"Ziobro jest cyniczny i działa przeciwko nam” – mówi Mateusz Morawiecki w nagraniu, które opublikowała Platforma Obywatelska w mediach społecznościowych. A przynajmniej tak może wydawać się odbiorcy. W rzeczywistości głos jest bowiem wygenerowany automatycznie, za pomocą programu wykorzystującego sztuczną inteligencję. Wystarczy niewielka próbka oryginalnej wypowiedzi, by aplikacja nauczyła się wytwarzać dźwięk do złudzenia przypominający konkretnego człowieka. To technologia deep fake.
W nagraniu pokazanym przez PO głos Morawieckiego czyta fragmenty e-maili przejętych ze skrzynki byłego szefa KPRM Michała Dworczyka, które zostały ujawnione na stronie internetowej Poufna Rozmowa. Spece od marketingu Platformy nie wspomnieli jednak, że warstwa audio to fałszywka. Wywołało to falę oburzenia wśród dziennikarzy i ekspertów w dziedzinie technologii. W komentarzach pojawiały się porównania do odpalenia broni jądrowej czy Cezara przekraczającego Rubikon – wykorzystanie generowanego przez AI głosu bez wyraźnego oznaczenia przez drugą co do wielkości siłę polityczną w kraju otwiera drzwi do tego samego także innym partiom czy organizacjom.
Co ciekawe, jedyną stroną, z której Platformie się za to nie obrywa, są jej przeciwnicy w walce o mandaty parlamentarne. O ile politycy Zjednoczonej Prawicy chętnie eksploatują wątek dotyczący bezrobocia za czasów Donalda Tuska, o tyle o zagrożeniu ze strony deep fake milczą. Dlaczego nie zbijają tak czysto wystawionej piłki? Mogliby przecież promować przekaz o tym, że PO to partia internetowych oszustów albo organizacja łamiąca wszelkie standardy etyczne. Można by także przypominać, że gdyby już obowiązywało europejskie rozporządzenie w sprawie Sztucznej Inteligencji (tzw. AI Act jest na finiszu prac w europejskich instytucjach), Platforma mogłaby dostać za taki wybieg karę do 10 mln euro.
Prawda jest jednak taka, że Zjednoczona Prawica ciosu nie wyprowadzi, bo obróciłby się on przeciwko rządzącym. Po pierwsze, polityk Suwerennej Polski Dariusz Matecki sam użył już sztucznej inteligencji w przygotowaniu spotu wyborczego, nie oznaczając, że film powstał z wykorzystaniem maszyny. To projekcja przyszłości – zapowiada i straszy, że jeśli Koalicja Obywatelska wygra wybory, Polskę czeka inwazja migrantów, wycofanie amerykańskich wojsk i de facto likwidacja suwerennego państwa. Gdyby więc ktoś z ZP chciał ripostować Platformie, jej członkowie mogliby się odciąć: Ale przecież to wy zaczęliście.
Po drugie, rządzącym dość niezręcznie byłoby machać Platformie przed oczami widmem europejskiej kary. Politycy obozu rządzącego – delikatnie mówiąc – nie są bowiem entuzjastami tej regulacji. Sam minister cyfryzacji przekonywał w wywiadzie dla DGP, że „AI Act nie powinien na razie zostać przyjęty”. Kiedy zaś Włosi zablokowali oparty na AI ChatGPT pod zarzutem łamania RODO, Janusz Cieszyński pisał w serwisie Twitter/X, że to działanie „na rympał”. W takich warunkach trudno zagrać legalistyczną kartą.
Zresztą dla rządzących w ogóle lepiej będzie, jeśli nie będą za bardzo dyskutować o etyce w internecie. Ktoś mógłby im wówczas przypomnieć, że nominowany przez nich minister zdrowia sprawdził w rejestrze wystawianych recept, jakie leki wypisał sobie krytykujący działania resortu doktor Piotr Pisula, a następnie ujawnił to w mediach społecznościowych. Co z tego, że spotkała go dymisja, skoro i tak na długo podważył w ten sposób zaufanie do państwa jako brokera naszych danych?
Użycie technologii deep fake będzie też długo odbijało się czkawką samej Platformie Obywatelskiej. Dopóki jej członkowie nie posypią głów popiołem i nie uznają swojego postępowania za poważny błąd, praktycznie pozbawili się wiarygodności w obszarze cyfrowym. Nie będą mogli wypominać Zjednoczonej Prawicy choćby tego, że nie staje w obronie polskich twórców wykorzystywanych przez wielkie platformy cyfrowe (do dziś nie wdrożono dyrektywy o prawach autorskich, która nakazuje serwisom VOD takim jak Netflix wypłacać tantiemy artystom na zasadach analogicznych do kin). Albo że ociąga się z wyborem szeryfa, który ma pilnować wdrażania europejskiej internetowej konstytucji, czyli aktu o usługach cyfrowych. Krajowy koordynator ds. usług cyfrowych będzie mógł nakładać kary finansowe na platformy internetowe, które nie będą przestrzegały prawa. Bez niego jednak uprawnienia wynikające z DSA pozostaną jedynie iluzoryczne.
Aż dziwne, że wszystkich tych argumentów nie wykorzystują pozostałe partie startujące w wyborczym wyścigu. To one mogłyby wyprowadzić cyfrowe ciosy zarówno wobec PO, jak i Zjednoczonej Prawicy, przekonując, że obie formacje są właściwie poważnym zagrożenie dla polskich internautów. Jedna, bo wciąż wydaje się niewiele ze świata cyfrowego rozumieć, druga – bo choć rozumie go całkiem nieźle, wystawia jego użytkowników zagranicznym gigantom cyfrowym na pożarcie. ©℗