzących do przyznania jego instytucji uprawnień oskarżycielskich, co pozwoliłoby bajpasować prokuratorów związanych ze Zbigniewem Ziobrą. Koalicja aż tak daleko iść nie chce i rozważa wariant pośredni.

O tym, by Najwyższej Izbie Kontroli (NIK) przyznać możliwość kierowania zawiadomień pokontrolnych prosto do sądów, jej prezes Marian Banaś mówił jeszcze w kampanii wyborczej. Powodem było to, że w czasach rządu PiS – z którym przez ostatnie lata Banaś był na wojennej ścieżce – NIK nieraz składała doniesienia do prokuratury, często dotyczące podejrzenia popełnienia wykroczeń i przestępstw przez wysoko postawionych urzędników, a prokuratorzy najczęściej sprawom nie nadawali dalszego biegu. Zdaniem NIK z powodu ich związków z ziobrystami.

Wtedy także politycy ówczesnej opozycji, choć doceniali działania Banasia związane z rozliczaniem rządów PiS (np. publikowanie głośnych raportów z kontroli w trakcie kampanii), nie mieli ochoty przyznawać NIK uprawnień oskarżycielskich. – Banaś dąży do zmian systemowych, tłumacząc to patologią za rządów PiS. Nie tędy droga – mówił nam wtedy polityk KO.

Sprawa w związku z tym została odwieszona na kołek. Ale, jak wynika z informacji DGP, teraz wraca na agendę, a przedstawiciele NIK podkreślają w tych rozmowach nowy kontekst polityczny. – Wszyscy się zorientowali, że w obecnych sytuacji i stanie prawnym, gdy wszędzie mamy dualizm prawny, bez nas oni nie rozliczą skutecznie PiS. W prokuraturze Bodnar może robi porządki, ale wciąż jest tam mnóstwo nominatów Ziobry, którzy nasze wnioski, jeśli do nich trafiają, utrącają lub przedłużają procedurę w nieskończoność. Z tego względu może nie jest głupim pomysłem dać uprawnienia oskarżycielskie NIK, by zaczęła kierować te sprawy bezpośrednio do sądów z pominięciem prokuratury – przekonuje współpracownik Mariana Banasia. Zapewnia też, że projekt ustawy w tej sprawie jest gotowy.

Nasi rozmówcy z rządu wciąż jednak patrzą na te propozycje z dużym dystansem. Postulat jest znany od lat. Na pewno problem przybrał na sile w czasach rządu PiS, zwłaszcza gdy pojawił się konflikt na linii Marian Banaś–obóz rządowy. Ale teraz nowa większość ma na głowie inne problemy. Jednakże, jak słyszymy, spokojna rozmowa o tym, jak rozwiązać problem, ma sens. – Do tego rozwiązania podchodzę ostrożnie, może problem nie polega na odrębnym pionie prokuratury, tylko na tym, żeby kooperacja między prokuraturą a NIK była realna. Dziś mamy dwie narracje: NIK, że prokuratura jej nie rozumie, i prokuratury, że materiały NIK nie spełniają wymagań. Najlepiej się zastanowić, we współpracy z nowym ministrem sprawiedliwości, na czym polega problem, i wtedy podjąć decyzję – podkreśla szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Maciej Berek.

Podobnie sprawę widzi inny rozmówca z rządu. – To by oznaczało, że kontrolerzy NIK de facto stają się prokuratorami. Niestety z tego, co wiem, prokuratorzy okręgowi oceniają zawiadomienia NIK jako bardzo przeciętne. Jeśli ich zarzuty wobec jakiegoś kontrolowanego podmiotu okazałyby się niezasadne, to w modelu proponowanym przez NIK dowiedzielibyśmy się o tym dopiero po wyroku sądu, który zapadłby dwa–trzy lata po sformułowaniu zarzutów – wskazuje nasz rozmówca z rządu. Przyznaje jednak, że można rozmawiać o jakimś innym, pośrednim modelu. – Można się zastanowić, czy w Prokuraturze Krajowej NIK nie powinna mieć swoich prokuratorów, podobnie jak to jest w przypadku IPN. Mógłby powstać oddelegowany wydział do realizacji zadań wynikających z raportów NIK. Można też ewentualnie wprowadzić jakiś odrębny tryb składania i wszczynania postępowań z zawiadomień izby, by NIK, która jest w końcu najwyższym organem kontrolnym umocowanym w konstytucji, nie była traktowana jak zwykły Kowalski składający zawiadomienie – zastanawia się rozmówca DGP.

NIK nawet nie ukrywa, że zależy jej na tym, by nagłośnione przez nią sprawy uderzające w poprzedni rząd doczekały się jakiegoś zwieńczenia. W połowie stycznia Marian Banaś zwrócił się do ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Adama Bodnara, by ten objął nadzorem sprawy z zawiadomienia NIK, których prokuratura dotychczas nie podejmowała. Chodzi m.in. o kwestie: wyborów kopertowych, kontroli przeprowadzonych w KPRM, MAP, Ministerstwie Zdrowia, o fuzję Orlenu z Lotosem, zarzuconej budowy elektrowni w Ostrołęce, afery w NCBiR, kontroli w Telewizji Polskiej SA czy w Funduszu Sprawiedliwości.

Nasz rozmówca z NIK przyznaje, że relacje Mariana Banasia z nową władzą nie są do końca wyklarowane. Podaje przykład posiedzenia sejmowej komisji kontroli państwowej z 24 stycznia, na którym rozpatrywano informację NIK o wynikach kontroli pt. „Efekty wybranych działań państwa podejmowanych w celu łagodzenia skutków epidemii w gospodarce”. W raporcie izba krytycznie oceniła działania Polskiego Funduszu Rozwoju pod wodzą Pawła Borysa, związanego z Mateuszem Morawieckim. Komisja wtedy nie przyjęła raportu, a przedstawiciele NIK traktują to jak formę obrony Borysa, z którym Banaś jest w konflikcie. – Nie istnieje w prawie formuła przyjmowania raportu NIK lub nie. Jesteśmy organem konstytucyjnym, a komisja może sobie co najwyżej to przeczytać – przekonuje osoba z otoczenia prezesa izby. Wczoraj z kolei przedstawiciele NIK zostali zaproszeni na posiedzenie zespołu ds. rozliczeń, którym kieruje wiceprzewodniczący KO Roman Giertych.

Jednak do tej pory NIK była potencjalnym sojusznikiem opozycji, gdyż nieprawidłowości punktowane w jej raportach uderzały w poprzedni rząd. Ale z czasem kontrolerzy zapewne wejdą do resortów, w których rządzi obecna większość, i zaczną wytykać jej niedociągnięcia, co może wpłynąć na obniżenie temperatury wzajemnych uczuć. ©℗