Jego działania bywają przedstawiane jako dywersja korzystna dla PiS. Robią to komentatorzy i internetowy lud. Zdecydował się więc zagrać rolę największego antypisowskiego radykała.

Kiedy posłowie Polski 2050 zagłosowali przeciw ustawie o Sądzie Najwyższym, inaczej niż pozostałe kluby opozycji, w Sejmie krążyły pogłoski, że poprzedniego wieczoru Szymon Hołownia nie doczekał się spotkania z Donaldem Tuskiem. I można było z tego utkać dwie opowieści. Albo o jakże aroganckim liderze największej partii opozycji unikającym sojusznika, albo o wciąż początkującym polityku, którego bardzo łatwo urazić. Obie narracje pojawiły się na Wiejskiej.
Szukanie wytłumaczenia dla takiego przebiegu głosowania w towarzyskich lapsusach jest zajęciem jałowym. Merytorycznie w tym przypadku rację miał Tusk. Nie była w interesie opozycji walka – wspólnie z posłami Zbigniewa Ziobry – z projektem ustawy mającym otworzyć Polsce drogę do funduszów KPO. Lecz zarazem można zrozumieć motywy Hołowni. Priorytetem dla niego stało się wytłumaczenie, dlaczego nie chce jednej listy opozycji. Jego stanowisko bywa przedstawiane jako dywersja korzystna dla PiS. Robią to komentatorzy i internetowy lud. Hołownia zdecydował się więc zagrać rolę największego antypisowskiego radykała.

Spiskowe teorie

On sam mówi w wywiadzie dla DGP, że przy okazji „zdetonował” spór o jedną listę. Dlaczego jej nie chce? To dość oczywiste. Zakłada, że podczas jej układania dobrze zorganizowane oraz bogate struktury największej partii opozycyjnej nie dadzą mu żadnych szans. Że będą w stanie przekupić jego ludzi oraz wchłonąć ich. Na pewno pamięta los Nowoczesnej, która po 2015 r. tylko przez moment wydawała się bytem trwałym. PO nawet bez Tuska – a on ma opinię wyjątkowo twardego zawodnika – z łatwością połknęła nowe ugrupowanie (choć osobiste słabości Ryszarda Petru także się do porażki Nowoczesnej przyczyniły).
Czy Hołownia ma prawo walczyć o podmiotowość czegoś, co dopiero stworzył? Na zdrowy rozum prezentuje nie tylko własne ambicje, lecz także tych wyborców, którzy chcą głosować na coś nowego, nie na Platformę. Na dokładkę konkluzje debaty – czy dla opozycji korzystniejsza jest jedna lista wyborcza, czy też może dwie–trzy – nie są jednoznaczne. Już choćby dlatego, że różnorodność opozycyjnych ofert może przyciągnąć tych wyborców, którzy wobec dwóch zabetonowanych bloków czują się zniechęceni. Albo wybiorą oni zaskakującą egzotykę z całkiem innej strony, powiedzmy, Konfederację.
Nie przeszkodziło to wielu ludziom opozycji wylać na głowę Hołowni kubłów pomyj. Prym wiódł, jak zawsze arbiter złego smaku, Tomasz Lis – ze swoim twitterowym epitetem „Kałownia”. Ale nawet „Gazeta Wyborcza” posunęła się do przedruku hejterskich wpisów z internetu atakujących personalnie Hołownię. Agnieszka Kublik nazwała go nabzdyczonym, pouczającym wszystkich młodym politykiem. Styl Hołowni bywa drażniący, ale zauważono to dopiero teraz, kiedy nie chciał się podporządkować Tuskowi.
Politycy niby nie dali się ponieść takim emocjom, choć po sejmowym głosowaniu padło trochę szyderstw na temat „polityka w krótkich spodenkach”. Jacek Jaśkowiak, prezydent Poznania, z satysfakcją cytował Kublik. Opozycyjne media sięgnęły zaś po autorytety, szukając ich poza polityką. Aktor Stanisław Brejdygant stworzył kolejny patetyczny list, wzywający do jedności opozycji. „Na strategię i taktykę, na normalną politykę przyjdzie czas. Potem. Gdy zasiądziecie w ławach poselskich, w prawdziwym Sejmie Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, dziś zamienionym w karykaturę parlamentu” – pisał.
Wsłuchując się w głosy internetowego ludu można się przekonać, że nie ma takiej spiskowej teorii, której by nie kupili zwolennicy światłych i europejskich elit. Pewien profesor dowodził, że Hołownia jest zamaskowanym agentem PiS. Argument? PiS uderza w rodziny opozycyjnych polityków, tymczasem żona Hołowni nadal jest wojskowym pilotem. Nie ma bzdury, która by w takich dysputach nie padła.
Notabene teoria, że lider Polski 2050 jest dogadany z Kaczyńskim i pomoże mu w sformowaniu po wyborach koalicji – albo przynajmniej weźmie na swoje listy kryptopisowców – jest popularna wśród szeregowych posłów PO. Czy wierzą w to liderzy Platformy? Trudno powiedzieć. Ale z pewnością nie mają nic przeciw takim plotkom, bo one dyscyplinują ich własny obóz.

Z ludowcami? Konserwatywnie?

Hołownia zareagował na przesilenie w kwestii jednej listy zbliżeniem z Koalicją Polską, czyli przemodelowanym na szerszą formułę PSL. Bez wątpienia jakąś rolę w tym odgrywają jego personalnie dobre stosunki z mało konfliktowym Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. Tym niemniej można odnieść wrażenie, że niewiele w tym entuzjazmu. Wcześniej przywódca Polski 2050 miał wyraźnie ochotę na start samodzielny, pod szyldem nowości i swoistej apartyjności. Ludowców trudno uznać za nowych, są też jednym z symboli partyjniactwa.
Drażniło Hołownię rytualne powtarzanie przez Kosiniaka-Kamysza, że ludowcy odwołują się do bardziej tradycyjnego elektoratu i szukają sojuszników po ideowej prawej stronie (Kazimierz Ujazdowski, dziś całkiem już przegrany Jarosław Gowin). W jednym z wywiadów, kiedy zaczął ujawniać program, Hołownia opowiadał, że jego misją jest ucywilizowanie dryfu wyborców, zwłaszcza młodych, na światopoglądową lewą stronę. Bał się też wyraźnie zdominowania jego wątłych, złożonych głównie z wolontariuszy struktur przez doświadczony, zakorzeniony w samorządach aparat PSL.
Czy zmienił zdanie? Na razie bada grunt, na ile te elektoraty się uzupełnią, a na ile będą się gryzły. Poza wszystkim ma rację, kiedy mówi, że warto ocalić wyborców PSL przed wylądowaniem pod pięcioprocentową barierą. No i skoro postawił na samodzielny kurs, warto się jednak pochwalić tym, że z kimś jest mu po drodze. Tylko czy on, sam słabnący w sondażach, poniesie na plecach inną, starą, ale mocno wypaloną polityczną firmę?
No właśnie, Hołownia słabnie w sondażach. Efektem tego jest na razie odejście z partii przewodniczącej koła parlamentarnego Polski 2050 Hanny Gill-Piątek. Można zrozumieć, że dawna posłanka Lewicy postrzega sojusz z PSL jako mocny skręt ku konserwatyzmowi. Co zresztą pokazuje iluzoryczność formuły opozycji łączącej różne ideowe nurty. A ponieważ Gill-Piątek pewnie ostatecznie wyląduje na liście Koalicji Obywatelskiej, bloku zbudowanego wokół PO, można pytać o jej konsekwencję w tematach stricte społecznych. Tak naprawdę to ideologia, światopogląd, stosunek do Kościoła i tradycyjnej moralności są w polskiej polityce znacznie wyraźniejszymi punktami odniesienia niż tematy społeczno-ekonomiczne.
Co zabawne, ostateczny rozbrat Hołowni z machiną Tuska zaowocował też przedstawianiem jego samego jako konserwatysty. Choć tak naprawdę zaczęło się to wcześniej – mocne związki z katolicyzmem wypominały mu laickie jastrzębie (choćby Magdalena Środa). Próbował z tym walczyć. Układanie własnego programu zaczął od pomysłów dotyczących Kościoła i państwa. Chciał zmniejszyć liczbę lekcji religii w szkołach i kapelanów w wojsku, kładł nacisk na rozdział obu instytucji.
Przyłapano go jednak na kilku nie do końca progresywnych wypowiedziach. Był przeciwny decyzji Tuska, aby brać na listy tylko zwolenników aborcji na życzenie. I dopuszczał związki partnerskie, lecz już nie małżeństwa jednopłciowe. Do swego środowiska zapraszał też konserwatystów, jak choćby prof. Wojciecha Maksymowicza z Gowinowego Porozumienia. Kiedyś, gdy partie bywały ideowo pojemne, nikogo by to nie dziwiło. Ale dzisiaj, w dobie skrajnej polaryzacji, stało się to powodem inkwizytorskich dociekań liberalnych mediów.
Zarazem odejście Gill-Piątek ujawnia inny kłopot Hołowni. Ma on w swoich szeregach za mało znanych twarzy. Jest ich nawet, po pierwszym okresie zainteresowania partią, coraz mniej. Kilka miesięcy temu odszedł bez rozgłosu Maksymowicz, mówi się o wahaniach byłej posłanki PO Joanny Muchy. Jakie twarze chce przyciągnąć Hołownia? Kiedy popularność w sondażach się kurczy, zaś kampania obwiniania o osłabianie całej opozycji narasta, chętnych nie będzie przybywać.

Po co komu Polska 2050

Politolog Antoni Dudek twierdzi, że Hołownia – w sojuszu z Kosiniakem-Kamyszem lub bez niego – przegapił swój moment. Powinien był mocno odciąć się od Platformy w momencie powrotu Tuska do Polski. Przystąpić do kontrataku. Skonfrontować się z nim na tle walki nowego ze starym i skompromitowanym. Teraz według Dudka jest już za późno.
Kłopot w tym, że Hołownia owszem, czasem przedstawiał siebie jako świeżą jakość. I owszem, narzekał na jałową polaryzację. Ale będąc częścią opozycji moralistycznej, skoncentrowanej na walce ze złem absolutnym, jakim ma być PiS, różnić się z Platformą ani nie miał odwagi, ani nie umiał. W najważniejszych sporach – o praworządność czy o relacje z Unią Europejską – czuł, że musi mieć takie samo zdanie. Przestrzeni do gry zostało więc niewiele. Teraz może się już tylko wyśmiewać z fejkowego spotu Platformy, w którym słowa Tuska przypisano Morawieckiemu. To jednak za mało, żeby zrobić głównej partii opozycji realną krzywdę.
Trudno jest też wyłuskać programowe różnice między PO a Polską 2050, choć Platforma zastąpiła program kilkoma hasłami, a eksperci Hołowni pracowicie spisali propozycje. Tyle że Polacy nie są w stanie niczego nośnego z tej listy zapamiętać. Jest tam trochę pomysłów wrażliwych społecznie (ograniczenie umów cywilnoprawnych przy zatrudnianiu – kiedyś obiecywał to PiS) i trochę proprzedsiębiorczych (jednolita danina zamiast wielu podatków). Ale gdyby się uprzeć, to pewnie niemal wszystkie te formułki można by znaleźć w programach innych ugrupowań. Kończy się więc na antypisowskim efekciarstwie. Większe wpływy do budżetu mają zapewnić groszowe oszczędności na IPN, TVP i „instytucjach stworzonych przez PiS”. Padają też zaklęcia o znaczeniu edukacji czy infrastruktury, ale to także mówią wszyscy – ci z opozycji, dowodząc przy okazji, że rządzący to zaniedbali.
Czasem Hołownia przebija innych liderów opozycji w nadgorliwości. Bardziej gromko niż PO obiecuje wprowadzenie Polski do strefy euro, co jest wciąż dla Polaków ekonomicznie wątpliwe. I co będzie musiał uzgadniać z Kosiniakiem-Kamyszem, który ma tu trochę inne zdanie. Ja wiem, że trudno po tylu latach i przy tylu partiach wymyślić coś nowego. Nie zmienia to faktu, że pytanie, w imię czego Polska 2050 miałaby sprawować władzę lub w niej przynajmniej partycypować, może sprawiać wielu Polakom kłopot. Czy w imię stylu rozprawiania Hołowni o polityce? Trudno sobie przypomnieć jakiś wielki cel jego formacji, o którym inni wcześniej już by nie powiedzieli.
Owszem, w programie Polski 2050 mówi się o odpolitycznieniu gospodarki. I może to środowisko jest w głoszeniu takich haseł, skądinąd ogólnikowo sformułowanych, nawet bardziej wiarygodne niż stare polityczne machiny. Ale czy to wystarczy? Los poprzednich w tym względzie podobnych inicjatyw, jak np. Pawła Kukiza, pokazuje, że niekoniecznie.
Partia Hołowni, także dla niektórych postaci z elit akademickich czy z biznesu, mogła być bardziej estetyczną, niezgraną, ale równie poprawną politycznie i euroentuzjastyczną nową Platformą. Zdarzyć się może oczywiście jeszcze wiele. Czy jednak resztki tego zapotrzebowania na coś nowego nie znikną, jeśli Tusk da się przekonać i uczyni główną twarzą swojego obozu Rafała Trzaskowskiego?
On w opinii wielu ludzi też jest nowy, nawet jeśli był u Tuska ministrem i zdążył kandydować na prezydenta. Z latami 2007–2015, kiedy Platforma rządziła, specjalnie się nie kojarzy. Zastanawiam się, czy to nie będzie oznaczało definitywnej erozji ruchu Hołowni. Kto kogo będzie wtedy ratował wspólną listą: Polska 2050 ludowców? Czy też ludowcy swoich miejskich partnerów z Polski 2050? ©℗