Tymicki: Rząd nie informuje społeczeństwa o tym, z czym wiąże się zła sytuacja demograficzna.

ikona lupy />
Dr hab. Krzysztof Tymicki, adiunkt w Instytucie Statystyki i Demografii Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie / Materiały prasowe / fot. mat. prasowe
W czwartek Główny Urząd Statystyczny opublikował „Prognozę ludności na lata 2023–2060”. Wnioski, jakie z niej płyną, są przygnębiające – jesteśmy starzejącym się społeczeństwem, ze spadającą liczbą ludności. Coś pana zaskoczyło w tym raporcie?

Przedstawiona przez GUS prognoza jest niestety potwierdzeniem trendu, który obserwujemy od wielu lat. Polska jest w bardzo złej sytuacji demograficznej i – co najgorsze – ten dramatyczny stan będzie się pogłębiać. Nie czuję się zaskoczony. Od dłuższego czasu alarmujemy, że demografia jest najważniejszym problemem, z którym przyjdzie się zmierzyć każdemu kolejnemu rządowi w ciągu najbliższych dekad.

Ostatni tak obszerny raport GUS wydał w 2014 r. Porównując tamte prognozy z dzisiejszymi, widać, że średnie przewidywania dotyczące dzietności i liczby ludności są nieco gorsze, niż zakładano jeszcze dziewięć lat temu.

W prognozach GUS zawsze przyjmuje się trzy warianty – optymistyczny, neutralny i pesymistyczny. Dziś widzimy, że tamte przewidywania były nieco bardziej pozytywne niż te obecne. Trzeba powiedzieć, że jeśli chodzi o współczynnik dzietności, to żadnego z przedstawionych dziś scenariuszy nie można nazwać dobrym. Każdy zakłada bowiem, że w kolejnych dekadach nie będziemy mieć do czynienia z zastępowalnością pokoleń, czyli sytuacją, w której średnio w każdej rodzinie rodzi się, przeciętnie, nieco ponad dwoje dzieci. Dziś współczynnik ten wynosi 1,26. GUS w scenariuszu neutralnym ocenia, że przy „aktywnej polityce prorodzinnej państwa” może on nieco wzrosnąć, do 1,4–1,5 do 2050 r. Gdybym miał szacować, to o wiele bardziej realny jest ten wariant najniższy – w kolejnych dekadach spadnie on raczej w okolice 1,1–1,2.

Z czego to wynika, że w Polsce rodzi się tak mało dzieci? W ubiegłym roku w naszym kraju urodziło się ich 305,1 tys. W 2060 r. ma to być jedynie 225 tys. Najgorsza prognoza mówi nawet o 151,8 tys. noworodków.

W połowie lat 80. w Polsce rodziło się ponad 700 tys. dzieci. Od tamtego czasu notowaliśmy jednak spadek. Dziś w dorosłość wchodzą osoby urodzone na początku wieku. Skoro wówczas rodziło się mniej kobiet, to dziś mniej kobiet wchodzi w wiek reprodukcyjny. Kolejna rzecz: powodów przemawiających za urodzeniem dziecka w Polsce nie ma zbyt dużo. Zawsze, gdy rozmawiam z mediami, to pojawia się pytanie: „dlaczego Polacy nie chcą mieć dzieci?”. Ja bym to pytanie odwrócił: a dlaczego Polacy mieliby się na to decydować? Pomijając oczywiste przesłanki biologiczne i psychologiczne, argumentów nie ma zbyt dużo. Decyzja o posiadaniu dziecka wiąże się wyłącznie z kosztami.

Tak było zawsze, nie zależnie od czasu i miejsca. A mimo wszystko mamy kraje, w których sytuacja wygląda lepiej.

To prawda. Europa jest pod tym względem bardzo zróżnicowana. Mamy kraje o relatywnie wysokiej dzietności, takie jak: Norwegia, Szwecja, Francja czy Czechy. Na drugim końcu są Włochy, Bułgaria i właśnie Polska. Wysoka dzietność wiąże się zazwyczaj z dobrze skonstruowanym systemem opieki społecznej. Krótko mówiąc: państwo nie utrudnia posiadania dzieci. Brakuje nam kompleksowych rozwiązań – wprowadzania elastycznego czasu pracy, ułatwiania kobietom powrotu do aktywności zawodowej, możliwości pracy zdalnej na macierzyństwie, promowania udziału mężczyzn w opiece nad dziećmi. Poza tym ważny jest dostęp do opieki przedszkolnej i żłobkowej, a także rozwiązanie problemów mieszkaniowych. To, że w Polsce mamy problem z mieszkaniami, widać także w demografii. Coraz częściej rodzice, którzy mają jedno dziecko, nie decydują się na kolejne. Bo o ile w 50-metrowym mieszkaniu kupionym za kredyt w trójkę żyje się w miarę komfortowo, o tyle w czwórkę może już nie być tak dobrze.

Konsekwencją jest drastyczny spadek liczby ludności. GUS prognozuje, że do 2060 r. Polska będzie liczyła jedynie 30,9 mln mieszkańców. Wariant pesymistyczny mówi o 26,6 mln.

Ubytek liczby ludności jest oczywisty. Liczba zgonów będzie drastycznie rosła, bo umierać będą osoby, które urodziły się podczas wyżu demograficznego z lat 70. i 80. XX w. W ich miejsce nie będą się rodzić nowe dzieci, bo nie będzie miał kto ich urodzić. Polska będzie się wyludniać, a społeczeństwo starzeć. To wizja katastroficzna, ale prawdziwa. I dziś rolą polityków powinno być jasne komunikowanie tego problemu. Niestety, dotychczas żadna partia polityczna się na tym nie skupiła, ale prędzej czy później będą musieli to zrobić. Rzeczywistość dopadnie nas wszystkich, niezależnie od tego, kto będzie rządził.

Społeczeństwo nie zdaje sobie sprawy z wagi problemu?

Przede wszystkim o tym się nie mówi. Rząd nie informuje społeczeństwa o tym, z czym wiąże się zła sytuacja demograficzna. Wręcz przeciwnie – mamy kuriozalne pytanie referendalne o wiek emerytalny. Przy starzejącym się społeczeństwie nie da się utrzymać obecnego wieku emerytalnego, mając na względzie to, jak bardzo kurczy się stopa zastąpienia. Poza tym za chwilę będziemy mieli jeszcze większy problem z ochroną zdrowia. Już teraz mamy jeden z najniższych odsetków lekarzy w Unii Europejskiej, geriatria jest w bardzo złej kondycji. Przy starzejącym się społeczeństwie problem będzie się pogłębiać. Będziemy krajem starych, chorych, samotnych ludzi.

Potrzebujemy kampanii społecznych, które będą uświadamiać ludzi, jakie wyzwania czekają nasze państwo – z czym wiąże się niska dzietność, na czym polega problem wieku emerytalnego, a przy okazji, dlaczego migracja do Polski jest pożądanym efektem.

W raporcie GUS duży fragment poświęcono właśnie tematowi migracji. Prognozy w tej kwestii poddał krytyce prof. Maciej Duszczyk z Ośrodka Badań nad Migracjami UW. Jak wskazywał w mediach społecznościowych, dane mogą być zaniżone, gdyż bazuje się na danych meldunkowych. Z kolei „w opisie części migracyjnej występuje błąd na błędzie”.

Migracje są zjawiskiem demograficznym, które jest najtrudniejsze w pomiarze. Wiele zależy od przyjętych definicji oraz od jakości danych. Niestety, w Polsce mamy słaby system rejestracji migracji (zarówno z kraju, jak i do kraju), stąd GUS opiera się często na informacji o migracjach stałych, które są wielokrotnie mniejsze niż faktyczne strumienie migracyjne. ©℗

Rozmawiał Marek Mikołajczyk