W 2019 r. Pegasusem inwigilowano Krzysztofa Brejzę, szefa kampanii wyborczej Platformy Obywatelskiej. Dzięki temu, że – bez jego wiedzy – zainstalowano to narzędzie na jego telefonie, służby zyskały dostęp do całej jego komunikacji, także tej prowadzonej przez szyfrowane aplikacje. Wiedziały, jakie tematy będą istotne dla sztabu wyborczego PO, jakie kolejne działania planuje ta partia - mówi Wojciech Klicki, specjalista ds. monitoringu procesu legislacyjnego w fundacji Panoptykon.

z Wojciechem Klickim rozmawia Anna Wittenberg
ikona lupy />
Wojciech Klicki, specjalista ds. monitoringu procesu legislacyjnego w fundacji Panoptykon / Materiały prasowe / fot. Materiały prasowe
Sejm powołał komisję śledczą ds. wyjaśnienia afery Pegasusa. Od lat śledzi pan tę sprawę – co jest w niej najważniejsze?

W historii inwigilacji polityków i urzędników za pomocą tego systemu wiele osób podkreśla kwestię naruszenia prywatności. To oczywiście bardzo ważna sprawa, lecz tak naprawdę w tej aferze chodzi o tak fundamentalną rzecz jak uczciwość głosowania. Za pomocą Pegasusa próbowano ukraść swobodę podejmowania decyzji wyborczych.

Co to znaczy?

W 2019 r. Pegasusem inwigilowano Krzysztofa Brejzę, szefa kampanii wyborczej Platformy Obywatelskiej. Dzięki temu, że – bez jego wiedzy – zainstalowano to narzędzie na jego telefonie, służby zyskały dostęp do całej jego komunikacji, także tej prowadzonej przez szyfrowane aplikacje. Wiedziały, jakie tematy będą istotne dla sztabu wyborczego PO, jakie kolejne działania planuje ta partia. A informacje to władza – dzięki temu rządzący mogli się przygotować do kolejnych ruchów PO. Szczerze, od razu nasuwa mi się pytanie, co się działo w 2023 r. i czy służby podczas tej kampanii także wykorzystywały jakieś zaawansowane narzędzia inwigilacji.

To daleko idące podejrzenie.

Tak. Ale skoro po ujawnieniu inwigilacji w 2019 r. nikomu nie spadł włos z głowy, to dlaczego w kolejnych wyborach nie sięgnąć po podobne techniki? To właśnie jeden z powodów, dla którego komisja śledcza powinna powstać – tę kwestię koniecznie trzeba wyjaśnić. Zwłaszcza że służby były tu tylko jednym z elementów systemu.

Jakie były inne?

Jeśli chodzi o Brejzę, to nie chodziło jedynie o zdobywanie informacji i wykorzystywanie ich w kampanii, lecz także o szkalowanie go w TVP. Jego SMS-y były publikowane przez media publiczne w zmanipulowanej formie, wyjęte z kontekstu. To był cały ciąg technologiczny, którego służby były pierwszym – kluczowym – ogniwem. Ten wątek bardzo dobitnie pokazuje, do czego służył Pegasus – nie do tego, by zebrać materiały w postępowaniu karnym, ale po to, by wykorzystać je w kampanii wyborczej.

Pegasus był sprzedawany przez izraelską firmę NSO Group jako zaawansowane narzędzie do zwalczania przestępczości. Jak to się stało, że w Polsce rządzący użyli go do inwigilowania opozycji?

Najkrótsza odpowiedź: bo mogli. Od lat 90. nie doczekaliśmy się w Polsce silnej kontroli nad specsłużbami. Z jednej strony – politycy stopniowo doprowadzali do coraz większej degeneracji służb, coraz mocniejsza stawała się pokusa wykorzystywania ich w celach politycznych. Z drugiej – pogłębia się kryzys instytucji demokratycznych, nie ma skutecznych narzędzi kontroli nad służbami. Warto także przypomnieć, że w czasie rządów PiS służby były koordynowane przez osoby, które wcześniej skazano za nadużycie uprawnień.

Mówimy o Mariuszu Kamińskim i Macieju Wąsiku. W marcu 2015 r. skazano ich za nadużycia z 2007 r. w czasie operacji CBA dotyczącej afery gruntowej. Przed uprawomocnieniem się wyroku ułaskawił ich prezydent Andrzej Duda. Później pierwszy był, w latach 2015–2023, ministrem-koordynatorem ds. służb specjalnych, drugi w tym samym czasie pełnił funkcję sekretarza kolegium ds. służb specjalnych.

To, że te osoby uniknęły ówcześnie odpowiedzialności, musiało wpływać na stosunek funkcjonariuszy czy szefów służb do sposobu, w jaki PiS traktował te organy.

To oni zdecydowali o zakupie Pegasusa?

Na razie nie wiemy, czyj to był pomysł. To jedna z rzeczy, które zapewne spróbuje wyjaśnić komisja. Podobnie jak to, kto podejmował decyzje o tym, by inwigilować nim polityków.

Jaką drogę prawną musiały pokonać służby, by zainstalować komuś na telefonie Pegasus?

Za każdym razem odpowiednia służba musiała złożyć do sądu wniosek o zarządzenie kontroli operacyjnej. To standardowa procedura w przypadku sięgania po techniki inwigilacyjne, takie jak podsłuchy. Daje ona formalną podkładkę.

Sędziowie wiedzieli, że zgadzają się na użycie szpiegowskiego programu?

We wnioskach nie wskazywano konkretnego narzędzia.

Więc sędziowie się łatwo zgadzali, tak?

Tak. To, że sędziowie nie wiedzą, jakie techniki zamierzają wykorzystać służby, to tylko jeden z problemów. Inny polega np. na tym, że zgodnie z przepisami sędzia musi napisać uzasadnienie decyzji, tylko kiedy nie zgadza się na zastosowanie technik inwigilacyjnych. Bo jeśli się zgadza – po prostu składa podpis i przybija pieczątkę.

Sędziowie akceptują wnioski, by jak najszybciej mieć sprawy z głowy?

Odsetek zgód na poziomie 99 proc. mówi sam za siebie. To dane z ostatniej dekady. Efekt jest taki, że gdy służba chce kogoś podsłuchać, to ma niemal pewność, że sędzia się zgodzi.

Ale może inwigilację ograniczyć w czasie.

Tak. I sędziowie to robią. Ograniczają ją np. do dwóch miesięcy.

Czy sędziowie wiedzą, w czyjej sprawie wydają decyzję?

Nie zawsze. Czasami służba ma tylko numer PESEL „ofiary”, czasami jedynie imię i nazwisko, a kiedy indziej wyłącznie numer telefonu. Służby mogą też nie wpisywać danych do wniosku. A to ważne, bo wyobrażam sobie, że gdyby sędzia dostał wniosek o wydanie zgody na inwigilację np. Jarosława Kaczyńskiego, to jednak zapaliłaby mu się czerwona lampka.

Fundacja Panoptykon wiele razy apelowała o zmianę prawa dotyczącego inwigilacji. Taka reforma nigdy nie została wdrożona, choć gotowy projekt składał np. Marek Biernacki – wieloletni przewodniczący sejmowej komisji ds. służb specjalnych.

Jednym z naszych głównych postulatów, i tu mówimy jednym głosem z posłem Biernackim, jest wprowadzenie obowiązku informowania osób o tym, że były przedmiotem inwigilacji. Spójrzmy na przykład Pegasusa – mamy paradoksalną sytuację, w której jego użycie zostało ujawnione przez prywatne podmioty.

Mowa o kanadyjskiej organizacji Citizen Lab oraz firmie Apple.

Apple wysłało do prokurator Ewy Wrzosek automatyczny alert o włamaniu na jej smartfon. O atakach na Brejzę napisało Citizen Lab w raporcie dotyczącym zastosowania Pegasusa na całym świecie. Tymczasem, naszym zdaniem, taka informacja należy się każdemu ze strony państwa. Tego też dotyczy m.in. nasza sprawa przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu.

Co to za sprawa?

Z grupą kilku osób z Polski złożyliśmy skargę do trybunału na to, że nasz kraj narusza zobowiązania międzynarodowe. Uważamy, że już sam brak dostępu do informacji, czy byliśmy inwigilowani, narusza prawa obywatelskie. Nawet jeśli nie interesowały się nami służby, powinniśmy mieć gwarancję, że jeśli się zainteresują, to zostaniemy w końcu poinformowani, że nas podsłuchiwano.

Jaki jest los postępowania?

Rozprawa była rok temu. Tu muszę zaznaczyć, że to dość wyjątkowe, że trybunał zwołał rozprawę, bo zwykle operuje na nadesłanych dokumentach. Niestety wciąż czekamy na wyrok.

Sprawą użycia Pegasusa w państwach UE zajmowała się komisja Parlamentu Europejskiego, jego wykorzystanie w Polsce badała już komisja Senatu. Obie dyskutowały, wzywały świadków, ale ich działania nie przyniosły w zasadzie żadnych efektów. Jakie oczekiwania stoją przed właśnie powołaną komisją w Sejmie?

Zarówno w PE, jak i w Senacie stawiali się osoby pokrzywdzone i eksperci. Obie grupy nie miały środków, by przymusić do stawiennictwa przedstawicieli rządów. Siłą rzeczy więc ich możliwości były ograniczone. W Sejmie mamy inną sytuację – przed komisją śledczą trzeba się stawić, bo działa ona trochę jak sąd. Ma choćby możliwość nakładania kar porządkowych na osoby, które unikają stawiennictwa. Świadkowie zeznają też pod przysięgą. Być może więc Polska będzie pierwszym państwem, które dogłębnie wyjaśni proces posługiwania się Pegasusem.

Co jest najważniejsze do wyjaśnienia?

Jak to się stało, że kupiliśmy ten system. Kto podejmował decyzje w konkretnych sprawach. W jaki sposób wykorzystywano informacje zdobyte przy użyciu tego narzędzia.

To naprawdę uda się wyjaśnić? Czy może komisja śledcza zamieni się w show, bo będzie można wezwać i grillować Jarosława Kaczyńskiego czy Mariusza Kamińskiego?

Spodziewam się, że przesłuchania staną się jednak politycznym spektaklem. Patrząc na to, jak dziś wygląda debata w Sejmie, myślę, że tego momentami po prostu będzie trudno słuchać. Natomiast jest jeszcze druga, o wiele ciekawsza część.

Czyli?

Komisja ma możliwość zbierania informacji od funkcjonariuszy, od osób, które brały w tym udział, wykonując polecenia przełożonych. Ta część pracy pewnie będzie prowadzona w trybie niejawnym. Natomiast to będzie najbardziej konkretny efekt prac komisji. Być może dzięki temu uda się naświetlić patologiczne mechanizmy działania służb.

O czym mieliby opowiadać funkcjonariusze?

Członkowie komisji z pewnością będą ich pytać o to, kto wydawał polecenia w konkretnych sprawach. I to właśnie mogą być te kluczowe pytania.

Jakich efektów pracy komisji by pan oczekiwał?

Sądzę, że ta komisja będzie pracowała bardzo długo, być może przez całą kadencję. Proszę zwrócić uwagę na zakres jej mandatu – ona ma nie tylko wyjaśnić sposób stosowania Pegasusa, lecz także zająć się kontrolą czynności operacyjnych, które służby prowadziły w latach 2015–2023. Efektem prac będą zapewne zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez konkretnych funkcjonariuszy, być może też przez osoby pełniące kierownicze funkcje w państwie w tamtym okresie.

Czy dzięki tej komisji śledczej możemy się dowiedzieć czegoś, co wpłynie na nasze życie polityczne? Przed komisją ds. wyborów kopertowych zeznawał już Jarosław Gowin – i pierwszego dnia wskazał Adama Bielana jako pomysłodawcę przedsięwzięcia.

Myślę, że – podobnie jak komisja ds. wyborów kopertowych – i ta może przynieść wiele niespodzianek.

Czy prace komisji mogą wnieść istotny wkład w poprawę zaufania obywateli do państwa?

Myślę, że tak. Do poprawy zaufania potrzebne są trzy rzeczy. Jedną jest zmiana kierownictwa, czyli coś, co już nastąpiło po wyborach. Drugą rzeczą jest pociągnięcie do odpowiedzialności osób, które były winne nadużyć, a także naświetlenie tego problemu opinii publicznej, by można było lepiej zrozumieć, jak głęboki jest problem związany ze służbami specjalnymi. A trzecim elementem jest znalezienie rozwiązania zdiagnozowanych problemów. To już wykracza poza kompetencje komisji.

Więc i my na chwilę wykroczmy: jakich dokładnie rozwiązań potrzebujemy?

Istotna jest poprawa kontroli nad służbami. Cieszy mnie to, że zobowiązanie do takiej zmiany przepisów zostało wpisane do umowy koalicyjnej. Wiem, że w MSWiA trwają prace dotyczące zmian prawnych. Generał Krzysztof Bondaryk, który przez lata był szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, stworzył projekt Kodeksu pracy operacyjnej. Dzisiaj jest szefem gabinetu politycznego ministra spraw wewnętrznych i przypuszczam, że niebawem pomysł zostanie oficjalnie przedłożony do konsultacji. Oczywiście ma on wady, lecz jednocześnie jest gigantycznym przełomem w obecnej sytuacji prawnej, bo np. daje prawo do informacji, jeśli obywatel był inwigilowany.

Jakie jeszcze zapisy zawiera?

Poza ewidentnie korzystnymi dla obywateli zapisami wprowadza też coś, co budzi moje wątpliwości. W mojej opinii, ale też zdaniem byłego rzecznika praw obywatelskich, a obecnie ministra sprawiedliwości, potrzebne jest stworzenie nowej instytucji, która zajmowałaby się wyłącznie kontrolowaniem służb. Czegoś w rodzaju przeznaczonej do tego Najwyższej Izby Kontroli. Tymczasem projekt PO zakłada powierzenie tego zadania sejmowej komisji ds. służb specjalnych.

Dlaczego to złe rozwiązanie?

Po pierwsze, patrzę na to, co się dzieje w Sejmie, jak wygląda poziom dyskusji. To oczywiście odbiłoby się w pracach komisji. Po drugie, powierzanie kontrolowania służb politykom to kiepski pomysł. Większość z nich nie ma kompetencji do tego, by prowadzić taką kontrolę. Znacznie lepsze kompetencje ku temu mają sędziowie.

Ile służb miałaby kontrolować ta nowa instytucja?

Wszystkie istniejące. Natomiast to, które będą istnieć, to inne pytanie. Politycy koalicji deklarowali, że zredukują liczbę służb, które mają uprawnienia operacyjne.

Teraz jest ich 11: Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencja Wywiadu, Biuro Nadzoru Wewnętrznego, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, Centralne Biuro Antykorupcyjne, komórki Krajowej Administracji Skarbowej uprawnione do wykonywania czynności operacyjno-rozpoznawczych, policja, Służba Kontrwywiadu Wojskowego, Służba Ochrony Państwa, Służba Wywiadu Wojskowego, Straż Graniczna.

Dwanaście, bo takie uprawnienia dostał jeszcze Inspektorat Służby Więziennej.

A jeśli takiej reformy nie da się przeprowadzić?

Mam poczucie, może naiwne, że ze strony osób, które tworzą koalicję rządową, padło już zbyt wiele słów, żeby to nie zostało zrobione. Co więcej, są wśród nich osoby, które zostały dotknięte inwigilacją, więc będą chciały zmian z pobudek osobistych.

Być może, ale nieograniczone niczym zarządzanie specsłużbami jest jednak wielką pokusą dla polityków.

Oczywiście. Ale myślę, że władza, która ma na sztandarach hasła przywrócenia praworządności, prędzej czy później będzie zmuszona wprowadzić zmiany. Jeśli nie w odpowiedzi na żądania organizacji społecznych, jak Panoptykon, to z powodu orzecznictwa, choćby ETPC. Jedną z największych patologii, jakie się ujawniły przy okazji afery Pegasusa, było utożsamianie interesu partii z interesem państwa. Mam nadzieję, że to się zmieni podczas tej kadencji. ©Ⓟ