Na mariażu biznesu ze światem nauki, kluczowym dla rozwoju innowacyjnej gospodarki, obie strony mogą wygrać. Ale najpierw muszą trochę ustąpić: przedsiębiorcy nie mogą myśleć tylko o zysku, a naukowcy powinni szukać praktycznego uzasadnienia dla swoich projektów

Profesor Jerzy Lis, rektor Akademii Górniczo-Hutniczej (AGH) w Krakowie, jest optymistą. – Współpraca istnieje, choćby z sektorem informatycznym. Ważne tylko, by przestać o niej myśleć wyłącznie w kategoriach wielkich projektów na miarę Nobla. Tu chodzi o codzienną pracę, ekspertyzy, transfer ludzi, doktoraty wdrożeniowe – wylicza. – Partnerem AGH od początku istnienia jest spółka miedziowa KGHM. Ale nie tylko. W czasach przed pandemią ponad 40 proc. dochodu uczelni pochodziło z funduszy zdobytych ze współpracy z przemysłem. Każdy z 17 wydziałów AGH jest jak firma badawczo-dydaktyczna, każdy ma swojego partnera biznesowego. W tych relacjach ważne jest wspólne zdefiniowanie potrzeb – podkreśla.
To może stanowić problem, o czym mówi prof. Wojciech Bizon, ekonomista z Uniwersytetu Gdańskiego i prezes zarządu Univentum Labs (spółki powołanej do komercjalizacji badań UG). – Chcielibyśmy zmusić naukowców i przedsiębiorców, by się spotykali. Ale to przypomina aranżowane małżeństwa: mają szansę pod warunkiem, że wszyscy wokół je bezustannie wspierają – mówi. – Kluczowe, jakie myślenie zwycięża w firmach. Jeśli to nastawione na szybki zysk, to nie ma tu za wiele przestrzeni na B+R (badania i rozwój), bo im bardziej innowacyjny projekt, tym obarczony większym ryzykiem.
Chodzi też o to, by znaleźć wspólny język ze światem akademickim tak, by zrozumiał, że nauka bez waloru utylitarnego staje się sztuką dla sztuki. – Mamy narodową awersję do ryzyka. Zapominamy, że w proces poznawczy wpisana jest metoda prób i błędów. Potknięcie staje się przyczyną ostracyzmu. A przecież bez porażek nie ma postępu – przestrzega prof. Bizon.
Niewykorzystany potencjał
Porozumienie Spółek Celowych powstało w 2014 r. To forum współpracy kilkudziesięciu uczelnianych spółek, powołanych dla komercjalizacji wyników badań oraz realizowania tych zleconych przez przedsiębiorstwa. Jego przewodniczący Jakub Jasiczak ocenia, że Polska jest krajem niewykorzystanego potencjału. – Zadowalamy się pierwszymi rozwiązaniami, które działają, a firma cieszy się, że zarabia – podkreśla. – Dziś przedsiębiorcy mówią o ucieczce do przodu, o poszukiwaniu nowych dróg w sytuacji zerwanych łańcuchów dostaw. Ale głowami są tu i teraz, walczą o przetrwanie firmy. W efekcie nie mamy często z kim rozmawiać o nowych rozwiązaniach.
Jak przekonuje Jasiczak, kluczowe są relacje. Bo kiedy biznes puka do drzwi uczelni, to widzi naukowców, którzy są przytłoczeni akademicką biurokracją. – 80 proc. z nich robi rzeczy pod punkty, awanse. Zajmuje się dydaktyką. To powtarzalne, bezpieczne. Tych ludzi trzeba przekonać, że współpraca z przemysłem nie może się kojarzyć z romansem, jednorazową przygodą, tylko może stanowić alternatywną ścieżkę rozwoju – podkreśla.
Trzeba mieć jednak czym kusić. Jacek Kubrak, szef Podkarpackiego Centrum Innowacji, wylicza, że z 207 tys. firm zarejestrowanych w regionie tylko ok. 16 posiada środki na wdrożenia badawczo-rozwojowe tak, by docelowo na rynek mógł trafić nowy produkt. – Ponosimy konsekwencje decyzji z lat 90. XX w., kiedy zdecydowano, że Polska będzie konkurowała tanią siłą roboczą, wyprzedawano majątek do inwestorów strategicznych. W efekcie istniejące w kraju ośrodki badawczo-rozwojowe nie działają na rzecz polskiego rynku, a wpływają na notowania zagranicznych firm – ocenia. – Kluczowe jest zmapowanie potrzeb przemysłu i promocja współpracy międzyuczelnianej. Na 172 projekty złożone w ostatnim naszym programie ponad 90 było interdyscyplinarnych, naukowcy, walcząc o grant, stworzyli zespoły. 24 rozwiązania były z zakresu medycyny i telemedycyny, kolejne – rolnictwa, sztucznej inteligencji. Wyrwanie ludzi z ich dotychczasowych schematów wydaje się kluczowe.
Od pomysłu do przemysłu
Rządowa agencja, której zadaniem jest łączenie biznesu i nauki, Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, w zeszłym roku powołała spółkę Akces NCBR. Ma ułatwić finansowanie wdrażania wyników badań i pobudzać inwestowanie firm w naukę. – To piękne wytyczne, które w końcu udaje się przełożyć na działanie – mówi Adam Kostrzewa, prezes zarządu spółki. To, że warto, pokazuje choćby rozwój branży technologicznej i komputerowej, który miał swój początek w tranzystorze i zamówieniach rządowych.
Adam Kostrzewa zwraca jednak uwagę na termin, który odnosi się również do naszych realiów – „dolina śmierci”. Oznacza przepaść, którą trzeba przeskoczyć, by przejść od badań do wdrożenia i rozwoju na skalę przemysłową. – Gdybyśmy stali na stanowisku, że z jednej strony mamy świat finansów, który jest gotowy i czeka, aż ktoś do niego zapuka i zarazi wizją, a z drugiej – naukowców, którzy pracują, rzadko wychodząc z laboratoriów, to daleko byśmy nie zaszli. Dla jednych i drugich zachętą ma być właśnie to, że mają szansę na dofinansowanie, pod warunkiem że zjawią się razem. Że obok pomysłu, projektu będzie też koncepcja wdrożeniowa.
Kostrzewa wskazuje, że w ramach Akces NCBR podejmowane są projekty bardziej ambitne – tzn. bardziej zaawansowane, zarówno technologicznie, jak i pod względem ryzyka. Bez wsparcia mogłyby utknąć – w „dolinie śmierci”. ©℗