Ponad połowa Polaków uważa, że komisja ds. badania rosyjskich wpływów może przesądzić o wyniku wyborów.
To jeden z wniosków z najnowszego badania United Surveys dla DGP i RMF FM. Jedna trzecia wyborców ma przeciwne zdanie. Na pytanie, czy jej ustalenia będą wiarygodne, twierdząco odpowiada tylko 35 proc.; 54 proc. uważa, że nie będą. – Myślałem, że będzie gorzej – mówi polityk PiS.
Główny podział biegnie wzdłuż linii sympatii politycznych. Najwięcej zwolenników tezy, że komisja może przesądzić o wyniku wyborów, jest w elektoracie opozycji – to aż 72 proc. Niemal tyle samo – 71 proc. – uważa, że jej ustalenia będą niewiarygodne. – Polacy widzą, że PiS chce na komisji zbić kapitał polityczny, i uważają, że trzeba ten projekt wyrzucić do kosza – komentuje wyniki Krzysztof Gawkowski z Lewicy.
Z kolei wyborcy Zjednoczonej Prawicy są podzieleni niemal po połowie w ocenie tego, czy komisja może przesądzić o wyniku wyborów – 44 proc. uważa, że tak; 45 proc., że nie. Natomiast zdaniem 80 proc. zwolenników PiS ustalenia gremium będą wiarygodne. – Mimo wszystko ta komisja nie będzie korzystna dla PiS, bo potwierdza pogląd, że politycy tej partii są odrealnieni – chcą poszukiwać rosyjskich agentów, zamiast się zająć tym, czym naprawdę żyją Polacy – mówi poseł KO Arkadiusz Myrcha.
Krytyka, która spadła na obóz rządzący w związku z pomysłem powołania komisji, sprawiła, że wciąż nie ma pewności, czy ona w ogóle powstanie. Wczoraj marszałek Sejmu Elżbieta Witek wysłała do klubów pismo z informacją, że czeka na wytypowanie kandydatów do komisji. Partie mają czas do 14 czerwca, ale opozycja nie zamierza nikogo zgłaszać. – U nas może nie być za dużo chętnych do komisji – mówi nam polityk PiS. Wcześniej było słychać rozważania, że może to będą m.in. szef RCL Krzysztof Szczucki, Piotr Naimski czy Sławomir Cenckiewicz. Wymieniało się też nazwiska Janusza Kowalskiego czy Jarosława Krajewskiego – posłów PiS, dla których zasiadanie w komisji mogło być kampanijnym atutem. Tyle że dziś nie wiadomo nawet, w jakiej formie powstanie komisja, bo nadal nieznane są losy prezydenckiej propozycji nowelizacji ustawy. Różnice między obowiązującym prawem a propozycją Pałacu dotyczą m.in. składu komisji. Nowelizacja przewiduje – inaczej niż ustawa – że w komisji nie mogą zasiadać parlamentarzyści; druga ważna różnica dotyczy wyboru przewodniczącego – projekt nowelizacji mówi, że komisja wybiera go sama. Ustawa daje tę kompetencję premierowi i nakazuje zrobić to w ciągu dwóch tygodni od ustalenia składu.
– Projekt prezydenta byłoby łatwiej przyjąć, gdyby poparła go jakaś partia opozycyjna, ale jak widać, nikt się do tego nie kwapi – podkreśla nasz rozmówca z PiS. Inny rozmówca, minister rozwoju Waldemar Buda, uważa, że komisja powstanie. – Jest tylko kwestia, jak ostatecznie będzie wyglądały przepisy, zgodnie z którymi będzie działała – podkreśla.
Ta wiedza jest istotna, bo teoretycznie na najbliższym posiedzeniu, które zaczyna się 13 czerwca, powinien zostać dokonany wybór. – Nie wiemy jeszcze, czy wskazać posła, czy musimy szukać kogoś innego – mówi nam jeden z ziobrystów. Jest też problem techniczny sygnalizowany już przez nas kilka dni temu – wybór członków komisji nie jest opisany w regulaminie Sejmu, więc być może ten powinien być zmieniony. Tak było przy okazji komisji ds. reprywatyzacji warszawskiej, która była wybrana bezwzględną większością, co zostało wcześniej zapisane w regulaminie Sejmu.
Gdyby i w tym przypadku wchodziła w grę bezwzględna większość, a kilku posłów wspierających PiS odmówiło poparcia, to rządzący mogą mieć kłopot z wyborem komisji. Dlatego w PiS słychać nawet sceptycyzm wobec jej powołania, bo zamiast być kampanijnym atutem, stała się obciążeniem. ©℗