MSWiA nie ma w planach utworzenia akredytacji dziennikarskich w przygranicznym terenie objętym stanem wyjątkowym. Pismo RPO w tej sprawie pozostaje bez odpowiedzi
MSWiA nie ma w planach utworzenia akredytacji dziennikarskich w przygranicznym terenie objętym stanem wyjątkowym. Pismo RPO w tej sprawie pozostaje bez odpowiedzi
Co się dzieje z grupą migrantów w Usnarzu Górnym? Kto im pomaga? Skąd mają wodę i jedzenie? Jak wyglądają działania Straży Granicznej i Wojska Polskiego na granicy z Białorusią? Tego nie dowiemy się od dziennikarzy, którzy będąc na miejscu, na własne oczy sprawdzają, jak sprawy faktycznie wyglądają. By mieć jakiekolwiek informacje z tego rejonu, pozostają jedynie oficjalne komunikaty, w których przedstawiciele rządu i służby pokazują wybrany przez siebie kawałek rzeczywistości. Nie ma możliwości legalnej weryfikacji na miejscu przez media, ponieważ rozporządzenie prezydenta RP z 2 września 2021 r. w sprawie wprowadzenia stanu wyjątkowego na obszarze części województwa podlaskiego oraz części województwa lubelskiego wprowadziło „ograniczenie dostępu do informacji publicznej dotyczącej czynności prowadzonych na obszarze objętym stanem wyjątkowym”.
O możliwość akredytacji, by udać się w rejon przygraniczny, spytaliśmy wiceministra spraw wewnętrznych i administracji Macieja Wąsika. Odpowiedział, że nie są planowane żadne akredytacje dla dziennikarzy, i odesłał do departamentu komunikacji społecznej w MSWiA.
– Kwestie te reguluje rozporządzenie Rady Ministrów z 2 września 2021 r. w sprawie ograniczeń wolności i praw w związku z wprowadzeniem stanu wyjątkowego. Ze względu na sytuację dziennikarze mogą prowadzić swoją działalność poza obszarem, na którym obowiązuje stan wyjątkowy – wyjaśnili DGP urzędnicy ministerstwa. Do tego samego dokumentu odesłała nas też Straż Graniczna. Rozporządzenie wprowadza m.in. „zakaz utrwalania za pomocą środków technicznych wyglądu lub innych cech miejsc, obiektów lub obszarów obejmujących infrastrukturę graniczną, również w przypadku, gdy miejsca te, obiekty lub obszary stanowią tło dla wizerunku funkcjonariusza Straży Granicznej lub Policji oraz żołnierza Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej”, co de facto oznacza zakaz robienia jakichkolwiek zdjęć i filmów.
O sprawę braku możliwości akredytacji spytał premiera Mateusza Morawieckiego tydzień temu rzecznik praw obywatelskich prof. Marcin Wiącek. „RPO dostrzega racje, dla których dziennikarze i inni przedstawiciele środków społecznego przekazu nie powinni mieć swobodnego wstępu na obszar, na którym wprowadzono stan nadzwyczajny, oraz nieograniczonego prawa do relacjonowania zdarzeń na granicy polsko-białoruskiej. Powstaje jednak pytanie, z jakiego powodu prawodawca nie przewidział wyjątkowej możliwości objęcia ww. osób «mechanizmem przepustkowym», umożliwiającym – np. na podstawie decyzji właściwego komendanta placówki Straży Granicznej – udzielenie niektórym dziennikarzom choćby ograniczonej i kontrolowanej przez odpowiednie służby państwowe możliwości wstępu na obszar objęty stanem wyjątkowym?”. Pismo z kancelarii premiera posłano do ministra spraw wewnętrznych Mariusza Kamińskiego z prośbą o udzielenie odpowiedzi. Do tej pory RPO jej nie otrzymał. Zgodnie z przepisami jest na to 30 dni.
– Rzecznik postuluje wprowadzenie jakiegoś rodzaju przepustek czy akredytacji. Podobny mechanizm zastosowali nasi sąsiedzi i my też możemy to zrobić. Ustawodawca sięgnął po dalece nieproporcjonalne rozwiązania ograniczenia do informacji publicznej, można znaleźć środek, który nie idzie tak daleko – tłumaczy Mirosław Wróblewski, dyrektor zespołu prawa konstytucyjnego w Biurze RPO.
O komentarz poprosiliśmy również polityków opozycji. – Brak akredytacji nie ma żadnego uzasadnienia. Relacje polskich mediów mogłyby pokazać, że sytuacje jest opanowana. Niewpuszczanie dziennikarzy jest na rękę Łukaszence i pokazuje, że wojnę informacyjną przegrywamy – mówi Marek Biernacki z Koalicji Polskiej, były minister spraw wewnętrznych i administracji.
– Takie działania są krótkowzroczne i nie mają sensu. W każdym konflikcie toczy się wojna informacyjna. W naszym interesie jest to, by rzetelni, niezależni dziennikarze mogli opisywać, jaka jest sytuacja. Skoro mamy rację, to dlaczego się boimy informacji? – pyta retorycznie były wiceminister spraw wewnętrznych i minister obrony Tomasz Siemoniak (PO). – Na wojnie są korespondenci wojenni, ponieważ opinia publicznie nie ufa w tych sprawach politykom czy wojskowym. Rugowanie dziennikarzy i próba podporządkowania sobie mediów, co widzieliśmy też przy przejęciu Polska Press przez Orlen i w sprawie TVN, to elementy szerszego procesu. Względy bezpieczeństwa narodowego nie usprawiedliwiają takiego ruchu – dodaje polityk. ©℗
Pozostało
78%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama