Pierwszy lockdown? Kupiliśmy czas tylko po to, żeby go zmarnować. Widać chodziło wyłącznie o przeprowadzenie wyborów prezydenckich – uważa prof. Krzysztof Pyrć, były członek Rady Medycznej przy premierze.
Szczerze? Żadnego zaskoczenia. Bardzo trafnie zdiagnozowali główny problem – że jak coś było robione, to zazwyczaj po fakcie.
Decyzje były podejmowane wtedy, kiedy wszystko się waliło. Zmarnowaliśmy lato 2020 r. Najpierw kupiliśmy sobie cztery miesiące czasu poprzez wiosenny lockdown po to tylko, by zmarnować ten czas.
Późną jesienią, kiedy już było za późno i kiedy zaczęła się walić służba zdrowia. Wtedy zaczęto podejmować działania – byliśmy zderzakiem, który miał być dowodem na aktywność rządu.
To, co się działo na początku 2020 r., ma podwójną wymowę – gdyby wykorzystać nasze poświęcenia w pierwszej połowie roku, żeby zrobić analizę sytuacji i dopasować scenariusze działania do charakterystyki naszego kraju – można było wejść w jesień łagodniej. Może nie trzeba byłoby zamykać biznesów i dewastować gospodarki. Ten pierwszy lockdown był nieuzasadniony, ale tylko dlatego, że nie został w racjonalny sposób wykorzystany kupiony czas. Moim zdaniem lockdown był tylko po to, żeby wyciszyć sytuację epidemiczną i móc przeprowadzić wybory.
Tak, tym bardziej jeżeli uświadomimy sobie, jakim kosztem to zrobiono. Wszyscy dostaliśmy w kość, a i tak nie przygotowaliśmy się na jesień. W sierpniu 2020 r. miałem wykład na zjeździe marszałków województw. Przestrzegałem, że wirus dopiero do nas dotrze. Spotkałem się z wieloma głosami niedowierzania. Dużo osób uwierzyło, że Polska jest narodem wybranym i u nas nic złego się nie wydarzy.
Było jeszcze gorzej, bo powtórzono ten sam scenariusz. W maju 2021 r., a potem latem ostrzegałem, że będzie kolejna fala. Nie byliśmy w pełni zabezpieczeni – ani dzięki szczepionkom, ani dzięki przechorowaniu. Poziom zaszczepienia wynosił wtedy ok. 50 proc. W grupie powyżej 80. roku życia, gdzie śmiertelność wynosiła 20–30 proc., mieliśmy tylko ok. 65 proc. zaszczepionych. Nadzieja wyrażana w wakacje 2021 r., że wszyscy COVID-19 już albo przechorowali, albo się zaszczepili, była absurdalna. Nie wskazywały na to ani badania, ani statystyki. Skutek był taki, że choć baza łóżkowa wytrzymała, to jesienią 2021 r. zmarło ponad 50 tys. osób.
Nie spotkałem się ze spójną strategią. Polska nie tylko nie miała, ale nadal nie ma realnego planu na takie zagrożenia. Owszem nikt na świecie nie miał gotowych koncepcji, ale był czas na ich przygotowanie. W Polsce właściwie do końca podejmowano decyzje ad hoc. Coś było zakazane, coś zamknięte – ale nie było wiadomo, dlaczego i jakie są kryteria. Jakie są czynniki, które wpłynęły na taką czy inną decyzję. A to przełożyło się na to, że straciliśmy jako społeczeństwo zaufanie do racjonalności decyzji. Widząc taki chaos, trudno mieć wiarę, że są podstawy naukowe do otwierania i zamykania społeczeństwa czy słynnych lasów.
Nie wiem, na podstawie czego ostatecznie były podejmowane decyzje. Rada Medyczna, w której zasiadałem, była jedynie organem doradczym, a nie decyzyjnym. Zresztą w raporcie NIK jest zaznaczone, że wydaliśmy kilkanaście stanowisk, które nie były realizowane. Jednak decyzja o rezygnacji z udziału w zespole nie wynikała z tego, że nasze postulaty nie były realizowane. Organ doradczy doradza, nie decyduje. Decyzja stała się faktem, kiedy okazało się, że nie możemy nawet wydać opinii. W takiej sytuacji nie mogliśmy dalej autoryzować działań rządu.
Nie mieliśmy dostępu do szczegółowych danych większego niż zwykły śmiertelnik. Pytanie, czy takie dane w ogóle istniały.
Moje odczucia w tej sprawie są bardziej ambiwalentne niż NIK-u, jednak proszę pamiętać, że to zagadnienie nie znajduje się w zakresie mojej specjalizacji. Wtedy faktycznie wydawało się, że łóżek może zabraknąć. Z moich rozmów z osobami znającymi się na tej tematyce wynika, że często problem leżał gdzie indziej – nie w tym, że te szpitale powstały, tylko że były one źle zrealizowane. Poszły na to gigantyczne pieniądze, a mimo to pacjenci bali się tam trafić, a lekarze nie chcieli tam pracować.
Nie czytałem całego raportu NIK, bo liczy 300 stron, ale z dużą częścią też muszę się zgodzić. Chociaż pojawiają się elementy, które muszę zakwestionować. Przykładowo, w raporcie pojawia się stwierdzenie, że śmiertelność nadmiarowa była spowodowana głównie brakiem dostępu do służby zdrowia. Ze znanych mi analiz jednoznacznie wynika, że 80–90 proc. zgonów nadmiarowych to po prostu niezdiagnozowany COVID-19. Dużej części tych zgonów można było uniknąć przy lepszej akcji szczepień.
Jest takie fajne określenie – zarządzanie kwartalne. Oznacza ono skupienie się na celach krótkoterminowych, przy jednoczesnym ignorowaniu strategii długoterminowej. Tak więc wspaniale, że skończyła się ta pandemia, ale mamy ptasią grypę, jesteśmy w kolejnym okresie prepandemicznym. I teraz właśnie jest czas na podjęcie prawidłowych decyzji, przygotowanie scenariuszy pod konkretne zagrożenie, omówienie ich ze specjalistami, przemyślenie kosztów społecznych różnych rozwiązań. Niestety, znowu tego nie robimy. ©℗