Ubiegłoroczny wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji okazał się być kluczowy dla zmiany relacji między dotychczasowymi koalicjantami obozu Zjednoczonej Prawicy i dalszych perspektyw wspólnego rządzenia. Spadek notowań o ok. 10 proc. dla całego obozu został zinterpretowany jako przechylenie wahadła, po którym nie ma powrotu do status quo.

Wszyscy aktorzy w listopadzie zdali sobie wówczas sprawę, że choć utrzymanie władzy po 2023 r. nie jest niemożliwe, to po wyroku TK scenariuszem bazowym jest utrata władzy przez obóz prawicy w najbliższych wyborach parlamentarnych. Taki scenariusz z kolei wprowadza zupełnie inną logikę relacji między koalicjantami. Koalicje mają bowiem sens tylko wtedy, kiedy jest się przy władzy albo się do niej dochodzi. Trwanie w opozycji nie przynosi ani fruktów, ani wpływów, a jedynie koszty. Nie jest przypadkiem, że opozycja antypisowska przez tyle lat nie stworzyła spójnego frontu, a różnice zdań co do poparcia rządu w kwestii zaciągnięcia długu przez UE między Lewicą a PO są tego najlepszym dowodem.
Perspektywa oddania władzy w najbliższych wyborach powoduje, że mniejsi koalicjanci nie mają powodów, aby grać zespołowo z PiS, szczególnie że napięcia powodują, że i PiS z pewnością nie zaprosi ich na własne listy, chcąc uniknąć błędu poprzednich wyborów. Scenariusz osobnych list w sytuacji bazowego scenariusza oddania władzy naturalnie popycha mniejszych koalicjantów do wzmacniania własnej tożsamości politycznej, ponieważ dziś nie mają dużej bazy „własnych” wyborców. Z tego też powodu nie chcą przyspieszonych wyborów, ponieważ muszą mieć więcej czasu na polityczne „łowy”. Osobny start wymaga zdobycia minimum 5 proc. poparcia, aby przetrwać. Co oznacza, że zarówno Zbigniew Ziobro, jak i Jarosław Gowin muszą zwiększyć własną bazę wyborców, także, a może przede wszystkim, kosztem PiS.
To właśnie rozwijanie własnych tożsamości przez mniejszych koalicjantów, którzy muszą zdążyć zyskać osobną identyfikację wśród wyborców do wyborów w 2023 r., wyjaśnia, dlaczego w ostatnich miesiącach tak wiele rządowych inicjatyw ugrzęzło w ideowych sporach i nie przeszło przez parlament. Chęć zademonstrowania różnic między koalicjantem a PiS jest obecnie kluczowym celem dla SP i PJG. Jest on też ważniejszy niż dezorientacja opinii publicznej, spadek poparcia dla całego obozu i zahamowanie procesu reform. W sytuacji kiedy tracimy zaufanie, gra się nie na to, co jest najlepsze dla całego obozu, ale dla poszczególnych jego elementów, nawet jeśli rodzi to koszty dla całej konstrukcji.
Skoro po 2023 r. i tak ZP czeka oddanie władzy, to najważniejsze jest, aby już dziś zadbać o ustawienie się na jak najdogodniejszych pozycjach po kolejnych wyborach, aby w nowym rozdaniu posiadać jak najlepszą pozycję negocjacyjną. Gdy perspektywa powrotu do władzy dla prawicy pojawi się na horyzoncie po 2023 r., stare konflikty pójdą w niepamięć, a politycy ochoczo wrócą do rozmów. Cała gra toczy się o to, na jakich warunkach będzie przebiegać przyszła współpraca.
Powyższy scenariusz oznacza, że obecnie każdy koalicjant obozu ZP żyje przyszłością, a nie teraźniejszością. W konsekwencji istnieje duża szansa, że najbliższe dwa lata będą okresem straconym z punktu widzenia dużych wyzwań, przed jakimi stoi Polska. Perspektywa utrącania kolejnych inicjatyw w parlamencie skutecznie hamuje reformatorski zapęd premiera i jego zaplecza. Każde kolejne głosowanie w obecnej sytuacji politycznej nie tylko tworzy ryzyko zmarnowania włożonej pracy, lecz także będzie wzmacniać wizerunek szefa rządu jako słabego i niezdolnego do przeprowadzania własnych inicjatyw. Ten aspekt będą z pewnością uwypuklać ziobrzyści.
Test przyjdzie szybko. W maju ma być ostatecznie zaprezentowany Nowy Polski Ład, a więc duży pakiet reform. Jego finalny kształt odpowie na pytanie, jaka jest realna zdolność koalicjantów do współpracy. Mając na uwadze dynamikę sporów, można zakładać, że finalny pakiet będzie okrojony wobec pierwotnych pomysłów, ale nawet i taki scenariusz byłby dla obozu władzy dobrym wyjściem, mając na uwadze obecny poziom nieufności. Należy jednak pamiętać, że nawet oficjalna prezentacja zamaszystych reform nie musi oznaczać zawieszenia broni, a problemy mogą się pojawić na etapie wdrażania poszczególnych pomysłów. Trudno sobie wyobrazić, aby Zbigniew Ziobro zrezygnował z blokowania kluczowych reform Morawieckiego w obecnej kadencji.
Oczywiście głosowanie w sprawie zaciągnięcia długu przez UE, w którym poparcia udzieliła Lewica, otwiera nowe pole gry, ponieważ przełamano to, co dotychczas zdawało się niemożliwe. Nie należy się jednak spodziewać, że wariant poparcia rządu przez któryś z opozycyjnych klubów ‒ Lewicy czy tym bardziej PO, PSL czy Konfederacji, będzie często stosowany. Jedna jaskółka wiosny nie czyni. Wspólne głosowanie jest kosztowne tak dla rządu (liczne ustępstwa), jak i dla opozycji (nacisk elektoratu). Można zakładać, że Morawiecki z Kaczyńskim będą sięgali po tę opcję tylko wtedy, kiedy będzie to absolutnie koniecznie, a niestety systemowe reformy do tej kategorii spraw nie należą. Najbliższe dwa lata będą przebiegały dla Morawieckiego z Kaczyńskim od bardzo trudnych negocjacji z SP i PJG po jeszcze trudniejsze z opozycją. Trudno się spodziewać, żeby ich wynik pozwalał z optymizmem patrzyć na państwowy dorobek, jaki pozostawi po sobie obóz władzy.
Paweł Musiałek, dyrektor Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego
W sytuacji utraty zaufania gra się nie na to, co jest najlepsze dla całego obozu prawicy, ale dla poszczególnych jego elementów