Świadomy rodzic z natury nie istnieje. Jak więc pomóc dzieciom przejść przez trudny czas egzaminów

Maj to czas egzaminów; do trwających matur w przyszłym tygodniu dołączą testy ósmoklasisty. To też ostatni dzwonek na podejmowanie decyzji o wyborze szkoły średniej, kierunku studiów. W tym momencie do głosu dochodzi dylemat rodzica i opiekuna: jaki rodzaj motywacji wobec młodego człowieka zastosować? Dopingować do walki o dobre liceum, czy przyjąć, że nieważne, gdzie, byle w zgodzie ze sobą?
Najgorszą opcją jest pobudka za pięć dwunasta, na kilka dni przed egzaminem - przekonują eksperci. Wywieranie presji na dziecko w tym momencie na wiele się nie zda. Teraz ważne jest, by młody człowiek był w takiej kondycji psychicznej, która zwiększy jego szanse na dobry wynik. Jeśli w ostatnich godzinach usłyszy wywód o zaprzepaszczonych miesiącach czy braku ambicji, to te słowa odłożą się w jego podświadomości. Zbawienne zaś może być dobre słowo, nawet na wyrost, bo uruchomi kreatywność i odwagę, które mogą nieco zrekompensować braki w wiedzy.
Wojciech Pokój, psychoterapeuta poznawczo-behawioralny dzieci i młodzieży z Mind Health Centrum Zdrowia Psychicznego, mówi o tym, że rodzice młodzieży, z którą pracuje, często starają się udowodnić wyższość kar nad nagrodą. Ale doświadczeniem dorosłego jest złudzenie, że krytyka działa lepiej niż pochwała, gdyż po krytyce zazwyczaj wyniki są lepsze, a po pochwale często wracają do przeciętnych osiągnięć danej osoby. - Mamy tu więc do czynienia ze zjawiskiem regresji do średniej. Jednak rezultat ma dużo więcej wspólnego z okolicznościami, które przy obniżonej ocenie z dużym prawdopodobieństwem już się nie powtórzą. Tymczasem w przypadku pochwały za ponadprzeciętne osiągnięcie prawdopodobne jest, że kolejny wynik będzie gorszy. I to umacnia rodzica w przekonaniu, że pochwały nie spełniają zadania. Ale nagradzanie daje też efekt długoterminowy: wzmacnia samoocenę, wiarę w zdolności poznawcze i poczucie sprawczości młodego człowieka.
Jak przekonuje Pokój, ważne jest, by dbać o relacje. - Od swoich nastoletnich pacjentów słyszę bowiem zbyt często, że ich sukcesy nie są zauważane. Dorośli przechodzą nad nimi do porządku dziennego. Dziecko czuje się pominięte, niedocenione. Co innego, gdy w dzienniku elektronicznym pojawi się dwója. Wówczas odzew jest natychmiastowy, bo uwaga rodziców skupia się na negatywnych wydarzeniach - opisuje psycholog. Ale to nie koniec. Gdy mamy do czynienia z rodzicami, którzy są zajęci wyłącznie swoimi problemami, potęguje to negatywne reakcje dzieci. Mogły stworzyć taką strategię walki o atencję, jak dostanie gorszej oceny na sprawdzianie czy agresywne zachowanie. Bo uwaga, nawet negatywna, może być pożądana przez dziecko, jeśli to jedyny sposób na jej uzyskanie.
Skrzydlate marzenie
Psycholog i psychoterapeutka Violetta Nowacka ocenia, że się spolaryzowaliśmy jako rodzice. Są tacy, którzy mówią swojemu dziecku: „idź, zawalcz o siebie, udowodnij im, że jesteś najlepszy”. I tacy, którzy całym sobą pokazują graniczące z depresją wycofanie w myśl zasady: „będzie jak będzie, nie mamy wpływu na przyszłość, więc stawianie sobie ambitnych celów jest zbędną szarpaniną”.
- W obu przypadkach nie jest to jednak strategia wychowawcza, tylko mechanizm przetrwania - ucina ekspertka. - Rodzice często powtarzają mi w gabinecie, że nie wiedzą, jak postępować z dzieckiem, jak je motywować. I takie opuszczone bezradnie ręce są niczym innym jak mechanizmem obliczonym na przetrwanie kolejnych lat pod jednym dachem. Fakt, zwłaszcza nastolatki oddalają się od nas i trudno zbliżyć się do nich na nowo, ale to nasz, rodziców i opiekunów, zakichany obowiązek. Metoda środka, trochę kija, trochę marchewki, umiejętnie dawkowanych motywatorów, zrównoważonej drogi wychowawczej byłaby genialna, gdyby… istniała. Holistyczne rozwiązania są oddalone o lata świetlne od naszej kultury. Jednocześnie łakniemy recept i tego, by ktoś nam je przepisał. To myślenie na skróty, które sprowadza się do tego, by dostać ściągawkę. Paradoks polega na tym, że chcemy gotowca, a marzy nam się, by dzieci rozwinęły skrzydła.
Lucyna Kicińska z Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego oraz Zespołu Roboczego ds. Prewencji Samobójstw i Depresji przy Radzie ds. Zdrowia Publicznego Ministerstwa Zdrowia ocenia, że komunikat w stylu „ucz się, bo inaczej będziesz kopać rowy”, warto czym prędzej odesłać do lamusa. Nie niesie za sobą nic poza ukrytą groźbą. - Jak widać, rowów nie kopię. To dlatego, że miałam w życiu fazę testowania, próbowania różnych dróg zawodowych. Trzeba umożliwić dziecku takie eksperymentowanie, co wiąże się z przyzwoleniem na popełnianie błędów - podkreśla. Bez tego znajdziemy się na prostej drodze do wychowania dzieci, które nie potrafią nic zrobić.
Kicińska przyznaje, że często słyszy od rodziców: wyręczam dziecko, nie nakładam na nie za wiele obowiązków, by mogło skoncentrować się na nauce. Ale i tu wkraczamy, projektując wizję jego przyszłości. - Mówimy: „zostaniesz prawnikiem, lekarzem, bo taka jest rodzinna tradycja”. Albo: „bo mnie nie było to dane, ale ty masz szansę robić w życiu coś ambitnego”. Nie dostrzegamy zmian. Kilka dekad temu bycie rzemieślnikiem nie dawało prestiżu. Teraz za jego pracę, jeśli jest dobry, płaci się krocie. Zatem można się odnaleźć w każdym zawodzie - przekonuje. Ważne, by go wykonywać zgodnie z przekonaniem, potrzebami i posiadanymi umiejętnościami. - Rodzice powinni mieć świadomość, że nie mają monopolu na kreślenie ścieżki kariery dla dzieci. Te ostatnie wspierają także doradcy zawodowi obecni już w większości szkół, obok psychologów i pedagogów.
A jak to wygląda w praktyce, pokazują m.in. badania przeprowadzone niedawno przez SW Research na zlecenie Coca-Cola HBC Polska. Czworo na 10 respondentów zadeklarowało, że wie, co chce robić w przyszłości. Co drugi nastolatek ma pomysł, jednak jeszcze nie podjął ostatecznej decyzji. Zarówno osoby wahające się (49,9 proc.), jak i te bez pomysłu na przyszłą pracę (10,9 proc.) szukają różnych form wsparcia. Oceniają, że pomocne byłyby staże i praktyki, w czasie których mogłyby poznać specyfikę określonej profesji (57,8 proc.), a także rozmowy z rodzicami, bliskimi (37,1 proc.). Aż 86 proc. osób w wieku 15-19 lat chciałoby spotkać się z człowiekiem wykonującym ich wymarzony zawód, by zweryfikować swoje wyobrażenia.
Scenariusz alternatywny
Zdaniem ekspertów po pandemii zostało w rodzicach więcej obaw o dzieci, które różnie radziły sobie ze zdalnym nauczaniem - niezależnie od tego, jakimi uczniami były wcześniej. Nałożyło się to na niezmienne w części dorosłych dążenie, by ich syn czy córka zawalczyli o dobre szkoły. Mówią więc, przekonują, apelują. Obok zwolenników kija są ci od marchewki. Kto lepiej obstawia? - Głaskanie i pochwała talentu nie wystarczą, ważna jest też systematyczność, dyscyplina. A do tego praca nad motywacją wewnętrzną. Nie: jak zdasz, to dostaniesz pieniądze, bo tego rodzaju gratyfikacja działa, tylko gdy pojawia się sporadycznie. Raczej: jak się nauczysz, będzie ci w życiu łatwiej, staniesz się pewniejszy siebie - wylicza Marta Wojtas, psycholog i koordynatorka Poradni Dziecko w Sieci Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę. Aby taki przekaz dotarł, musi zostać spełniony inny warunek - nadawca powinien być dla adresata autorytetem lub przynajmniej osobą wiarygodną. Z tym niestety różnie bywa. - Wzorami nadal jesteśmy, ale dzieci mają też inne autorytety, m.in. w sieci. Dorosły/rodzic staje ramię w ramię z influencerami, co jest naturalną koleją rzeczy związaną z rozwojem i potrzebą autonomii nastolatków. Niektórzy influencerzy nisko cenią edukację. Deklarują, że ich celem jest jedynie zarabianie pieniędzy i wiedzą, jak to robić. Mierząc się z takimi przekazami, można odczuwać bezradność, ale nie warto się poddawać. Dobrze jest pokazywać dzieciom, że rzeczywistość często wygląda inaczej niż to, co oglądamy online. Istnieje internetowy blichtr, teatr odstawiany na potrzeby widzów, koloryzowana wizja, która często różni się od życia, jakie wiodą te osoby offline. Sama wiele razy słyszałam od nastolatków, głównie chłopców, że chcą zostać e-sportowcami, bo to dobrze płatny zawód. Chcą zrobić karierę np. grając w Counter Strike. Warto wtedy podkreślać, że w tę grę i jej podobne grają miliony, a tylko nieliczni naprawdę zarabiają. Młode osoby często wierzą, że znajdą się w gronie tych drugich. Niekiedy może to wpływać destrukcyjnie na ich życie - nadużywają sieci, przestają chodzić do szkoły, nie biorą udziału w życiu rodzinnym, społecznym. Wydobycie ich z tego stanu to czasem długotrwała praca psychoterapeutyczna, związana z odbudowywaniem więzi, relacji, nauką regulowania emocji.
- Młodzi ludzie są zafascynowani internetem, który kusi tym, że daje popularność oraz wizję dobrego zarobku. Chcą być influencerami, blogerami, youtuberami. Myślą, że to łatwa, niewymagająca pracy droga i trudno ich przekierować na inny tor myślenia - wtóruje psycholog Marta Witkowska. Przekonuje, że rodzice powinni uczulać, że takie życie nie może być rozumiane jako alternatywa wobec tradycyjnej edukacji, że to również ciężka praca wymagająca wiedzy, umiejętności radzenia sobie z hejtem, wiążąca się z odpowiedzialnością za odbiorców. Trzeba też przypominać, że ten świat rządzi się brutalnymi zasadami. Gdy jesteś na fali - masz kontrakty reklamowe i zarabiasz. Kiedy twoja gwiazda przygasa - popadasz w zapomnienie. Dlatego nie warto palić za sobą mostów, również tych, które prowadzą do szkoły. - Fakt, młodzi ludzie gubią się w gąszczu informacji, brakuje im jasno określonej perspektywy. Do tego, mimo lekcji wyniesionej z pandemii, szkoła nadal nie nadąża za zmianami. Jest przepaść między przekazywaną w niej wiedzą a umiejętnościami, kompetencjami, które będą wykorzystywane w życiu zawodowym. Między światem w jej murach i poza nimi. Dlatego warto, by dzieci czerpały inspiracje z różnych źródeł, choć pod kontrolą. A naszą rolą jest to, by nie skupiały się na jednym kanale informacji.
Marta Witkowska przywołuje w charakterze inspiracji raport NASK „Pozytywny internet i jego młodzi twórcy”. Wykazano w nim, że aktywność online może mieć walor kreatywny. Nastoletni twórcy, prowadząc interaktywną działalność, koncentrują się na rozwijaniu pasji i dążeniu do celu. Z zebranych od nich odpowiedzi wynika, że upublicznienie hobby w internecie wiąże się ze wzmacniającymi doświadczeniami, np. przychylnymi komentarzami innych użytkowników sieci. Jest to jednocześnie moment, w którym wystawiają się na krytykę, mniej pochlebne opinie. I tu, znów, wkraczać powinni dorośli. - Nie bójmy się sieci, nie zakazujmy dlatego, że nie rozumiemy. Internet to swego rodzaju poligon doświadczalny, gdzie dziecko może się wcielić w różne role, sprawdzić, jak będzie odbierane przez innych, jaki jest odzew na to, co proponuje. To droga do budowania własnej tożsamości. Czyli również forma edukacji. Ale nie zakładajmy dziecku konta w sieci, nie wypychajmy na scenę, jeśli tego nie czuje. Dajmy mu prawo do kształtowania własnego wizerunku. Bądźmy obok, obserwujmy gotowi do reakcji - podsumowuje Marta Witkowska.
Klawisz trzyma dystans
Wróćmy do pytania o strategie. Opcja ambitna, czyli renomowane liceum, gdzie o jedno miejsce w ławce bije się zastęp celujących uczniów? Zadanie trudne, ale walczyć trzeba, bo potem matura, studia. A może jednak spasować, bo nasze dziecko zapewne w dorosłym życiu i tak będzie miało okazję zarywać noce i zajadać stres? Ale jeśli teraz odpuścimy, to jaki przekaz damy młodemu pokoleniu? Że oddajemy walkowerem szansę na lepszą przyszłość? Argumentów za obiema opcjami jest wiele.
Na pytanie, jaka strategia wychowawcza względem dzieci jest najlepsza: trzymać pod kloszem, czy hartować od najmłodszych lat, bo „życie nas też nie rozpieszczało”, Wojciech Pokój nie odpowiada wprost. - W swoim gabinecie widzę dużo zaniedbanych dzieci i to jest chyba najczęstszy błąd, jaki dorośli popełniają, kształtując międzypokoleniowe relacje i przekazy - mówi. Przekonuje, że nie chodzi o zaniedbanie w sensie ekonomicznym, ale o opuszczenie emocjonalne. - Dzieci po prostu są, jednak dorośli nie znają ich potrzeb. Stosując strategie opresyjne, zakazując, nakazując, wiedząc lepiej w swoim mniemaniu, chronią przed zewnętrznymi zagrożeniami. Przyjmują strategię klawisza, nadzorcy, który większość czasu spędza z dala. Często więc umyka nam sedno i sens wychowywania: młody człowiek się zmienia, a wraz z nim ewoluują jego potrzeby, zmienia się on sam, wyrabiając sobie na nowo zdanie na temat tego, kim chce być i co robić w życiu. Ale to prawo wieku, kiedy nastolatek jednego dnia mentalnie jest tu, a niebawem gdzie indziej. A my, cóż, nie aktualizujemy danych, co może mieć opłakane skutki dla relacji z człowiekiem, na jakiego wyrośnie nasze dziecko.
Jak się wystrzegać takiego scenariusza? Wracamy do relacji. Ślepą uliczką jest uleganie dziecku we wszystkim z obawy, że jeśli zaprotestujemy, to okażemy się za mało fajni. - Reagujmy na potrzeby, ale jednocześnie stawiajmy granice. Doradzajmy, ale nie zabierajmy autonomii. Trudne, ale wykonalne - motywują psycholodzy.
Recepta na dziecko? Violetta Nowacka ucina: nie istnieje. - Zazwyczaj przekazujemy - bardziej lub mniej świadomie - wzorce, w których sami wyrastaliśmy. Chyba że przeszliśmy terapię, po której doszliśmy do wniosku, że były złe, i postanowiliśmy tworzyć nowe - mówi. I dodaje, że rodzic świadomy z natury nie istnieje. - W zdecydowanej większości jesteśmy z rodzin, w których wzorce wychowawcze pozostawiały coś do życzenia. Wyzwaniem jest przyjrzeć się im, a czas naporów, stresorów zewnętrznych, w którym dziś jesteśmy, uczynić pretekstem do zmiany. Zacząć trzeba od siebie - mówi psychoterapeutka. Ironizuje: chcemy dyskutować o metodach wychowawczych, które mają wesprzeć nas w kierowaniu dzieci na określoną edukacyjną ścieżkę, a sami nie radzimy sobie z własnymi emocjami. Efektem jest to, że przechodzimy ze skrajności w skrajność, przykręcając śrubę lub dając skrajną wolność. I wywołujemy emocjonalną huśtawkę. - My mamy w odwodzie używki i znajdujemy dziesiątki usprawiedliwień, dlaczego po nie sięgamy: bo stres, bo wygórowane oczekiwania szefa, bo nasze niespełnione ambicje. Dzieciom powtarzamy, że to zło, ale jednocześnie nie przedstawiamy alternatywy, jak mają się uporać z emocjami.
Z biologicznego punktu widzenia kluczowe jest zapanowanie nad kortyzolem, naturalnym hormonem, który wydziela się w sytuacjach stresowych. - Pozostawanie w stanie ciągłego pobudzenia powoduje, że utrzymuje się na wysokim poziomie, co skutkuje nerwowością, dezorientacją. Stąd tak ważna jest zadbanie o sen, relaks, by dać organizmowi czas na jego redukcję i regenerację - opisuje Marta Wojtas. Zwłaszcza przed samym egzaminem.
Wojtas przestrzega, że młodzi są barometrem nastroju dorosłych. Ci ostatni nie zawsze potrafią ukryć emocje związane z codziennością, podbite miesiącami pandemii i niepewnością ostatnich tygodni związanych z sytuacją za wschodnią granicą. - Dlatego istotne jest, by zrobić punktem odniesienia to, co tu i teraz, zamiast myśleć o tym, co było i co będzie - radzi. W kontekście egzaminów - ósmoklasisty i maturalnego - chodzi o stworzenie młodym ludziom jak najlepszych warunków, by mogli skupić się na aktualnych wyzwaniach. Tak, by był czas na sen, posiłek i zajęcia, które są odskocznią, sprawiają przyjemność. - Widmo egzaminów jako sytuacji, która zdecyduje o ich przyszłości, nie powinno przesłaniać wszystkiego. To tylko jedna z wielu sytuacji życiowych, z którymi trzeba się uporać. Nie odpuszczając jednak całkowicie, bo stres w rozsądnych dawkach potrafi mobilizować i wpływać na lepsze wyniki wykonywanych zadań. ©℗
Na ostatniej prostej zbawienne może być dobre słowo, nawet na wyrost, bo uruchomi kreatywność i odwagę, które mogą nieco zrekompensować braki w wiedzy