Ostatnie lata, jak w każdej dziedzinie, tak i w gospodarce, były czasem dużych turbulencji. W trakcie pandemii mieliśmy pierwszą od lat 90. recesję, ale zaraz po tym w kolejnym roku rekordowe odbicie gospodarki, która okazała się relatywnie odporna na kryzysy.

Z punktu widzenia polityki gospodarczej miniona kadencja była czasem interwencji państwa na niespotykanym wcześniej poziomie. Najpierw tarcze covidowe, których celem było podtrzymanie firm i zatrudnienia, przy okazji duże transze pieniędzy na inwestycje dla samorządów, potem zarządzanie wojennym kryzysem.

Jak szacuje resort finansów, łącznie wydatki Funduszu Przeciwdziałania COVID-19, który był głównym interwencyjnym wehikułem na realizację zadań związanych z walką z zagrożeniem i jego skutkami gospodarczymi, oraz wspierające postpandemiczną odbudowę wyniosły w latach 2020–2022 ok. 184,6 mld zł.

Skala interwencji była bezprecedensowa, ale – robiąc porównania z innymi ekipami rządzącymi – warto pamiętać też o tym, że PiS zmagał się z tymi problemami w momencie, gdy Polska była znacznie bogatszym krajem niż w czasach poprzedników. Gdy wchodziliśmy do UE i rządziła lewica, PKB Polski wynosił 933 mld zł. Gdy w 2008 r., za rządów Platformy Obywatelskiej, zaczął się światowy kryzys finansowy, było to 1,2 bln zł, w pandemicznym roku 2020 był już niemal dwukrotnie większy i wyniósł 2,3 bln zł, a ubiegły rok zamknął się powyżej poziomu 3 bln zł.

Co więcej, procesy zachodzące na skutek pandemii i trwającej wojny na dłuższą metę mogą być korzystne dla polskiej gospodarki. Skracanie łańcuchów dostaw, reorientacja surowcowa – to czynniki, których beneficjentem jest i będzie Polska. To trendy, których dowodzi m.in. rekordowy poziom inwestycji zagranicznych w naszym kraju.

ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe

Widać też słabości. Jedną z nich są wydatki na badania i rozwój. W momencie, gdy PiS przejmował władzę, wynosiły one 1 proc. PKB przy unijnej średniej, która była ponad dwukrotnie wyższa. Wprawdzie – jak pokazują dane Eurostatu – udało się je zwiększyć do 1,44 proc. w 2021 r., ale to nadal sporo mniej niż w UE. I, jak widać ze szczegółowych danych, ten wzrost to zasługa większych nakładów firm na ten cel (m.in. dzięki wprowadzeniu dużych ulg) i niewielkiego wzrostu w sektorze nauki przy jednoczesnym spadku nakładów publicznych. – Nakłady na innowacje są konieczne. Nie może być tak, że profesorowie zarabiają 8 tys. zł brutto – mówił ekonomista prof. Marcin Piątkowski w podkaście DGP „Z drugiej strony”.

Jednym z pól aktywności PiS w tej kadencji miało być przemodelowanie systemu podatkowego w kierunku progresji. Polski Ład stał się jednak regulacyjną pułapką. Mimo że szykowany i szlifowany przez ponad pół roku, w momencie wejścia w życie okazał się niepraktyczny i niedostosowany do rzeczywistości. W efekcie doszło do bezprecedensowej sytuacji – poważnych korekt systemu w trakcie roku podatkowego. Rząd sam sobie związał ręce, bo tego typu zmiany mogą być jedynie albo neutralne, albo korzystne dla podatnika. Ponieważ stawka PIT została obniżona z 17 do 12 proc., finalnie nowe rozwiązania przyniosły bardzo duże koszty dla budżetu i samorządów.

Dług i deficyt w czasach turbulencji

To m.in. właśnie wprowadzenie Polskiego Ładu spowodowało wzrost deficytu sektora instytucji rządowych i samorządowych z 1,8 proc. w 2021 r. do 3,7 proc. PKB w zeszłym roku, choć złożyły się na to także koszty pandemicznej interwencji, m.in. tarcz antykryzysowych. Ministerstwo Finansów oszacowało, że w rezultacie wprowadzenia tarcz antyinflacyjnych w zakresie obniżenia stawek VAT i akcyzy w 2022 r. dochody z obu podatków były niższe o ok. 40 mld zł. Rekordowy deficyt mieliśmy w pandemicznym 2020 r., gdy wyniósł on 6,9 proc.

Wojna w Ukrainie i jej konsekwencje wymuszają wzrost wydatków zbrojeniowych, a ponieważ jednocześnie PiS w wyborczym roku nie chciał rezygnować z tarczy czy transferów, deficyt na koniec tego roku może sięgnąć 5 proc. PKB. W kolejnym roku będzie to niewiele mniej. A to się przekłada na dług publiczny, który w relacji do PKB w zeszłym roku spadł do 49 proc. PKB, w tym może wynieść ok. 50 proc., a już w przyszłym może sięgnąć 54 proc. PKB.

Stan finansów publicznych

To temat, który za rządów PiS, zwłaszcza w drugiej kadencji, jest nieprzerwanie źródłem ostrych dyskusji. Z jednej strony część ekonomistów zarzuca władzy, że coraz więcej wydatków (i generowanego zadłużenia) idzie obok budżetu centralnego, np. przez fundusze celowe. Z drugiej strony PiS konsekwentnie się broni, że nawet jeśli nie wszystko widać w statystykach krajowych, to już na pewno widać w tych unijnych, a tam nie ma powodów do niepokoju.

– Zadłużenie w funduszach pozabudżetowych wynosi już pewnie ok. 390 mld zł. Po pierwsze, statystyki unijne są przesyłane z opóźnieniem, zagregowane i nierozliczalne na konkretne podmioty. Ex ante mamy do dyspozycji tylko krajowe statystyki, więc gdy rząd mówi, że w statystykach unijnych wszystko się zgadza, musimy wierzyć mu na słowo, a dopiero potem próbować to weryfikować – mówi dr Sławomir Dudek z Instytutu Finansów Publicznych. – Po drugie, chodzi o respektowanie art. 219 konstytucji i 109 ustawy o finansach publicznych, które mówią, że ustawa budżetowa jest podstawowym planem finansowym państwa. Plany finansowe funduszy nie są dołączane do ustawy budżetowej. To ukrywanie wydatków przed kontrolą parlamentu – komentuje Dudek.

Rząd chyba jednak dostrzega problem, bo zobowiązał się do rozpoczęcia procesu konsolidacji finansów publicznych z początkiem przyszłego roku. Ale skala tego działania będzie na razie mocno okrojona. – Zgodnie z projektem ustawy budżetowej na 2024 r. budżet państwa przejął finansowanie tzw. 13. i 14. emerytur. Zwiększono zakres finansowania przez budżet państwa wydatków Funduszu Przeciwdziałania COVID-19 i Funduszu Pomocy – podaje Ministerstwo Finansów.

Jednak projekt przyszłorocznego budżetu państwa może budzić niepokój. Deficyt sektora finansów publicznych (według metodologii UE) wzrośnie z tegorocznych ok. 90 mld do prawie 165 mld zł, tj. ok. 4,5 proc. PKB, a dług sektora instytucji rządowych i samorządowych (definicja UE) wzrośnie z 49 proc. do niemal 54 proc. PKB. W tej sytuacji nawet opozycja ostrożnie zakłada, że po ewentualnym przejęciu władzy najpierw będzie musiała zorientować się co do stanu finansów publicznych z uwzględnieniem zwłaszcza sytuacji w Polskim Funduszu Rozwoju czy Banku Gospodarstwa Krajowego, by następnie zadeklarować, czy będą konieczne cięcia, czy nie. Choć jednocześnie w poniedziałkowym wywiadzie dla DGP Andrzej Domański, ekspert gospodarczy i kandydat Koalicji Obywatelskiej, zapewnił, że „pieniądze są i będą, zwłaszcza na wydatki prorozwojowe, co przełoży się na wyższe wpływy podatkowe”.

Profesor Marcin Piątkowski nie spodziewa się kryzysu fiskalnego, choć dostrzega ryzyka. – Nie jest prawdą, że stoimy na skraju fiskalnej przepaści. Natomiast jest planowany w budżecie bardzo duży deficyt w momencie, gdy polska gospodarka powinna już wychodzić z dołka. I pytanie, jak zostanie wykorzystany ten deficyt, czy finansowane nim będą wydatki, które wzmocnią długoterminowe fundamenty wzrostu – mówił ekspert w naszym podcaście „Z drugiej strony”.

Kłopoty z unijnymi funduszami

Pogarszające się relacje na linii Warszawa–Bruksela mają wymierny skutek. Po pierwsze, w postaci kar nakładanych na Polskę za nierespektowanie wyroków TSUE w sprawie systemu dyscyplinującego sędziów czy w sprawie elektrowni i kopalni w Turowie. „Łączna kwota potrąceń z tytułu kar wynosi obecnie 626.304.589,04 euro” – podało nam Ministerstwo Finansów.

Po drugie – problem z dostępem do eurofunduszy. W pierwszej kolejności to oczywiście brak 58 mld euro grantów i pożyczek z KPO. PiS wyciszył ten temat na czas kampanii, ale opozycja nie daje mu o tym zapomnieć. – Jak czytam, że Czesi, Słowacy, Grecy czy Portugalczycy wydają miliardy z tych pieniędzy, albo Bułgaria, która jest dużo biedniejsza od nas, wydała już 2,5 mld euro z Funduszu Odbudowy, to szlag mnie trafia – grzmiał we wtorek na wiecu w Lęborku Rafał Trzaskowski z PO.

Niestety coraz bardziej realną perspektywą staje się zablokowanie przez UE dostępu do 76 mld euro funduszy strukturalnych z perspektywy 2021–2027. Wszystko przez to, że Polska nie spełnia wszystkich tzw. warunków podstawowych (według KE problemem jest wciąż np. stosowanie Karty Praw Podstawowych). Mimo jasnych komunikatów ze strony unijnych urzędników, że na ten moment płatności nie będą mogły być realizowane, rząd zdaje się tego problemu nie dostrzegać. „Polsce nie zostały zablokowane żadne środki i nie toczy się żadne postępowanie w zakresie blokowania” – przekonuje nas Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej. Jak dodaje resort, Polska zadeklarowała spełnienie wszystkich 20 warunków podstawowych, co zostało odzwierciedlone w przekazanych do KE samoocenach spełnienia warunków. „Dotychczas KE potwierdziła spełnienie 17 z nich. W przypadku pozostałych trzech warunków toczy się dialog z KE zmierzający do uznania ich za spełnione” – zapewnia ministerstwo. ©℗

Więcej tekstów w Wydaniu Specjalnym Dziennika Gazety Prawnej plus link https://www.gazetaprawna.pl/wybory

ikona lupy />
Finanse publiczne / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe

Więcej tekstów w Wydaniu Specjalnym Dziennika Gazety Prawnej https://www.gazetaprawna.pl/wybory.