Wojsko Polskie będzie wyposażone w nowoczesny sprzęt, w bezpilotowce, które sprawdziły się na wojnach na wschodzie naszego kontynentu – mówił w sobotę w Polskim Radiu minister obrony Mariusz Błaszczak. Dlatego kupimy 24 tureckie bezzałogowce Bayraktar TB2.

Jest to informacja zdumiewająca z kilku powodów. Po pierwsze, w Polsce mamy dwa poważne podmioty, które próbują swych sił w budowie bezzałogowych statków powietrznych. Z sukcesem robi to Grupa WB, w której w ostatnich latach Skarb Państwa nabył ponad 25 proc. udziałów. Bez sukcesów (miejmy nadzieję, że tylko na razie) robi to zupełnie państwowa Polska Grupa Zbrojeniowa. Na dodatek ta druga otrzymała 800 mln zł, by nauczyć się budować nieco mniejsze bezzałogowce. Można uznać, że to pieniądze wyrzucone w błoto. Zamiast tworzyć potencjał przemysłowy i kupować u siebie, tworzymy potencjał i kupujemy gdzie indziej.
Po drugie, minister stwierdził, że takiej broni nie ma w ofercie przemysłu polskiego. W tym momencie trzeba się podrapać w głowę, by znaleźć sens tych słów. Bardzo wielu produktów, które ostatecznie kupuje Wojsko Polskie, na początku postępowania zakupowego nie ma w ofercie polskiego przemysłu, bo po to, by je uzyskać, potrzebne są prace badawczo-rozwojowe. Jak zauważył Marek Świerczyński z Polityki Insight, to rozjeżdża się z narracją resortu o kupnie fregat w PGZ, bo państwowa grupa obecnie takiego produktu nie proponuje. Podobnie jest z wozem bojowym Borsuk zachwalanym przez ministra, a też jeszcze niegotowym.
Po trzecie, polityk powtarza, że te bezzałogowce to sprzęt sprawdzony. Można się zastanawiać, w jaki sposób. Nie było słychać o tym, by Wojsko Polskie je testowało. To, że bezzałogowce dobrze wyglądały na filmikach z wojny w Górskim Karabachu, nie znaczy, że sprawdzą się w polskich warunkach. Będzie to sprzęt niekoniecznie łatwo kompatybilny z innym uzbrojeniem Wojska Polskiego. I tu dochodzimy do sedna problemu. Trudno nie mieć wrażenia, że Błaszczak kupuje sprzęt wojskowy nie na podstawie wieloletnich planów i potrzeb wojska, lecz na podstawie impulsów. Zamiast spójnego systemu tworzy sprzętowe wyspy słabo połączone z resztą.
Oto kilka przykładów: po dwóch wypadkach samolotów MiG-29, przerywając trwające postępowanie zakupowe i sprawdzanie ofert producentów, resort szybko zdecydował się na zakup 32 samolotów F35 za ok. 20 mld zł. Niektórzy twierdzą, że wszystkich możliwości tego sprzętu nie wykorzystamy przez kilkadziesiąt lat, bo będzie to wyspa supernowoczesności w morzu normalności Wojska Polskiego. Polski przemysł na zakupie nie skorzystał. Rok wcześniej minister zdecydował się na zakup dywizjonu artylerii rakietowej Himars. Jednego. Plany wojska przewidują co najmniej trzy takie dywizjony (niektórzy mówią o 10). To sprzęt amerykański, ma inne systemy informatyczne niż reszta sprzętu WP. Przemysł polski nie skorzystał, stworzyliśmy za to amerykańską wysepkę (bo nawet nie wyspę).
Konflikt to najlepsze okno wystawowe producentów uzbrojenia. Minister najwyraźniej naoglądał się obrazków z Karabachu i kupiliśmy sprzęt z Turcji. Polski przemysł na tym nie skorzystał, choć akurat tutaj potencjał ma duży. Skoro jesteśmy przy produkcjach polskich, warto przypomnieć, że Tytus, Romek i A’Tomek, bohaterowie komiksu Papcia Chmiela, w jednej z części przygód udają się na Wyspy Nonsensu, m.in. na wyspę najdowcipniejszych ludków świata, gdzie zasadniczo płata się figle. Najwyraźniej minister Błaszczak lubi podróżować.