Mieszkańcy Szydłowca do dziś wypominają PO niespełnione obietnice, że na inwestycjach w wielkie miasta skorzystają też mniejsze ośrodki. Ale tak samo zawiódł ich PiS.
W ostatnich latach Szydłowiec często bywał antybohaterem reportaży, których autorzy próbowali odpowiedzieć na pytanie: dlaczego właśnie to 12-tysięczne miasteczko na Mazowszu jest stolicą polskiego bezrobocia? Jeśli spojrzeć na nie tylko z perspektywy statystyk, to należałoby przyznać, że nie poradziła sobie z nim ani Platforma Obywatelska, ani PiS. Mimo że w 2015 r. podróżująca po kraju ówczesna kandydatka na premiera Beata Szydło obiecywała, że odmieni los miejsc takich jak to.
Teraz, przed wyborami, w mediach społecznościowych huczy: dlaczego w Szydłowcu bezrobocie przekracza 20 proc. i niewiele drgnęło od ośmiu lat, choć pracy w kraju jest w bród?
Brakuje specjalistów
Szef Powiatowego Urzędu Pracy w Szydłowcu Tadeusz Piętowski ma u siebie kilkanaście ofert pracy. Najczęściej oferowana pensja brutto to 3490 zł, czyli płaca minimalna. Poszukiwane są osoby do prac ciężkich, fizycznych, m.in. operatorzy maszyn budowlanych i spawacze.
Prawie 75 proc. zarejestrowanych w miejscowym urzędzie pozostaje bez zatrudnienia od ponad roku. – Można powiedzieć, że to zawodowi bezrobotni. Im ciężko coś zaproponować, bo nie mają doświadczenia, kwalifikacji – słyszymy. Ponad tysiąc osób jest w systemie dłużej niż trzy lata.
Są i tacy, którzy nie kryją, że rejestrują się tylko dla świadczeń. Słyszymy historię mężczyzny, który podjechał pod urząd dobrym autem, podpisał kwity i szybko wybiegł, by zdążyć do pracy. – Szydłowianie to przedsiębiorczy ludzie, może i bezrobotni, ale przedsiębiorczy – ironizuje dyrektor PUP. A miejscowy doradca zawodowy dodaje, że ludzie chcą pracować, lecz na przeszkodzie stoją wykluczenie komunikacyjne i braki w edukacji.
Burmistrz miasta Artur Ludew, pełniący swoją funkcję od 10 lat, przyznaje, że łatka „stolicy polskiego bezrobocia” ciąży. Zastrzega jednak, że problemem są przede wszystkim statystyki powiatu, a nie gminy. W tej ostatniej poziom bezrobocia wynosi 13 proc. I przekonuje, że kto chce pracować, ten znajdzie zatrudnienie.
Obok PUP siedzibę ma firma Toolmex Truck, która sprowadza i dostosowuje do wymagań klientów m.in. wózki widłowe. Historia przedsiębiorstwa sięga czasów PRL. W Suchedniowie, kilkadziesiąt kilometrów od Szydłowca, mieściły się zakłady produkcji wózków, ale nie przetrwały transformacji. Pozostały za to kontakty z kontrahentami z zagranicy, które umożliwiły w 1995 r. uruchomienie firmy importowej. – To po części historia porażki, bo nie udało się utrzymać zakładu produkcyjnego, więc trzeba było się przerzucić na sprowadzanie gotowych wyrobów zza granicy – mówi prezes Toolmex Truck Witold Wydrzyński. Zaraz jednak przekonuje, że firma się dziś rozwija (wśród jej partnerów jest Hyundai), ma 10 oddziałów w Polsce i zatrudnia 200 osób, z czego ok. 120 właśnie w Szydłowcu. Prezes mógłby przyjąć z marszu kolejne 25 osób, ale… – Brakuje specjalistów. Potrzebujemy ludzi z fachem w rękach – tłumaczy. Zwraca uwagę, że lokalne szkoły w ostatnich latach kształciły głównie na kucharzy, fryzjerów i kandydatów do pracy w policji. – Bezrobocie nie byłoby tak wysokie, gdyby system edukacji był dostosowany do potrzeb lokalnych firm – ocenia. Pięć lat temu firma weszła we współpracę z zespołem szkół, w wyniku czego powstało przyzakładowe centrum kształcenia i szkoleń. Ma też możliwość przeprowadzania egzaminów na kwalifikacje zawodowe. Uczeń pierwszego rocznika szkolenia jest dziś zresztą szefem oddziału przedsiębiorstwa w Krasnymstawie.
Od prezesa Wydrzyńskiego i innych lokalnych biznesmenów słyszymy, że tutejsza młodzież musi mieć szansę zdobyć umiejętności pożądane na rynku. A to wymaga zmiany sposobu myślenia o edukacji.
Na wszelki wypadek
Z Szydłowca pochodzi premier Ewa Kopacz. Mieszkańcy do dziś wypominają PO obietnice, że na inwestycjach w wielkie miasta skorzystają też mniejsze i średnie ośrodki. Z ich perspektywy nic takiego się nie wydarzyło. Przeciwnie – panuje przekonanie, że zasoby skutecznie zasysa Warszawa. – Gdyby wcześniej oddzielono stolicę od Mazowsza, by nie zawyżała w statystykach poziomu życia w województwie, to w końcu dostrzeżono by nas i nasze potrzeby. A tak w świętokrzyskim było latami łatwiej o dotacje unijne niż tu – ucina prezes Toolmexu.
Brakuje specjalistów. Potrzebujemy ludzi z fachem w rękach – tłumaczy Witold Wydrzyński. Zwraca uwagę, że lokalne szkoły w ostatnich latach kształciły głównie na kucharzy, fryzjerów i kandydatów do policji
Pytamy, czy w mieście żyło się lepiej za PO, czy za PiS. – Tutejszej władzy bliżej do dzisiejszej opozycji, ale gros radnych wywodzi się z PiS. No i mamy kilka osób, które radykalnie zmieniły polityczne barwy – słyszymy.
Jedni chcieliby widzieć przyszłość miasta w nowoczesnym biznesie z historią w tle. Inni woleliby wypromować na niej miasteczko turystycznie. Szydłowiec ma kościół gotycki i wczesnorenesansowy zamek otoczony pięknym parkiem. W murach zamku mieści się jedyne w Europie Muzeum Ludowych Instrumentów Muzycznych oraz wystawa powstała z przedmiotów dostarczonych przez mieszkańców. To Pracownia Historii Szydłowca, którą opiekuje się Marta Łabęcka, animatorka kultury.
– Tytuł wystawy to: „Żywa historia kamiennego miasta”. Jej celem jest ochrona dziedzictwa związanego z kamieniarstwem – mówi pani Marta. – Mój ojciec był górnikiem, a gdy przychodziła Barbórka, zakładał właśnie taki mundur – wspomina, wskazując na eksponat. Pamięta czasy, gdy wciąż działały tu zakłady kamienia budowlanego. Ludzie mieli powody do dumy, bo Warszawa, zwłaszcza ta powojenna, była budowana z szydłowieckiego piaskowca – nie tylko Pałac Kultury i Nauki, ale też wiele domów przy ulicach Marszałkowskiej czy Świętokrzyskiej.
Na ścianach tutejszych kamienic, z których wiele wybudowano przed wojną, powstają kolejne murale. Jeden z nich poświęcony jest związanemu z miasteczkiem malarzowi pejzażyście Władysławowi Maleckiemu. Inny – Szydłowieckiej Fabryce Bryczek i Karoserii Braci Węgrzeckich, którzy w latach 20. XX w. produkowali nadwozia do warszawskich taksówek AS, karetek sanitarnych i wozów pocztowych. W jednej z uliczek, gdzie odświeżono oryginalną kostkę brukową, jest też mural przedstawiający stary rynek z ratuszem. Zdaniem burmistrza są to dowody, że miasto chce historię promować.
Dlaczego nie ma żadnego muralu nawiązującego do żydowskiego dziedzictwa Szydłowca? Ilona Mamla, naczelnik wydziału promocji, przyznaje, że mógłby być z tym problem. Niemało osób mieszka tu w pożydowskich kamienicach, mają obawy, że spadkobiercy przyjadą, by domagać się zwrotów. Niektórzy niepokoją się też, że taki mural mógłby zostać zniszczony.
Furtka zamknięta
Z pobliskiego dworca kolejowego, który przed wojną stanowił okazałą budowlę, została już tylko połowa gmachu. Puste, zaniedbane pomieszczenia z kasami, poczekalnia, z zewnątrz odpadający tynk i niecenzuralne napisy. – To symbol tego miasta – mówi nam Stefan Wesołowski, lokalny działacz, który skrupulatnie wylicza szydłowieckim władzom zaniedbania. Nie ma dworca ani poczekalni. Niedawno przy torach stanęła wiata, by podróżni nie czekali w deszczu.
Dworzec jest oddalony od miasta o ok. 5 km. Nie dojeżdża do niego żaden bus, więc posiadanie własnego auta stało się nieodzowne. Albo przynajmniej roweru. Pociąg do stolicy odjeżdża dwa razy w ciągu dnia – o 4.17 i 5.20.
Burmistrz mówi, że jest świadomy problemu, ale tłumaczy, że dworzec pozostaje w gestii powiatu. I tak jest w wielu sprawach: gmina i powiat lubią patrzeć na siebie z wyrzutem.
Boczne tory to z kolei świadectwo tragicznej historii żydowskich mieszkańców. 23 września 1942 r. wywieziono stąd do obozu w Treblince prawie 21 tys. osób. Przed wojną Żydzi stanowili 70–80 proc. populacji Szydłowca. Dziś trudno odnaleźć ich ślady. Jeszcze kilka lat temu do jednego z domów doklejona była kuczka – konstrukcja udająca szałas, w którym pobożny Żyd miał spędzać święto Sukkot (ostatecznie trafiła do Muzeum Historii Żydów Polskich Polin).
Jednym z nielicznych świadectw żydowskiej obecności jest cmentarz. Na początku macewy stoją tam ciasno, ale im głębiej wchodzimy, tym nagrobki są rzadsze. Wytłumaczenie jest proste – przed wojną kirkut zajmował powierzchnię o ponad połowę większą. Większość macew została przeniesiona ze starej części.
Najdawniejsze płyty – jest ich ok. 60 – pochodzą z I połowy XIX w., ostatnie – z 1939 r. Tu historia się urywa. Kolejna data to 1967 r. Na końcu kirkutu jest pamiątkowa tablica, postawiona w hołdzie zamordowanym Żydom.
Wywózkę do Treblinki z szydłowieckiego dworca przeżyła garstka. W lutym tego roku 70-letnia dziś córka pary ocaleńców przyjechała z Kanady na grób swoich przodków. Miejscowi urzędnicy wcześniej odnaleźli macewę. – Wiedzieliśmy, gdzie leży jej rodzina. Zwlekaliśmy chwilę z pokazaniem miejsca, by towarzysząca jej ekipa filmowa zdołała uchwycić moment wzruszenia. Udało się – opowiada szefowa wydziału promocji Ilona Mamla.
– Powinniśmy wykorzystać to, że mieszkało tu tylu Żydów. I uczynić z przeszłości Szydłowca atrakcję turystyczną – przekonuje Stefan Wesołowski. Narzeka, że od lat nikt nie ma na to odwagi. Na razie, żeby obejrzeć kirkut, trzeba pójść do informacji turystycznej po klucz. Kiedyś lokalni pijaczkowie urządzali tu libacje, stąd decyzja o zamknięciu furtki.
Kto poprze kamieniarzy
– Tu kiedyś stał pomnik upamiętniający szydłowieckich kamieniarzy. Został po nim postument – Stefan Wesołowski wskazuje punkt na przystrzyżonym trawniku.
Po starych kopalniach zostały malownicze wyrobiska, które podeszły wodą gruntową. Ta nabiera w nich charakterystycznego zielonkawego odcienia. Wraz ze skalnymi urwiskami i porastającą je roślinnością tworzą pocztówkowe obrazy. W biurze promocji miasta powstał nawet pomysł, by wykorzystać to dla celów turystycznych. W planach są trasy spacerowe, a nawet ścianka wspinaczkowa z tyrolką. Ale te same stare wyrobiska, urokliwe dla przyjezdnych, dla części mieszkańców stanowią symbol dawnej siły miasta, zmarnowanej i nie do odzyskania.
Tomasz Wiatr pracuje w prywatnej firmie w Śmiłowie, w powiecie szydłowieckim, która ma nie tylko wyrobisko, lecz także zajmuje się przetwarzaniem i dystrybucją piaskowca. Firma istnieje od 15 lat. Za komuny był tu nielegalny dołek. Jego rodzina kupiła teren, wiedząc, że piaskowiec jest na dobrej wysokości. Początkowo zatrudnionych było tu 20 osób. – Dziś jest nas z szefem siedmiu – mówi. Przedsiębiorca wyjaśnia, że firmy takie jak jego mocno odczuły kryzys gospodarczy i spadek inwestycji w deweloperce. – Zamówień jest mniej, a rachunki i podatki trzeba płacić. Do tego znalezienie fachowców, którzy czują kamień i szanują pracę, nie jest łatwe – dodaje. Na stanowisku rzeźbiarskim pracuje Ukrainiec, absolwent jednej z tamtejszych akademii sztuk pięknych, który mieszka w Polsce od ponad siedmiu lat. – Kończy figurę świętej, która ma ozdobić nagrobek. Dostaliśmy zlecenie na cito. Podjął się i robi to perfekcyjnie – opowiada pan Tomasz.
Słyszymy, że robota nie jest prosta, bo zaledwie połowa tego, co się wydobędzie, nadaje się do obróbki. Reszta to odpady. Pan Tomasz pokazuje najpiękniejsze obrobione płyty. O piaskowcu mówi jako o dobru narodowym. Czemu to dobro nie rozchodzi się po kraju? Ma swoje teorie. – Deweloperka siadła. A ci najwięksi, najsilniejsi mają podpisane umowy z zagranicznymi kontrahentami. To dlatego na elewacjach i na brukach pojawia się często chiński granit. A my? Grudzień–luty stoimy, a w marcu musimy przynieść w zębach do gminy kwartalny podatek. Do tego ZUS, pensja dla pracowników. I jeszcze opłaty, tzw. placowa i górnicza od wydobycia. 15 lat temu ta ostatnia wynosiła ok. 28 gr, a dziś ok. 2 zł od tony – nie od wyrobu. Czyli nie ma przebacz, płacimy też za odpady – wylicza.
Droga na miarę
W ostatnich miesiącach na miejscowym rynku otworzyła się knajpa pod szyldem Smaki Szydłowca. Wszyscy radzą, by wejść i spróbować.
W menu rzuca się w oczy pajda szydłowieckiego kamieniarza za 10 zł. Właścicielka knajpy opowiada jej historię. – Nazwę wymyślił Stefan Wesołowski – opowiada. To bułka, ogórek i plaster mortadeli przyrządzony tak jak klasyczny schabowy. To stara zmyła: kamieniarze pracowali ciężko, musieli dobrze zjeść. Jednak nie każdego było stać na kawał szlachetnego mięsa. A że kamieniarz to dumny człowiek i nie chciał pokazywać, że mu się gorzej powodzi, to matki i żony wpadły na taki oto patent.
Właścicielka Smaków Szydłowca razem z partnerem zjechała kawał Europy. Teraz oboje postanowili osiąść tu na stałe, mieć coś swojego. Zainwestowali w restaurację oszczędności życia.
Z dotacji pozyskanej dwa lata temu miasto uzbroiło i przygotowało pod inwestycje teren, który ochrzczono szydłowiecką dzielnicą przemysłową. Ma 80 ha, jest tuż przy drodze S7, a inwestycja – niemal 1,4 mln zł – pochodziła z budżetu województwa, z programu wsparcia równomiernego rozwoju. Władze przekonują, że ma to zachęcać inwestorów do przenoszenia się w ten rejon. Są tu już zakłady, m.in. Oventrop, Kam-Rol, Best Bools. Za chwilę zaczną budować się kolejni. Złośliwi przyśpiewują „tu na razie jest ściernisko” i wypominają, że największym zatrudniającym w okolicy nadal pozostaje ratusz. Ale burmistrz zwraca uwagę, że nowa droga dojazdowa do działek inwestycyjnych już jest. Na zachętę. ©℗