Piłsudczycy odpowiedzialni za nową ustawę zasadniczą tak bardzo chcieli zrobić prezent Komendantowi, że jej nagłym uchwaleniem przez parlament zaskoczyli nawet swego wodza.

Konstytucje oraz kłopoty lubią w Polsce chodzić parami. Pierwszą – 3 Maja – przyjęto pod nieobecność posłów opozycji, którzy nie zdążyli wrócić do Warszawy ze Świąt Wielkanocnych. Zamiast pomóc w odbudowaniu świetności Rzeczpospolitej Obojga Narodów, zainicjowała jej ostateczny koniec. Drugą – marcową – uchwalono zgodnie, po czym równie zgodnie wszyscy uznali, że do niczego się nie nadaje. Czwartą pisano pod dyktando Stalina. A trzecia? Ta z 23 kwietnia 1935 r.?

Odgadnąć wolę wodza

Okrzyki „Niech żyje marszałek Świtalski!” i „Niech żyje pułkownik Sławek!” mieszały się na sali sejmowej z odśpiewaną w radosnym uniesieniu „Pierwszą Brygadą”. Oto pod wodzą marszałka Sejmu Kazimierza Świtalskiego oraz najbardziej zaufanego człowieka Piłsudskiego płk. Walerego Sławka sanacyjni posłowie wyprowadzili w pole opozycję tak skutecznie, że przyjęli nową konstytucję ku własnemu zaskoczeniu. Gdy uniesienie nieco opadło, autorzy sukcesu spotkali się w gabinecie marszałka z innymi liderami obozu władzy. „Radziliśmy Świtalskiemu, by niezwłocznie zatelefonował do Belwederu, informując o uchwaleniu konstytucji i prosząc o możność rozmowy z Piłsudskim” – opisał na łamach wspomnieniowej „Kroniki życia Józefa Piłsudskiego 1867–1935” Wacław Jędrzejewicz. „Po chwili adiutant oddzwonił, że Marszałek przyjmie Świtalskiego i Sławka we środę, 31 stycznia, czyli dopiero za pięć dni. Pamiętam, że wiadomość ta zmroziła nas wszystkich” – dodawał wpływowy polityk.

Atmosfera triumfu prysła jak mydlana bańka, bo zebrani uświadomili sobie, że nowa konstytucja właściwie ich wodza nie obchodziła. Byli tym szczerze zaskoczeni, ponieważ skroili ją pod Piłsudskiego, chcąc zaspokoić wszystkie jego pragnienia i jako nowego prezydenta II Rzeczpospolitej uczynić odpowiedzialnym jedynie przed Bogiem i historią.

Stupor był jak najbardziej uzasadniony. Marszałek nieraz publicznie mówił, co myśli na temat ustroju politycznego II RP, jaki określiła konstytucja z marca 1921 r. Na łamach „Gazety Polskiej”, w wywiadzie udzielonym Bogusławowi Miedzińskiemu pod koniec sierpnia 1930 r., bez ogórek stwierdzał, iż: „ulica Wiejska cała śmierdzi – proszę pana. I wyjście z tego chaosu jest możliwe tylko przez zmianę konstytucji i napisanie jej w przyzwoity sposób”. Kiedy zaś Miedziński zapytał uprzejmie, co Komendant sądzi o tym, że posłowie interpretują ustawę zasadniczą na przeróżne, wygodne dla siebie sposoby, ten odrzekł: „Pewnie, proszę pana, że interpretują, bo bez interpretacji iść trudno przy posiadaniu tak niechlujnej konstytucji, która śmierdzi chlewem poselskim”. W podsumowaniu zaś oznajmił: „ja tego, proszę pana, nie nazywam konstytucją, ja to nazywam konstytutą. I wymyśliłem to słowo, bo ono najbliższe jest do prostytuty”. Nic zatem dziwnego, że całe otoczenie Marszałka żyło w głębokim przekonaniu, iż największym marzeniem wodza jest danie Polsce nowej ustawy zasadniczej. I z wielkim zaangażowaniem chciało je spełnić.

Potrzeby Marszałka

„Konstytucje, tak jak ubranie, trzeba szyć z miarą na kogoś. Twórcy demokratyczno-parlamentarnej konstytucji 17 marca powinni się byli zapytać, kto u nas może być stronnictwem rządzącym, kto opozycją” – podkreśla Stanisław Cat-Mackiewicz w swej „Historii Polski od 11 listopada 1918 do 17 września 1939”. W jego ocenie, pisząc arcydemokratyczną ustawę zasadniczą, stronnictwa polityczne nie kierowały się tym, jak w praktyce będzie funkcjonować państwo i ile realnej władzy otrzymają w nim rządzący. Miejsce opozycji w systemie politycznym też nie zaprzątało im głowy. „Jeśli więc nie brano miary z Polski, uchwalając konstytucję 17 marca, to mierzono natomiast w kogo innego, mierzono w Piłsudskiego. Myślano, że przyszłym prezydentem Rzeczypospolitej będzie Piłsudski, i dlatego ograniczono władzę prezydenta, i dlatego zastrzeżono, że prezydent nie będzie mógł być naczelnym wodzem. Z prezydenta zrobiono instytucję bez władzy” – podkreśla Mackiewicz. Jednocześnie przyjęto ordynację wyborczą sprawiającą, że w Sejmie po wyborach w 1922 r. znalazło się aż 14 ugrupowań. Okazały się one niezdolne do wyłonienia trwałej większości. Rządy upadały więc co kilka miesięcy. Niestabilność polityczna rodziła poczucie chaosu oraz słabości demokracji.

„Ponieważ ocena konstytucji marcowej po kilku latach jej funkcjonowania była jednoznacznie negatywna, a partie polityczne przerzucały się koncepcjami zmiany poszczególnych artykułów, nowelizacja wydawała się nieunikniona” – pisze Marta Marcinkiewicz w opracowaniu „O konstytucji kwietniowej raz jeszcze”. W tej debacie, pomimo wycofania się z bieżącego życia politycznego, brał udział także Józef Piłsudski. Na prezydenta nie kandydował, bo konstytucja marcowa uczyniła z tego urzędu funkcję czysto ceremonialną. „Szczególny nacisk Piłsudski kładł na poszerzenie jego uprawnień i zwiększenie znaczenia” – podkreśla Marcinkiewicz. „Tłumaczył, że prezydent nie powinien być obciążony rządzeniem, lecz ma on regulować maszynę państwową, dlatego musi mieć bezpośrednią władzę nad każdym z ministrów, Sejmem i Senatem. Równocześnie zastrzegał, iż nie żąda dla głowy państwa uprawnień dyktatorskich” – dodaje.

Jeśli idzie o rząd, to w swych wywiadach dla prasy Marszałek podkreślał, że premier i Rada Ministrów powinni mieć możliwość codziennego, sprawnego zarządzania państwem. To zaś wymagało uwolnienia ich spod bezpośrednich nacisków zasiadających w parlamencie stronnictw politycznych. W wizji Piłsudskiego prezydent, rząd i parlament powinni tworzyć osobne byty odpowiedzialne za różne obszary władzy. „Gabinetowi należy zostawić wszelkie sprawy związane z «techniką rządzenia», Sejm powinien skupić się na budowaniu budżetu, a prezydent na «regulowaniu najwyższej pracy państwowej, tak aby ona zbyt wielkich zgrzytów nie miała»” – opisuje koncepcję Komendanta Marta Marcinkiewicz. Po przeprowadzeniu zamachu stanu w maju 1926 r. Piłsudski zyskał możliwość wcielenia tych idei w życie.

Nie zawracajcie mi głowy

„I mogą krytykować mnie ludzie tak, jak im się żywnie podoba, ja zaś nie przestanę twierdzić, że zrobiłem jedyny w swoim rodzaju fakt historyczny, żem zrobił coś podobnego do zamachu stanu i potrafił go natychmiast zalegalizować, i żem uczynił coś w rodzaj rewolucji, bez żadnych rewolucyjnych konsekwencji” – oświadczył 25 maja 1926 r. Józef Piłsudski w wywiadzie dla „Kuriera Porannego”. Jako że prezydent Stanisław Wojciechowski podał się do dymisji, tydzień później odbyły się nowe wybory prezydenckie. Marszałek wziął w nich udział, otrzymując w Zgromadzeniu Narodowym 292 głosy. Wystawionego przez endecję kontrkandydata, hr. Adolfa Bnińskiego, poparło jedynie 149 posłów i senatorów. Ku zaskoczeniu wszystkich po tej demonstracji siły Piłsudski… stanowiska nie przyjął. Ponowne wybory 1 czerwca 1926 r. wygrał wykreowany przez Marszałka na polityka Ignacy Mościcki, znakomity chemik.

Niedługo później parlament zaakceptował zmiany w konstytucji. „Uchwalenie tzw. noweli sierpniowej z 1926 r. poprzedzono niedługą, acz intensywną debatą, z udziałem wszystkich stron sporu politycznego. Choć nie należała ona do łatwych (nie wszystkie propozycje rządu Kazimierza Bartla przyjęto, a wiele z nich zmodyfikowano), zmiana konstytucji dokonała się na drodze kompromisu i zgodnie ze standardami demokratycznymi” – podkreśla Marta Marcinkiewicz. Nowelizacja dawała prezydentowi prawo wydawania dekretów z mocą ustaw oraz możliwość rozwiązania parlamentu przed upływem kadencji. Jednocześnie ograniczała ona Sejm w kwestii uchwalania wotum nieufności wobec rządu. Taki wniosek nie mógł być głosowany na tym samym posiedzeniu, na którym został zgłoszony – władza wykonawcza otrzymywała czas, by wpłynąć na posłów, żeby zmienili swą decyzję. Te zmiany wystarczyły Piłsudskiemu, by skupić w swoim ręku wszystkie nici potrzebne do rządzenia krajem. Bezgranicznie posłuszny Marszałkowi Mościcki trzymał w szachu parlament, a Komendant decydował, kto będzie premierem. Dbając, żeby zawsze został nim któryś z jego najbliższych współpracowników. Tak kierował państwem z „tylnego siedzenia”, pozostawiając dla siebie stanowisko ministra spraw wojskowych oraz generalnego inspektora sił zbrojnych. Gwarantowało mu to zachowanie absolutnej kontroli nad armią. Kiedy więc Walery Sławek przyszedł do Piłsudskiego z zarysem nowej konstytucji, umacniającej władzę wykonawczą w II RP, ten odparł mu zdawkowo: „W jakie kto paragrafy te moje żądanie ubierze – jest to mi dość obojętne”. Wacław Jędrzejewicz, bystry obserwator perypetii obozu sanacyjnego, zanotował później: „Piłsudski mało się tą sprawą interesował. Ze Sławkiem, który kierował całością prac nad nową ustawą, widywał się rzadko i na krótko”. Jednocześnie w swych wypowiedziach dla prasy Marszałek stale używał konstytucji jak bata, którym chłostał opozycję za nieustanne przeszkadzanie w próbach naprawy wadliwej ustawy zasadniczej.

Pełni dobrych chęci

Do wyborów parlamentarnych w 1928 r. Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem szedł pod hasłem zmiany ustawy zasadniczej. Utworzonym pod egidą Piłsudskiego ruchem kierował płk Walery Sławek, który brał ową deklarację śmiertelnie poważnie. Jej spełnienie nie przedstawiało się jednak tak łatwo.

BBWR – dzięki wsparciu aparatu państwa – zdobył najwięcej głosów, lecz starczyło to tylko na 128 z 444 miejsc w Sejmie. W Senacie wywalczył 48 na 111 foteli. Tymczasem w konstytucji marcowej zapisano, iż Sejm może ją zastąpić nową ustawą zasadniczą, jeśli opowie się za nią „3/5 głosujących, przy obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów”. Senat był odpowiedzialny jedynie za naniesienie poprawek na przyjętym już projekcie. To oznaczało, że chcąc działać legalnie, obóz sanacyjny musiał się dogadać przynamniej z częścią opozycji.

Bardzo zaangażowany w sprawę zmiany konstytucji redaktor naczelny wileńskiego dziennika „Słowo”, a zarazem poseł BBWR Stanisław Cat-Mackiewicz, od samego początku proponował narzucenie jej z pominięciem parlamentu. „W Polsce oktrojowanie (narzucenie aktem władzy zwierzchniej – przyp. aut.) konstytucji jest koniecznością” – pisał w marcu 1928 r. Takie rozwiązanie zapewne znalazłoby bardzo wielu zwolenników z płk. Sławkiem na czele, gdyby nie postawa Piłsudskiego. Po wyborach, pod koniec marca 1928 r., wezwał do Belwederu szefa BBWR, jego zastępcę Kazimierza Świtalskiego oraz premiera Kazimierza Bartla. W swoim pamiętniku Świtalski odnotował, że Marszałek wydał rozkaz o treści: „Sejm ma załatwić naprawę konstytucji”, po czym dodał, iż nie musi się z tym spieszyć. Na kolejnej naradzie, w połowie lipca 1928 r., przekazał swemu otoczeniu, co chciałby zobaczyć w nowej ustawie zasadniczej. Po wyznaczeniu zadań już do sprawy nie wracał. „Sławkowi ufa bezgranicznie, ale też mu mówi: «Nie pokazuj mi swej konstytucji, bo jak mi pokażesz, zainteresujesz mnie, to ja ci wszystko poprzewracam, poprzerabiam»” – twierdził Mackiewicz. W każdym razie przez następne lata prace nad najważniejszym dla państwa aktem prawnym ugrzęzły w sejmowej komisji, której naczelny „Słowa” został sekretarzem. Trzy lata później opisał swe cierpienia w artykule pod wiele mówiącym tytułem „Czterdzieści jeden posiedzeń komisji konstytucyjnej”. „Wszyscy posłowie opozycyjni wygłaszają niesłychanie długie mowy. Dyskusja wpada w formalistykę prawną, powoli degenerując się w zupełnie scholastyczną nadsubtelność” – skarżył się. Według niego jeden mówca potrafił gadać nawet półtorej godziny bez przerwy. „Posłowie BBWR mało zabierają głosu, są wprost zagadani przez posłów opozycyjnych” – dodawał. Po roku Walery Sławek zaczął tracić cierpliwość i w specjalnym liście z września 1929 r. zażądał od klubów poselskich, żeby wreszcie na poważnie zabrały się za procedowanie ustawy zasadniczej. Wszystkie – od socjalistów z PPS po posłów Klubu Narodowego – odpowiedziały właściwie to samo. Mianowicie, że winne opóźnienia są sanacyjne władze. Tuż przed wigilią zirytowany Sławek podczas spotkania u prezydenta Mościckiego domagał się razem ze Świtalskim podjęcia zdecydowanych kroków wobec posłów. Piłsudski zalecił umiar. Wkrótce jednak wobec wyzwania, jakie rzuciły mu partie opozycyjne zgrupowane w Centrolewie, mianował siebie premierem, Mościckiemu kazał rozwiązać parlament i ogłosić przedterminowe wybory, a liderów buntu uwięziono w twierdzy brzeskiej.

Car prawodawca

Po rozprawie z najbardziej nieprzejednaną częścią opozycji sanacyjne władze w połowie listopada 1930 r. przeprowadziły przedterminowe wybory. Jako że ważniejsze niż to, jak ludzie głosują, było w nich to, kto liczy głosy, BBWR zdobył 249 mandatów poselskich, zyskując większość – ale nadal niewystarczającą do zmiany konstytucji. Przez moment zainteresowany sprawą Piłsudski polecił prace nad ustawą zasadniczą nadal prowadzić spokojnie. Odpowiedzialnym za to, co w niej ująć, uczynił ministra sprawiedliwości Stanisława Cara.

Zaufany prawnik Marszałka swego przydomku „jego interpretarskoje wieliczestwo” dorobił się dzięki swemu wielkiemu talentowi do takiego interpretowania obowiązujących przepisów, by w jak najmniejszym stopniu wiązały ręce rządzącym. Nikt więc nie miał wątpliwości, jaką konstytucję napisze. Po wyznaczeniu ogólnikowych celów oraz osób za ich osiągnięcie odpowiedzialnych Marszałek znów przestał się kwestiami ustawy zasadniczej interesować. To nieszczególnie dziwiło, skoro zapewnił sobie w II RP tak szeroki zakres władzy, że tylko on sam mógł go ograniczyć. „Komendant swego zdania o projekcie w formie ostatecznej nie wypowiedział. Obserwuje prace Komisji Konstytucyjnej i wrażenie w społeczeństwie” – wyjaśniał Walery Sławek pod koniec czerwca 1932 r., podczas rządowej konferencji poświęconej temu tematowi. Dwa lata później mówił: „Komendant unikał wypowiadania uwag na temat konstytucji”, dodając, iż czynił tak: „zgodnie z zasadniczą tendencją nienarzucania swej woli w tej sprawie”. Tymczasem prace nad ustawą zasadniczą nabrały tempa, zaś ich uczestnicy ze wszystkich sił starali się stworzyć dzieło godne postaci Marszałka. Doszło nawet do tego, że jeden z czołowych ideologów sanacji Wojciech Stpiczyński rzucił pomysł, by urząd prezydenta uczynić dożywotnim, ba!, dać głowie państwa prawo wyznaczania swego następcy. Oczywiście prezydentem miałby zostać Piłsudski. Ideę tę gorąco wsparł gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Sławek i Car uznali, iż choć kusząca, idzie ona za daleko. Jednakże do projektu ustawy zasadniczej wpisano, że ustępująca głowa państwa ma prawo: „wskazania jednego z kandydatów na Prezydenta Rzeczypospolitej i zarządzenie głosowania powszechnego”, a podczas wojny może od razu wyznaczyć swego następcę. Poza tym nowa konstytucja pozwalałaby prezydentowi swobodnie mianować i odwoływać premiera, wydawać rozkazy siłom zbrojnym oraz zwoływać lub rozwiązywać Sejm i Senat. Ten projekt dawał przyszłemu prezydentowi taką władzę, jaką de facto dzierżył już Józef Piłsudski.

Dowcipem i trickiem

Zastraszona opozycja gorączkowe poczynania sanacyjnych konstytucjonalistów przyjmowała z całkowitą biernością, ograniczając się do zapowiedzi, że żadnego projektu nowej ustawy zasadniczej nie poprze. Bardzo pragnącemu dopiąć swego Sławkowi pomógł w końcu przypadek. Na dzień 26 stycznia 1934 r. wyznaczono posiedzenie Sejmu, podczas którego Stanisław Car miał odczytać sprawozdanie z wyników prac komisji konstytucyjnej. Po wejściu na mównicę swoją przemowę zaczął od słów: „Parlamentaryzm już dzisiaj należy do przeszłości; nie ma zdrowych podstaw, ażeby można go było utrzymać nadal”. Liderzy opozycji zaczęli z nim dyskutować. Profesor Bohdan Winiarski z Klubu Narodowego oświadczył, iż: „Sejm obecny przez swe pochodzenie z wyborów, które nie były wyrazem woli społeczeństwa, jak i przez trzyletnią działalność będącą zaprzeczeniem roli przedstawicielstwa narodowego, nie ma moralnego prawa dokonania zmiany ustroju państwa”. Podobne stanowisko wyraził Kazimierz Czapiński z PPS, który obiecał: „bezwzględną walkę z konstytucyjnym projektem BBWR”. Od prawa do lewa posłowie opozycji byli w tym zgodni. Gdy zaś marszałek Świtalski zarządził przerwę, demonstracyjnie wyszli z sali obrad, by już na nią nie wrócić. Pozostał na niej samotnie obawiający się podstępu ze strony sanacji Stanisław Stroński. Endecki polityk i publicysta mylił się o tyle, że druga strona wcale nie działała wedle przebiegłego planu. Poseł BBWR i późniejszy wicemarszałek Sejmu Bohdan Podoski we wspomnieniach pt. „Prace nad konstytucją kwietniową” zapisał: „Niezwłocznie po przerwie Car zwrócił mi uwagę, że opozycja przez swoją nieobecność daje nam wyjątkową okazję przeprowadzenia w Sejmie nowej konstytucji wymaganej większością głosów, i prosił, jeżeli podzielam jego zdanie, abym z kolei uprosił płk. Sławka o natychmiastowe zwołanie narady w tej sprawie u marszałka Sejmu”. W jej trakcie Car z poparciem Sławka przekonał premiera Janusza Jędrzejewicza, marszałka Świtalskiego i kilku innych wpływowych polityków, że nadarza się niepowtarzalna możliwość przyjęcia ustawy zasadniczej zgodnie z prawem. Wystarczyło przygotowane przez Stanisława Cara sprawozdanie przemianować na projekt konstytucji, a następnie skorzystać z furtki w sejmowym regulaminie pozwalającej głosować ustawy w trybie nagłym na jednym posiedzeniu izby. Marszałek Świtalski z oporami zaakceptował ten plan i zarządził uruchomienie w gmachu na Wiejskiej dzwonków wzywających posłów natychmiast na salę obrad. Dobrze wiedział, iż parlamentarzyści opozycji wyszli sobie na miasto, by spokojnie zjeść obiad lub wypić kawę. Tak zyskano wymaganą formalnie większość konstytucyjną i ignorując protesty Strońskiego, w ekspresowym tempie przyjęto ustawę zasadniczą.

Atmosferę triumfu zepsuł spiskowcom dopiero Piłsudski. Gdy już ich przyjął po prawie tygodniu, potraktował ich bardzo oschle. „Komendanta ustosunkowanie się do tego faktu (uchwalenia w trybie nagłym ustawy zasadniczej – przyp. aut.) nie było w zasadzie negatywne, natomiast od razu przyznał mi rację, że dla ustawy konstytucyjnej uchwalanie jej dowcipem i trikiem nie jest zdrowe i że wobec tego należy ten trik pokryć i zneutralizować przez szczegółową debatę i zmiany w Senacie” – zanotował Świtalski. Zgodnie z życzeniem Marszałka konstytucję procedowano jeszcze ponad rok, dodając w Senacie, a następnie Sejmie drobne poprawki, przy ciągłych protestach opozycji, która jednak nie dysponowała już żadnymi możliwościami blokowania prac parlamentu, ponieważ wedle prawa dalsze procedowanie ustawy zasadniczej wymagało zwykłej większości głosów.

Największy problem stwarzał ciężko już schorowany Piłsudski. Gdy Walery Sławek prosił o spotkanie w celu złożenia przez Marszałka podpisu na egzemplarzu konstytucji, ów odmawiał, nakazując, by przyszedł jutro. Po kilku takich próbach z pomocą pułkownikowi przyszedł lubiany przez Komendanta Józef Beck. Za jego namową 12 kwietnia 1935 r. Piłsudski złożył podpis na oryginale ustawy zasadniczej. Dopiero wówczas przekazano dokument prezydentowi Mościckiemu, który sygnował go 23 kwietnia. Nowa konstytucja weszła w życie dzień później, wyprzedzając o trzy tygodnie śmierć Marszałka. Wbrew zamierzeniom jej twórców nie okazała się najcenniejszym prezentem, który ofiarowali ukochanemu wodzowi, lecz jedynie epitafium dla niego. ©℗