PiS liczy na to, że komisja, nawet działając na pół gwizdka, zepchnie w kampanii opozycję do defensywy. A Komisja Europejska wysyła ostrzeżenie do polskiego rządu.
PiS zgłosił kandydatury wczoraj wieczorem, tuż przed upłynięciem terminu wyznaczonego przez marszałek Sejmu. Z nieoficjalnych informacji podanych przez PAP wynikało, że kandydatami PiS do komisji ds. wpływów rosyjskich są: Łukasz Cięgotura z Wojskowego Biura Historycznego, historyk i współautor serialu „Reset” Sławomir Cenckiewicz (być może przyszły przewodniczący komisji), ekspert KPRM ds. bezpieczeństwa Michał Wojnowski, członek Trybunału Stanu Marek Czeszkiewicz, szef działającej przy prezydencie Rady ds. Bezpieczeństwa i Obronności Przemysław Żurawski vel Grajewski, były pracownik IPN Marek Szymaniak, wicedyrektor rządowego departamentu bezpieczeństwa Arkadiusz Puławski, były szef Służby Wywiadu Wojskowego Andrzej Kowalski oraz doradca społeczny prezydenta Andrzeja Dudy i doradca szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego Andrzej Zybertowicz.
Zgodnie z zapowiedziami opozycja nie wystawiła żadnych kandydatur. Całej procedurze bacznie przygląda się Komisja Europejska, która wczoraj ostrzegła, że jeśli specjalna komisja podejmie działania w kontekście nadchodzących wyborów, KE „nie zawaha się podjąć kolejnego kroku w procedurze naruszeniowej” przeciwko Polsce.
W całej sprawie i tak najbardziej zaskakuje to, że PiS w ogóle wraca do sprawy komisji, tym bardziej że droga do jej utworzenia okazała się wyjątkowo kręta. Prezydent odesłał pierwotną ustawę do kontroli przez TK, a główna kontrowersja dotyczyła możliwości zastosowania „środków zaradczych”, które pozbawiałyby możliwości sprawowania funkcji publicznych w sytuacji, gdyby daną osobę uznano za działającą pod wpływem rosyjskim. W sprawie pojawiły się naciski na polski rząd ze strony Amerykanów czy Komisji Europejskiej. Obowiązująca już prezydencka nowelizacja ustawy o komisji w znacznym stopniu wybiła jej zęby (m.in. usunęła wspomniane środki zaradcze czy zabroniła zasiadania w tym gremium posłom i senatorom), choć w dalszym ciągu działalność komisji może skutkować publiczną infamią – przynajmniej do czasu wygrania sprawy sądowej przez pomówioną osobę.
Teraz PiS wraca do pomysłu komisji, mimo że jego przedstawiciele (m.in. poseł Marek Ast czy wicemarszałek Ryszard Terlecki) twierdzili, że w tej kadencji nie uda się jej powołać. Nasz rozmówca z partii rządzącej twierdzi, że poseł Ast wyszedł przed szereg i powiedział coś, co było niezgodne z zamierzeniami Nowogrodzkiej. Przyznaje, że wskutek pojawiających się problemów przy uchwalaniu ustawy zapał PiS do powołania komisji trochę przygasł. Wzmógł się jednak na nowo po tym, gdy opozycja – a zwłaszcza Donald Tusk – odtrąbiła sukces i zaczęła przekonywać, że znajdujący się pod presją PiS wycofał się z tego pomysłu. – Klip nakręcony w tej sprawie przez Tuska rozsierdził prezesa Kaczyńskiego – przyznaje rozmówca DGP.
Z naszych rozmów z przedstawicielami obozu władzy wynika, że nawet jeśli komisja rozpocznie prace w trakcie kampanii, to tylko na pół gwizdka. – Tak naprawdę chodzi o jej techniczne powołanie i formalne rozpoczęcie prac. Dziś nikt już chyba nie wierzy, że w kampanii komisja odegra istotną rolę – przyznaje polityk PiS. Inny rozmówca z rządu wskazuje jednak, że komisja do pewnego stopnia może się okazać pomocna w kampanii. – Sam fakt jej istnienia, pokazywanie planu jej prac czy dokumentów spowodują, że opozycja będzie musiała się do tego wszystkiego na bieżąco odnosić – wskazuje i szczerze przyznaje, że „wszystkie nieracjonalne ruchy Tuska i PiS mają wspólny mianownik w postaci polaryzacji”. – Obie strony uważają, że wybory nie rozstrzygną się teraz, przy czym my jesteśmy bliżej sukcesu, bo Trzecia Droga może nie wziąć mandatów. Głosowanie będzie na zmianę, czyli na Tuska, albo na stabilizację i bezpieczeństwo, czyli na nas. I Tuskowi to pasuje, i nam – mówi rządowy rozmówca. Kolejny rozmówca DGP ze Zjednoczonej Prawicy przyznaje, że jest mało prawdopodobne, by komisja miała wezwać kogokolwiek jeszcze przed wyborami. – Może PiS uznał, że są jeszcze jakieś materiały, ale o takiej wadze, że nie da się ich ot tak przepuścić przez serial „Reset” i TVP. Prezentować dokumenty można nawet bez wzywania i przesłuchań. Sama procedura wezwania to co najmniej parę tygodni, przed wyborami to się nie dokona – mówi.
Opozycja przekonuje, że chodzi o hucpę polityczną, a nie o ustalenie prawdy o wpływach rosyjskich w Polsce. – PiS chce na siłę pokazać, że coś się w tej sprawie dzieje. Polityczność tej komisji i jej cel zostały już dawno obnażone, nie spodziewam się, by miała odegrać jeszcze jakąś istotną rolę, to tylko próba ratowania twarzy przez Kaczyńskiego, który nie może powiedzieć, że wycofuje się z tego pomysłu – mówi Marcin Kierwiński z PO.
Były premier Waldemar Pawlak (PSL) zwraca uwagę, że komisja będzie działać w nowych okolicznościach, tzn. w kampanii wyborczej. – A to oznacza, że będzie można korzystać z trybu wyborczego w przypadku jakichkolwiek pomówień czy zniesławień – mówi. Na nasze pytanie, co zrobi, jeśli zostanie wezwany przed oblicze komisji, odpowiada: – Wiele lat temu, jak zaczynałem pracę w Sejmie, prawnik Aleksander Bentkowski poradził mi, by nie martwić się zdarzeniami przyszłymi i niepewnymi.
Profesor Antoni Dudek, politolog UKSW, uważa, że PiS po prostu nie mógł się wycofać ze swojego „autorskiego pomysłu”. – Byłem wręcz zdziwiony, że zapowiadali wycofanie się z niego. Za dużo w to zainwestowali, może na spotkaniach ludzie ich o to dopytywali – zastanawia się profesor. Mimo to, jego zdaniem, komisja nie będzie mieć wyborczego znaczenia. – Miałaby w pierwotnym kształcie, gdyby 17 września opublikowała raport i stwierdziła, że Tusk nie może sprawować funkcji związanych z wydawaniem środków publicznych. Teraz to tylko propagandowa wydmuszka. Ta sprawa jest dla PiS niewygodna, ale jednocześnie partia nie może się przyznać do porażki – kwituje Antoni Dudek. ©℗