Z powodu podwyżek cen energii sprawy negocjacji klimatycznych stały się gorącym frontem nie tylko w relacjach z Brukselą, lecz także wewnętrznie. Podwyżki taryf cen prądu pokazane w miniony piątek przez URE, ale także rosnące już ceny gazu powodują, że trwa szukanie polityka czy instytucji, którą można obciążyć wzrostami cen.

Od kilkunastu dni rząd podkreśla, że ceny energii wynikają z polityki klimatycznej UE, a konkretnie wzrostu uprawnień ETS. Dlatego spółki energetyczne mają na rachunkach pokazywać, z czego bierze się wzrost cen. Do tego dorzucany jest rząd Donalda Tuska jako ten gabinet, który dał światło systemowi ETS. Z kolei opozycja chce połączyć z PiS hasło „drożyzna”. Politycy PiS zdają sobie sprawę, że czeka ich wzrost niezadowolenia, gdy ludzie zobaczą wysokość podwyżek na nowych rachunkach.
Stąd w PiS pojawiają się napięcia, tym bardziej że cały czas trwa podskórny pojedynek czołowych polityków PiS z Mateuszem Morawieckim. Choć jego wpływy zostały okrojone w ostatniej rekonstrukcji, to przeciwnicy nie składają broni, licząc, że uda się sprawić mu kolejne kłopoty, zanim stanie się zbyt silny wewnętrznie. Argumentów dostarcza Zbigniew Ziobro, krytykując zbyt miękką jego zdaniem politykę Morawieckiego wobec Brukseli. Zarówno w sprawie klimatu, jak i praworządności atak koncentruje się na Konradzie Szymańskim, ministrze ds. europejskich, choć głównym celem jest Mateusz Morawiecki. Przeciwnicy zarzucają de facto im obu zbytnią ustępliwość w sprawie klimatu czy praworządności. Na co politycy z otoczenia Morawieckiego zwracają uwagę, że musiał on zarządzać kryzysami, które zostały wygenerowane wcześniej m.in. przez jego rywali, jak kwestia praworządności. Kolejna zapalna sytuacja powoduje, że wracają „tradycyjne” już rozważania o możliwej wymianie premiera i korektach w rządzie. Katalizatorem zmian miałoby być odejście z rządu Jarosława Kaczyńskiego, rywale Morawieckiego chcieliby wykorzystać to do politycznego przetasowania, argumentując, że potrzebne jest popandemiczne, a przedwyborcze przegrupowanie sił. Znakiem zapytania jest, kiedy prezes PiS z rządu może odejść, czy stanie się to na początku przyszłego roku, czy w związku z kryzysem na granicy z Białorusią jeszcze później. Z naszych rozmów z przedstawicielami Zjednoczonej Prawicy wyłaniają się trzy możliwe scenariusze.
Pierwszy, bazowy, zakłada, że Mateusz Morawiecki pozostaje szefem rządu, korzystając z protekcji Jarosława Kaczyńskiego. W takim układzie polityczny stan gry i podział stref wpływów pozostaje bez większych zmian. Pytanie tylko, jak na polityczną siłę premiera wpłynie spodziewane odejście prezesa PiS z rządu, które nastąpi wcześniej czy później.
Drugi scenariusz, bardziej radykalny, zakłada, że do wymiany szefa rządu jednak dojdzie – w ramach „nowego otwarcia” i uznania, że Morawiecki „zużył” się jako lider przez pandemię. – Nowy premier miałby wysłać do Brukseli sygnał, że koniec z linią ugodową i albo dogadamy się na warunkach satysfakcjonujące obie strony, albo będzie jeszcze gorzej – przekonuje jeden z naszych rozmówców.
Już zresztą w PiS funkcjonuje nieformalna giełda nazwisk potencjalnych następców Morawieckiego. Nasi rozmówcy wskazują na szefa MON Mariusza Błaszczaka, nowego ministra rozwoju Piotra Nowaka, szefa MAP Jacka Sasina czy marszałek Sejmu Elżbietę Witek. – Jeśli sytuacja za wschodnią granicą zacznie się komplikować, wówczas większe szanse miałby premier „siłowy”, czyli np. Błaszczak. Ale jeśli sytuacja nie będzie aż tak zła, wówczas zwiększa to szanse technokraty Nowaka – ocenia polityk Zjednoczonej Prawicy. Nasi rozmówcy zbliżeni do Mateusza Morawieckiego kategorycznie odrzucają taki scenariusz. – Nie ma większości w Sejmie, która mogłaby to zrobić. Większość oparta na dwóch–trzech posłach nie służy wymianie premiera. Taka operacja oznaczałaby też targi o miejsca i funkcje w rządzie, nie tylko ze strony konserwatystów z PiS, lecz także ze strony naszych nowych koalicjantów – zauważa rozmówca DGP. Wskazuje też, że Mateusz Morawiecki jest cały czas liderem rankingów zaufania do polityków. Tyle że taką pozycją cieszyła się też Beata Szydło, która tuż po jej wybronieniu w Sejmie w 2017 r. musiała złożyć urząd. – Szydło nie radziła sobie z operacjonalizowaniem tematów w rządzie, tu nie chodziło o poziom zaufania do niej – przekonuje nasz rozmówca.
Trzeci scenariusz zakłada, że Mateusz Morawiecki dalej jest premierem, ale jego wpływy są ograniczane. W tym kontekście nasi rozmówcy wskazują na możliwą wymianę szefa KPRM Michała Dworczyka (funkcję tę, zdaniem jednego z naszych rozmówców, mógłby objąć Zbigniew Hoffman, obecny wiceszef KPRM). Idąc dalej, zagrożona byłaby wówczas także pozycja Konrada Szymańskiego, ministra ds. europejskich, którego na celownik już wzięli ziobryści. W ramach osłabiania wpływów premiera niewykluczone byłyby też zmiany w Polskim Funduszu Rozwoju czy Banku Gospodarstwa Krajowego.
Trudno na razie rozstrzygnąć, na ile PiS, który zbierał nową większość po odejściu Jarosława Gowina, ma szansę na przeprowadzenie takiej operacji. Można to zrobić dwiema drogami. Bezpieczniejsza to konstruktywne wotum nieufności, co wymaga, żeby stronnicy Morawieckiego poparli jego wymianę w jednym ruchu. Jeśli tego nie zrobią, wszystko zostaje po staremu. Drugi sposób to złożenie dymisji przez obecnego premiera i udzielenie wotum zaufania kolejnemu. Oba te warianty biorą pod uwagę, że ludzie Morawieckiego, ale także np. Paweł Kukiz, popierają zmiany. W tym drugim przypadku, jeśli tak się nie stanie, zamiast nowego premiera mogą być przyspieszone wybory. A dziś nikomu – ani rządowi, ani opozycji – się one nie opłacają. ©℗