Obowiązujący od lat system powoływania rezerwistów ma się zmienić. Tak zwani aktywni rezerwiści mają ćwiczyć w tych samych jednostkach co najmniej raz na kwartał.

Jedno z wojskowych porzekadeł mówi, że wojnę zaczynają zawodowcy, a kończą rezerwiści. Aby uświadomić sobie, o czym mowa, warto pamiętać, że Wojsko Polskie liczy obecnie niecałe 120 tys. żołnierzy zawodowych, a jeszcze niedawno w planach na czas W zakładano, że w sumie walczących będzie kilka razy więcej. Oznacza to, że podczas wojny szeregi armii musi zasilić kilkaset tysięcy rezerwistów, którzy często albo nie mieli do czynienia z wojskiem nigdy, albo kilkanaście czy wręcz kilkadziesiąt lat temu. Dlatego Wojsko Polskie musi wciąż pozyskiwać i szkolić ludzi. Ponieważ politycznie nie ma mowy o przywróceniu poboru, choć niektóre kraje europejskie idą w tę stronę, to armia musi znaleźć inny sposób na „wyhodowanie rezerw”.

Jeszcze kilka lat temu bywało tak, że rezerwistów nie szkoliliśmy w ogóle, później liczba szkolonych wzrosła do kilkudziesięciu tysięcy, teraz planowo ma to być nawet 300 tys. rocznie. Jednak trudności są dwie. Po pierwsze, spośród wzywanych tylko połowa nadaje się do ćwiczeń, często rezerwiści są w fatalnym stanie zdrowia albo stawiają się np. pijani. Po drugie, wartość takiego szkolenia jest minimalna. – Wyczerpała się formuła dotychczasowego zarządzania rezerwami w Siłach Zbrojnych. Dołożę wszelkich starań, by ją zmienić – deklaruje w rozmowie z DGP gen. Wiesław Kukuła, dowódca generalny Rodzajów Sił Zbrojnych. – Bez ludzi najnowocześniejsze systemy uzbrojenia nie będą nic warte – dodaje wojskowy, który w polskim systemie pełni funkcję force provider, czyli m.in. ma dowództwu operacyjnemu dostarczyć odpowiednio wyszkolonych ludzi, a najpierw ich pozyskać.

Dlatego, by zrealizować założenia uchwalonej w ubiegłym roku ustawy o obronie ojczyzny, tworzona jest tzw. aktywna rezerwa. Jak informuje resort: „nowa forma służby czerpie z Total Force Concept i jest idealnym rozwiązaniem dla osób, które w przeszłości były związane z armią, a obecnie w dalszym ciągu chcą w niej służyć. Pojęcie Total Force Concept narodziło się w Skandynawii i jest obecne w siłach zbrojnych krajów anglosaskich. Wykorzystuje potencjał każdego obywatela, który chce wnieść wkład w obronę ojczyzny oraz skupia się na procesie zarządzania talentami i karierą żołnierza. Żołnierzem «Aktywnej Rezerwy» może zostać każdy, jeśli nie skończył 55 lat lub ma stopień podoficerski albo oficerski i nie skończył 63 lat”.

Z kolei jednym ze sposobów na pozyskanie ludzi do tej pory niezwiązanych z armią jest program „Trenuj jak żołnierz”. Polega on na tym, że najpierw ochotnicy przechodzą wstępne dwudniowe szkolenia, a w lipcu i sierpniu będą mieli dwutygodniowe szkolenie kończące się wpisaniem do aktywnej rezerwy. Ilu ochotników się zgłosiło? – O całościowej liczbie zainteresowanych projektem będziemy mogli mówić w lipcu. Niemniej jednak już teraz można powiedzieć, że kilkuset ochotników proceduje udział do II etapu projektu, który odbędzie się w wakacje – odpowiadają nam urzędnicy z Centrum Operacyjnego MON. Aktywną rezerwę zasilają też ochotnicy, którzy zgłosili się do dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej, ale rezygnują z niej po podstawowym, trwającym cztery tygodnie szkoleniu.

Jak ma funkcjonować „rezerwa nowej generacji” według koncepcji opracowywanej jeszcze w Dowództwie Generalnym? Fundamentem ma być to, że żołnierz jest przypisany do konkretnej jednostki i oddziału. Z jednej strony pozwoli mu to lepiej ćwiczyć, z drugiej poznać innych rezerwistów, z którymi ma tworzyć drużynę, pluton czy kompanię. W tym celu rezerwiści mają ćwiczyć co najmniej dwa dni na kwartał w jednostce i raz na trzy lata przez co najmniej dwa tygodnie na poligonie. Oczywiście jeśli będą mieli możliwości, by ćwiczyć więcej, to dana jednostka ma to umożliwić. Założenia są takie, że będą oni mieli swój mundur i podstawowe wyposażenie, które będą mogli zabrać ze sobą do domu. Takie związanie z jednostką i regularny kontakt z jednej strony pozwolą na lepsze wyszkolenie i zaangażowanie, z drugiej dadzą dowódcy znacznie lepsze rozeznanie, kim dysponuje.

Nowy system rezerwy może się przełożyć na cały wojskowy system. Wstępne założenia są takie, że będą funkcjonować trzy rodzaje jednostek. Te w największej gotowości bojowej, wysoko skadrowane i mogące działać w ciągu kilku–kilkunastu godzin, mają się składać z żołnierzy zawodowych. Te, które będą potrzebowały nieco więcej czasu, by być w pełnej gotowości, mają się składać w połowie z zawodowców i w połowie z aktywnych rezerwistów. Wreszcie te jednostki, które na dojście do stanu gotowości bojowej mają mieć nawet kilka miesięcy, będą się składać z zawodowców tylko w 15 proc., reszta to będą aktywni rezerwiści.

Oprócz aktywnej rezerwy ma też funkcjonować tzw. rezerwa pasywna, która będzie wymagać znacznie mniejszego zaangażowania. W założeniach tej koncepcji widać podobieństwa do modelu, który obecnie funkcjonuje w Wojskach Obrony Terytorialnej (gen. Kukuła, zanim przeszedł do Dowództwa Generalnego, był ich dowódcą). Aktywna rezerwa ma być jednak znacznie mniej obciążająca.

Na ile realne jest wprowadzenie tej koncepcji w życie? Na razie trwa jej dopracowywanie. Latem powinna być przedstawiona szefowi sztabu i ministrowi obrony do akceptacji. Nawet jeśli zmiany zostaną zatwierdzone, to później będzie trzeba je wprowadzić w życie, a w wielu obszarach będzie to w Wojsku Polskim oznaczać rewolucję. A armia, jak każda duża organizacja, radykalnych zmian nie lubi. ©℗