Kluczowym zadaniem komisji ds. pedofilii było badanie spraw przedawnionych. Niemal pół roku temu z funkcji jej szefa zrezygnował Błażej Kmieciak. Dotąd nie wyłoniono następcy.

Błażej Kmieciak od kwietnia nie jest już przewodniczącym Państwowej Komisji ds. przeciwdziałania wykorzystaniu seksualnemu małoletnich poniżej lat 15. Od tego czasu nie wyłoniono jednak jego następcy. To istotne utrudnienie, bo bez szefa komisja nie może prowadzić działań, które będą skutkować wpisaniem do rejestru sprawców przestępstw na tle seksualnym. Opozycja ocenia, że dla PiS taka sytuacja jest wygodna, bo komisja jest, ale jakby jej nie było. Politycy partii władzy ucinają: nie trzeba było Kmieciakowi rezygnować.

W rozmowie z DGP Kmieciak mówi, że mimo monitów kierowanych do władzy na kolejnych posiedzeniach Sejm nie powołał nowego szefa ani nie uzupełnił składu komisji (choć z siedmiu osób dwie zrezygnowały). Swoich kandydatów nie wskazał ani premier (jego poprzedni kandydat zrezygnował z członkostwa), ani żadna siła opozycyjna. Spytaliśmy kancelarię Mateusza Morawieckiego, kiedy wakat będzie uzupełniony. Do zamknięcia wydania odpowiedź nie nadeszła. Spytaliśmy także rzecznika praw dziecka, bo to on w maju 2020 r. wyznaczał Kmieciaka do komisji. – Ufam, że dzięki takim bezkompromisowym ekspertom każdy sprawca, któremu dotąd udawało się uniknąć sprawiedliwości, w końcu odpowie za swoje czyny. Nie będzie taryfy ulgowej dla żadnej osoby, dla żadnego środowiska – komentował wówczas Mikołaj Pawlak. Dziś jednak nie odpowiedział na nasze pytanie, czy nie niepokoi go paraliż komisji. Nieoficjalnie słyszymy, że między nim a Kmieciakiem „nie ma chemii”, a ostatni raz kontaktowali się oni trzy lata temu.

Wojciech Kossakowski z PiS mówi, że zarzuty Kmieciaka wobec partii rządzącej to jego subiektywna ocena. – Komisja w końcu powstała, a że nastąpiły niespodziewane okoliczności w postaci rezygnacji przewodniczącego? Nie można nas obarczać winą za jego decyzję – komentuje. Dodaje, że teraz wszyscy politycy są w terenie, więc na uzupełnienie komisji będzie czas po wyborach. Zdaniem Katarzyny Lubnauer z Koalicji Obywatelskiej samo powołanie komisji zostało wymuszone okolicznościami. – Było wielkie oczekiwanie społeczne, żeby podjąć walkę z pedofilią, zwłaszcza w Kościele. Obecna sytuacja jest dla PiS wymarzona. Komisja jest sparaliżowana. Taki sam efekt PiS chciałby uzyskać wobec wszelkich instytucji kontrolnych – komentuje. Na pytanie, dlaczego opozycja nie wystawiła swojego kandydata, odpowiada, że to nie miałoby sensu. – Nasza kandydatura i tak by przepadła. Dziś mamy kosztujący państwo grube miliony rocznie twór, który nie działa. Podobnie, jak nie funkcjonuje Trybunał Konstytucyjny. Obie te instytucje mają głęboki sens tylko, jeśli działają. To dowód, jak PiS traktuje publiczne pieniądze – dodaje.

– Bojkot kolejnych komisji, bojkot referendum. Opozycja przyjęła strategię, która jest drogą donikąd – kontruje Bartłomiej Wróblewski z PiS. A kolejny polityk tej partii sugeruje, że to Kmieciak nie dał rady. – Wydawał się idealnym przewodniczącym, ale gdy powstaje nowa instytucja, trzeba mieć grubą skórę i być trochę człowiekiem od wszystkiego, także od spraw przyziemnych. Być może ekspert od praw człowieka na tym poległ – ocenia. – Kmieciak przestał być dla PiS idealny w chwili, gdy okazało się, że poważnie podchodzi do swojej roli. Zaczął pisać pisma do diecezji o wydanie dokumentów, zwrócił uwagę na potrzebę nowelizacji ustawy powołującej komisję, by mogła badać sprawy z przeszłości – wylicza Joanna Scheuring-Wielgus z Lewicy. – Gdyby w komisji znaleźli się prawnicy ze znajomością procedur cywilnych, nie byłoby problemu. Jedyne kandydatury, jakie PiS w ogóle zechciało analizować, dotyczyły psychologa i lekarza ortodonty. My również uznaliśmy, że w tej sytuacji nie będziemy zgłaszać swoich kandydatów – dodaje.

– Po wyborach doprowadzimy do wyłonienia przewodniczącego, uzupełnienia składu, a komisja będzie działać – zaskakująco zgodnie deklarują przedstawiciele wszystkich opcji. Krzysztof Paszyk z Polskiego Stronnictwa Ludowego dodaje tymczasem, że grzech pierworodny został popełniony już podczas prac nad pierwszą wersją ustawy o komisji w 2019 r., bo dopiero nowelizacja ze stycznia tego roku dała jej możliwości działania w sprawach przedawnionych. – Od początku atmosfera wokół komisji była gęsta, a oczekiwania wobec niej – wielkie, podobne jak polityczna presja. Dlatego nie tyle chodzi o to, że nikt kandydatów nie zgłasza, ale o to, że nie ma chętnych do pracy w tym gremium – ucina w rozmowie z DGP. ©℗

ROZMOWA

Odejdę z komisji, jeśli okaże się wydmuszką

Błażej Kmieciak
członek i były przewodniczący Państwowej Komisji ds. przeciwdziałania wykorzystaniu seksualnemu małoletnich poniżej lat 15
Najpierw pan zrezygnował z funkcji przewodniczącego, potem wycofał się Andrzej Nowarski, a niedawno Elżbieta Malicka. To koniec komisji?

Formalnie dziś jest pięciu członków komisji zamiast siedmiu. W kwietniu, jeszcze przed moją rezygnacją, powołano dwóch zastępców. Jeden miał przejąć zadania przewodniczącego w przypadku jego nieobecności, drugi – zajmować się koordynowaniem działań edukacyjnych, badaniami i przygotowywaniem trzeciego raportu. Pierwszym był Andrzej Nowarski, drugim jest Justyna Kotowska. Ale ona nie ma legitymacji do prowadzenia i inicjowania posiedzeń.

Czyli jednak koniec?

Nie. Natomiast brak przewodniczącego powoduje, że komisja nie może prowadzić działań, które mogą skutkować wpisaniem do rejestru sprawców przestępstw na tle seksualnym. Nad tym ubolewamy. Wielokrotnie apelowaliśmy o uzupełnienie składu. Ostateczna wiadomość ze strony większości rządzącej brzmi, że zajmie się tym już nowy Sejm. Szczerze? Nie mam pojęcia, kiedy to nastąpi. Po wyborach będzie wiele arcyważnych zadań związanych z obsadzaniem wielu instytucji. Która na liście będzie komisja? Pewne jest to, że trafiło do nas 217 spraw, które zostały uznane za przedawnione, 28 z nich podjęliśmy na początku czerwca.

Ale nie można ich kontynuować?

Właśnie. Ale monitorujemy też 481 spraw bieżących. Są wysyłane pisma, sprawdzana jest sytuacja osób pokrzywdzonych na etapie prokuratorskim lub sądowym. 342 razy złożyliśmy do organów ścigania zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa wykorzystania seksualnego dziecka lub niezawiadomienia organu o takim przestępstwie. 17 wniosków o wniesienie kasacji poszło do prokuratora generalnego, kolejne dwa dotyczą skargi nadzwyczajnej do Sądu Najwyższego. 10 wniosków o kasację i jeden dotyczący skargi zostały uwzględnione.

To będzie w raporcie podsumowującym kolejny rok?

Te dane będą w sprawozdaniu na początku 2024 r. Wcześniej planujemy wydanie kolejnego, trzeciego raportu merytorycznego podsumowującego zjawisko wykorzystania seksualnego, m.in. na podstawie analizy spraw cywilnych. Będzie to pierwsza taka analiza w Polsce. Drugi dokument, bardziej statystyczny opis podjętych spraw, będzie do końca marca. To efekt nowelizacji ustawy. Pierwotna wersja przewidywała raporty coroczne, mniej więcej na przełomie lipca i sierpnia.

Nie odszedł pan z komisji. Dlaczego?

Bo zajmuję się ochroną praw dzieci od lat i ciągle wierzę w sens komisji. Jeśli dojdę do przekonania, że moja rola sprowadza się do firmowania wydmuszki, zrezygnuję. Nie będę brał pieniędzy za nic, bo to nieetyczne.

Roczny budżet komisji opiewa na 12 mln zł.

Tak, ale nie zgodzę się z zarzutami, że to ciepłe posady za nic. Choć oczywiście, gdyby był przewodniczący, budżet byłby lepiej wykorzystany. Byłyby postępowania wyjaśniające, kolejne sprawy, dowody, biegli, świadkowie. We wrześniu będą gotowe nowe pomieszczenia do posiedzeń. To ma być miejsce quasi-sądowe, w którym będą się odbywać wysłuchania w odpowiednich, zwłaszcza dla osób skrzywdzonych, warunkach. 28 podjętych przez nas spraw czekających na procedowanie to 28 konkretnych osób. To sprawy przedawnione, w których żaden inny organ państwowy nie byłby w stanie dziś podjąć wiążących decyzji. Warunki muszą być godne.

Pana pensja też jest godna? Ile wynosi?

Nieco ponad 12 tys. zł i nie boję się o tym mówić publicznie, pracuję na nią uczciwie. I znów: nie będę jej pobierał, jeśli odczuję, że robię ruchy pozorowane. Naprawdę wielokrotnie apelowaliśmy o wskazanie przewodniczącego.

Ale to pana dymisja zapoczątkowała tę sytuację.

Nie żałuję odejścia w tym sensie, że analizowałem je pod kątem prawnym i formalnym. Gdy odchodziłem, zostawiałem dwóch zastępców, z których jeden przejmował moje obowiązki. Od początku miała to być sytuacja przejściowa. Byłem przekonany, że z dniem mojej rezygnacji, czyli 14 kwietnia, będzie następca. Wielkim zaskoczeniem było dla mnie to, że na początku lipca żaden klub nie przedstawił kandydata. Wprawdzie jednego zgłosiło Polskie Towarzystwo Psychologiczne, a drugiego Naczelna Rada Lekarska, ale nikt nie został wybrany. W tamtym czasie przez miesiąc wisiało powszechnie dostępne ogłoszenie o naborze po odejściu mec. Nowarskiego i nic. To zaskakujący i niezrozumiały scenariusz.

Mając tę wiedzę wtedy, zdecydowałby pan inaczej w sprawie dymisji?

To teoretyzowanie. Patrząc, że nowelizację ustawy o komisji poparł niemal cały parlament, nie spodziewałem się podobnego braku zainteresowania uzupełnieniem składu. Liczyłem na porozumienie ponad podziałami. Premier może swojego kandydata wskazać w każdej chwili, ale tego nie robi. ©℗

Rozmawiała Paulina Nowosielska