Dodatkowe lokale wyborcze mogą objąć ponad 1 mln wyborców, z czego ponad połowa może pójść do urn. Trudno jednak ocenić, o ile dzięki temu wzrośnie frekwencja. Zyski PiS mogą się okazać znacznie niższe od oczekiwanych.

Mimo że prezydent wciąż nie zarządził terminu wyborów, przygotowania do nich już trwają. Właśnie jest ustalana liczba nowych obwodów głosowania, które pojawią się obok dotychczasowych ponad 27 tys. Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że jeszcze w zeszłym tygodniu nowych obwodów było niespełna 3,4 tys., a ostatecznie nie powinno ich być więcej niż 3,5 tys.

Do Krajowego Biura Wyborczego (KBW) i Państwowej Komisji Wyborczej (PKW) wpływają wnioski o przeanalizowanie możliwości utworzenia kolejnych obwodów. Mogą je składać sami mieszkańcy (przynajmniej 5 proc. z jednego dzisiejszego obwodu) lub wójtowie. Część z tych wniosków dotyczy np. lokali, w których samorząd przeprowadził remont i dopiero teraz jest gotowy do „inspekcji” ze strony urzędników KBW. Z góry można założyć, że jakaś część tych wniosków zostanie rozpatrzona negatywnie, bo może się okazać, że po utworzeniu w tych miejscach nowego obwodu może nie zostać spełniony warunek, że w każdej gminie co najmniej połowa lokali obwodowych komisji wyborczych powinna być dostosowana do potrzeb wyborców niepełnosprawnych. Dlatego jest mało prawdopodobne, by ostateczna liczba nowych obwodów miała się znacząco zmienić. Finalny rezultat korekt w kodeksie wyborczym może być więc pod tym względem rozczarowujący dla PiS, który w projekcie ustawy szacował, że przybędzie ok. 6 tys. nowych obwodów.

Co na to partie?

Politycy PiS niechętnie sprawę komentują. – Liczymy, że nowych obwodów jednak będzie więcej – przyznaje rozmówca z tej partii.

– Jeżeli informacja o 3,5 tys. nowych obwodów się potwierdzi, to faktycznie jest to mała liczba. A to pokazuje, że szacunki PiS były robione bez poważniejszej kalkulacji – mówi z kolei Robert Kropiwnicki z KO. – Z moich rozmów z samorządowcami wynika, że panowała wśród nich duża niechęć do tworzenia nowych obwodów, bo są miejscowości, gdzie brakuje obiektów, w których można byłoby głosowanie przeprowadzić – dodaje.

Miłosz Motyka z PSL podkreśla, że każdy głos jest ważny, a PiS po to wprowadzał zmiany, by zagwarantować sobie więcej wyborców tam, gdzie uważa, że ma rezerwy. – PiS kalkulowało że sejmowa większość może zależeć od kilku mandatów, a ta zmiana może tych kilka mandatów oznaczać – dodaje.

Lider Polski 2050 Szymon Hołownia uważa, że PiS chce osiągnąć inny efekt. – To nie kwestia tego, ile będzie nowych obwodów, tylko stworzenie wrażenia, że jest ktoś, kto tym „kręci”, ktoś, kto jest na tyle silny, by móc to robić, i w związku z tym trzeba go popierać – mówi w rozmowie z DGP. – Dla nas nie ma to większego znaczenia, my będziemy starali się mieć reprezentację w ramach obywatelskiej kontroli wyborów w każdej obwodowej komisji – podkreśla Hołownia.

Nowe obwody wyborcze. Ile ich powstanie?

KBW na razie nie potwierdza naszych ustaleń. – Do właściwych komisarzy wyborczych wpływają jeszcze wnioski o dokonanie zmian w podziale na obwody, które są poddawane stosownej analizie. Ostateczna lista stałych obwodów głosowania w wyborach do Sejmu RP i Senatu RP, zgodnie z przepisami kodeksu wyborczego, będzie znana najpóźniej na 45 dni przed wyborami – wskazuje biuro prasowe KBW.

Dodaje, że informacje o nowym podziale na obwody głosowania sukcesywnie są ogłaszane na stronach internetowych poszczególnych delegatur KBW oraz w wojewódzkich dziennikach urzędowych.

Zagęszczenie sieci lokali wyborczych to rezultat niedawnych zmian w kodeksie wyborczym, które zakładają, że obwód musi obejmować co najmniej 200 mieszkańców, a nie 500, jak było dotychczas. Oficjalnie ma to przyczynić się do zwiększenia frekwencji, bo przybliży lokale wyborcze ludziom. W praktyce taka zmiana w największym stopniu może premiować PiS, bo większość nowych lokali pojawi się w mniejszych miejscowościach, gdzie partia rządząca jest najsilniejsza. Choć w tej drugiej kwestii eksperci nie są zgodni.

Ilu wyborców w nowych obwodach?

Pytaliśmy KBW m.in. o to, ilu wyborców znajdzie się w nowych obwodach, ale nie dostaliśmy odpowiedzi. Można jednak spróbować oszacować tę liczbę. Przyjęliśmy, że będzie się ona wahać od 700 tys. w przypadku, gdyby obwody liczyły po 200 wyborców, do nawet 1,7 mln – jeśli po 500. Jeśli przyjmiemy średnią, tj. 350 osób na jedną z nowych komisji obwodowych, to łączna liczba wyborców, jacy mogliby w nich zagłosować, wynosi 1,2 mln. Pytanie, ilu z nich pójdzie wrzucić kartę do urny.

Należy pamiętać, że w 2019 r. frekwencja na wsi była niższa niż w mieście i wyniosła 56 proc., ale celem jest przybliżenie nowych obwodów do mieszkańców, a więc jej podwyższenie. Dlatego założyliśmy, że w nowych obwodach wyniosłaby tyle, ile w miastach, czyli 64 proc. Wówczas w wariancie średnim do urn poszłoby 780 tys. wyborców. W 2019 r. PiS wziął na wsi 56 pkt proc., czyli o 13 pkt proc. więcej niż w skali całego kraju. Gdyby w tych warunkach powtórzył ten wynik, oznaczałoby to, że w nowych obwodach dostałby 440 tys. głosów, podczas gdy reszta opozycji – 345 tys. Natomiast, gdyby opisane wyżej o 13 proc. wyższe poparcie na wsi dodać do obecnej średniej sondażowej PiS (34–35 proc.), oznaczałoby to, że ok. 380 tys. głosów w nowych komisjach padłoby na rządzące obecnie ugrupowanie, a 408 tys. na opozycję.

Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że część tych wyborców głosowała już poprzednio w „starych” obwodach, więc nie może tych głosów traktować jako zupełnie nowych. Gdyby przyjąć, że realnie ta operacja podbije frekwencję od 10 pkt proc. do nawet 20 pkt proc., to ogółem oznacza to od 70 do 140 tys. nowych wyborców, a czysty zysk PiS to od 40 do 80 tys. głosów. Tymczasem w PiS można było usłyszeć, że ma to mu dać nawet ok. 0,5 mln głosów.

Socjolog polityki Jarosław Flis zwraca uwagę, że w skali kraju różnice we frekwencji mogą być śladowe. – Wiele będzie zależało od geograficznego rozkładu nowych komisji, bo zagęszczenie komisji nie musi być tam, gdzie są najsilniejsze okręgi PiS. Na przykład na Podkarpaciu mogły one powstać dla 7 proc. mieszkańców, a w Zachodniopomorskiem, gdzie PiS notuje dużo słabszy wynik, aż dla 35 proc. – podkreśla Flis. ©℗