Pamiętam pomysł Jarosława Kaczyńskiego, żeby wybierać lidera opozycji, który miałby dodatkowe prawa w parlamencie. Niech w PiS pojawi się ktoś, kto podejmie się tej roli – mówi DGP Arkadiusz Myrcha, szef sejmowej komisji ustawodawczej.

Jednym z symboli polskiego parlamentaryzmu w ostatnich latach stały się słowa „trzeba anulować, bo przegramy”, które padły na sali plenarnej podczas wyboru czterech członków Krajowej Rady Sądownictwa. Zaraz zbiera się nowy Sejm, będą nowe porządki?
ikona lupy />
Arkadiusz Myrcha, doktor nauk prawnych, radca prawny, poseł KO, szef sejmowej komisji ustawodawczej / Dziennik Gazeta Prawna / fot. Wojtek Górski

Nie chcemy używać regulaminu Sejmu do uprawiania polityki. Reasumpcja głosowania oczywiście jest przewidziana w regulaminie, ale w zupełnie innych okolicznościach. Nie wolno korzystać z niej tylko dlatego, że przegrywa się głosowanie, bo nie ma się wystarczającej większości.

Pokusa może być jednak spora. W rządzie będzie pięciu koalicjantów – nie zawsze wszystko będzie szło po waszej myśli.

Być może czasem będziemy zaskoczeni, choć oczywiście zrobimy wszystko, aby do żadnych niespodzianek nie dochodziło. Oczywiście w praktyce różne sytuacje mogą się zdarzyć. Niemniej jednak będziemy zawsze szanować wynik głosowania – niezależnie od tego, jaki on będzie. Jeżeli jakimś cudem przegramy głosowanie, będziemy musieli tę gorzką pigułkę przełknąć. Życie się na tym nie kończy.

Co z regulaminem Sejmu?

Przez ostatnie osiem lat mocno odczuliśmy, czym jest dyktat większości. Regulamin daje dość duże pole do interpretacji marszałkowi Sejmu i przewodniczącym poszczególnych komisji. Kwestie proceduralne można często dowolnie zmieniać pod bieżące potrzeby polityczne – można komuś udzielić głosu, można tego głosu nie udzielać, można przewidzieć możliwość zadawania pytań, można odmówić takiego prawa. Tak to nie powinno wyglądać.

Rozumiem, że powinno się regulamin zmienić, aby takie kwestie uszczegółowić.

Trzeba zawrzeć pewne gwarancje. Musi być przestrzeń do wypowiedzenia innego zdania. Nawet jeśli diametralnie nie zgadzam się z politykami Prawa i Sprawiedliwości, to nie chcę zabierać im prawa głosu. Do Sejmu muszą powrócić zasady parlamentaryzmu. Nie chcemy, żeby teraz wajcha przeszła na drugą stronę. Nie o to chodziło w tych wyborach.

Co z ekspresowym trybem procedowania? Maszynka sejmowa nadal będzie pędzić?

W regulaminie Sejmu przewidziany jest tryb pilny dla projektów rządowych i ma on swoje uwarunkowania. W ostatnich latach mieliśmy jednak do czynienia z czymś innym, co absolutnie nie jest do zaakceptowania – projekty poselskie były przygotowywane po macoszemu i procedowane w ciągu trzech–czterech godzin. Tak było w przypadku ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. To idealny przykład psucia prawa, z którym nigdy nie powinniśmy mieć do czynienia.

Regulamin Sejmu mówi, że „pierwsze czytanie może się odbyć nie wcześniej niż siódmego dnia od doręczenia posłom druku projektu, chyba że Sejm lub komisja postanowią inaczej”. Praktyka pokazuje, że często ten okres był skracany. Zamierzacie się trzymać tych siedmiu dni?

Te siedem dni to czas dla parlamentarzystów na analizę projektu, ale nie tylko. Jest on istotny także dla przedstawicieli organizacji pozarządowych, którzy też mają prawo się z nim zapoznać i wypowiedzieć się, np. podczas wysłuchania publicznego. Dlatego ten siedmiodniowy okres musi funkcjonować. Jestem o tym przekonany.

W grudniu 2015 r. Platforma Obywatelska – po miesiącu zasiadania w opozycyjnych ławach – wysunęła propozycję, aby skrócenie tego siedmiodniowego okresu mogło się odbywać jedynie za zgodą co najmniej dwóch trzecich ustawowej liczby posłów lub co najmniej dwóch trzecich członków komisji. Argumentowaliście, że „liczne nadużycia utrudniają pracę parlamentarną”. Może warto teraz powrócić do tamtego pomysłu?

Na pewno to pomysł warty dyskusji, choć jestem zdania, że dobre zwyczaje i praktyki parlamentarne są niemniej ważne niż zasady wynikające z litery regulaminu. Jeśli będzie się ich przestrzegać, to nie będzie trzeba myśleć o dodatkowych bezpiecznikach.

Mówi pan tak, bo w nowym Sejmie macie większość i takie zmiany nie są wam na rękę. Może trzeba o tych bezpiecznikach pomyśleć zawczasu?

Ale dyskusja o różnego rodzaju bezpiecznikach na przyszłość na pewno będzie się toczyć. Zakładam, że komisja regulaminowa będzie istnieć i będzie rozpatrywać różnego rodzaju propozycje zmian. Ostatnie osiem lat na wielu płaszczyznach są dla nas lekcją, z której trzeba wyciągnąć wnioski.

Co z nocnymi posiedzeniami? Jest pan członkiem komisji sprawiedliwości, której w obecnej kadencji zdarzało się obradować nawet do 5 rano.

Nie będzie takich sytuacji, chyba że dojdzie do jakiejś sytuacji ekstremalnej, ale trudno mi sobie to w tej chwili wyobrazić. To duże obciążenie nie tylko dla posłów, lecz także dla całej administracji sejmowej. W latach 2007–2015 praca w parlamencie była bardzo uporządkowana. Sejm obradował zazwyczaj od środy do piątku, we wtorki odbywały się prace w komisjach. Każdy wiedział, kiedy przyjedzie do Warszawy i kiedy wróci do rodzinnego miasta. Liczę na to, że po pierwszych burzliwych tygodniach nowej kadencji wrócimy do normalnego trybu pracy.

Idźmy dalej. Wiele niewygodnych dla władzy projektów – decyzją marszałek Elżbiety Witek – trafiło na lata do zamrażarki sejmowej. Teraz usunie je z parlamentu zasada dyskontynuacji. W kolejnej kadencji też należy się spodziewać takich praktyk?

To jest właśnie jedna z tych pułapek regulaminu, która przyznaje marszałkowi ogromny wpływ na proces legislacyjny. Ja jestem mocno sceptyczny – w mojej opinii nie powinno się z takiej zamrażarki korzystać. Chyba że trafi się jakiś mocno niefortunny projekt, zwyczajnie absurdalny, nienadający się do dalszego procedowania.

Tylko określenie „niefortunny, absurdalny projekt” można interpretować naprawdę szeroko i arbitralnie naklejać takie łatki na niewygodne propozycje.

To prawda. Dlatego wydaje mi się, że każdy projekt powinien zasługiwać na I czytanie, wysłuchanie wnioskodawcy, przedstawienie argumentów. Niech decyduje parlament, a nie jednoosobowo marszałek.

Pozostaje kwestia wrzutek, które stały się popularne podczas ustaw covidowych. Do projektów dokleja się fragmenty przepisów, które przedmiotowo nie dotyczą tego konkretnego obszaru. To się skończy?

Oczywiście. Powiem więcej – sam zastanawiałem się, po co oni to robili. Sejm może się zbierać regularnie, czy te kilka dni robiło aż tak ogromną różnicę? Mnie osobiście byłoby wstyd przed koleżankami i kolegami prawnikami, bo to ogromne psucie prawa. Powstawały potworki, które przejdą do historii parlamentaryzmu.

Rozumiem, że zgłaszanie projektów de facto rządowych jako poselskich, aby ominąć etapy oceny skutków regulacji, opiniowania i konsultacji publicznych, też się skończy?

Na pewno tak. Zresztą mówiliśmy o tym otwarcie, że będziemy dążyli do tego, aby projekty poselskie też objąć obowiązkiem sporządzania oceny skutków regulacji. To oczywiście nie wydarzy się z dnia na dzień, bo w Kancelarii Sejmu musiałaby powstać nowa komórka, coś na kształt Rządowego Centrum Legislacji. Niemniej jednak uważam, że warto, aby projekty poselskie zawierały taki background merytoryczny, prognozujący skutki wprowadzenia nowych regulacji. To ukróci pisanie projektów na kolanie, w 15 minut.

Dużo obietnic padło w tej rozmowie. Skoro będzie tak dobrze, to może warto wrócić do tematu stworzenia pakietu demokratycznego, aby zagwarantować opozycji większe prawa? W 2010 r. chciał go PiS, w 2015 r. chciała go Platforma. Może tym razem uda się to zrobić ponad podziałami?

Powrócę do tego, co mówiłem na początku rozmowy – na pewno będą prace nad zmianą regulaminu Sejmu. Chcemy, żeby był to regulamin, który dobrze będzie służył i koalicji rządowej, i opozycji. Ja naprawdę nie mam problemu z tym, żeby np. na mównicę częściej wchodzili nasi przeciwnicy polityczni, krytykowali, przedstawiali swoje postulaty. Nikomu nie chcę zabierać głosu i umniejszać jego roli. Pamiętam pomysł Jarosława Kaczyńskiego, żeby wybierać lidera opozycji, który miałby dodatkowe prawa. Niech w PiS pojawi się ktoś, kto podejmie się tej roli. Jestem naprawdę ciekawy, czy znajdzie się taki chętny. Dobrze byłoby stworzyć zasady, które wszyscy zaakceptują i przeżyją więcej niż jedną kadencję. Bo tak to możemy zmieniać ten regulamin w koło, co cztery, osiem czy dwanaście lat. Tylko jest to droga donikąd. ©℗

Rozmawiał Marek Mikołajczyk