Często czujemy, że z jakimś przedsięwzięciem coś jest nie tak, a jednak w nie wchodzimy. Dlaczego? Złodzieje stosują coraz bardziej wyrafinowane triki socjotechniczne, a podatność na przekręty tkwi głęboko w naszej naturze

Oszustwom sprzyja rzeczywistość, w której żyjemy: kryzysy zdrowotny i gospodarczy, niskie stopy procentowe sprawiające, że nie warto trzymać oszczędności na lokatach bankowych. Poszukiwanie zysków czy tylko ochrony oszczędności przed inflacją zwiększa naszą podatność na oszustwa. A coraz częściej mamy do czynienia nie z drobnymi cwaniaczkami, ale „profesjonalistami” stosującymi wyrafinowane metody działania.

Jedną z nich, coraz częściej stosowaną ostatnio jest fraud inwestycyjny. Polega na wyłudzeniu pieniędzy pod pozorem inwestycji dającej wysokie zyski. Przestępcy w e-mailach, w reklamach czy esemesach dostarczają nam obiecujące oferty. „Przyniesiemy ci zyski na tacy i to szybko. Zarobisz przynajmniej połowę tego co nam wpłaciłeś” – zapewniają.

Nie chodzi im wcale o wyłudzenie drobnych kwot. To nie jest gra w trzy karty na bazarku, gdzie można stracić stówkę lub dwie. Nakłaniają do zaciągania kredytu na takie inwestycje. Z danych policji, która już rozpracowuje podobne grupy, wynika, że ludzie powierzali im nawet po kilkaset tysięcy złotych.

Obietnica wysokich zysków to jedna z najbardziej skutecznych technik, jakimi posługują się przestępcy. Badania Barometr Providenta przeprowadzone przez firmę pożyczkową wraz z Fundacją Rozwoju Rynku Finansowego pokazały, że im wyższą obietnicę zysku dostaniemy, tym bardziej jesteśmy skłonni oddać pieniądze oszustom. Z badań tych wynika, że na ofertę obiecanego zysku w wysokości 10 proc. ze skrajnie ryzykownej inwestycji skusiłoby się zaledwie 2,5 proc. Polaków. Gdyby jednak poprzeczkę podniesiono i obiecano im ponad 50 proc. zarobku, chętnych przybyłoby kilkukrotnie więcej.

Agnieszka Wachnicka, prezes Fundacji Rozwoju Rynku Finansowego, mówi, że obietnica wysokiego zysku to pierwszy sygnał alarmowy, który powinien nas przestrzec. Bo jeśli zależy nam na wysokich zyskach, to ryzyko też musi być o wiele wyższe, włącznie z utratą wszystkich pieniędzy. – Jeśli ktokolwiek obiecuje nam ponadprzeciętne zyski i dodatkowo zapewnia o zerowym ryzyku, z dużym prawdopodobieństwem próbuje nas oszukać. Szczególnie uważajmy na oferty, w których ktoś obiecuje nam wysokie zyski w krótkim czasie – mówi prezes FRRF.

Po raz drugi lampka alarmowa powinna się zapalić, kiedy dostajemy e-mail od nieznanego nadawcy. Wprawdzie w teście przeprowadzonym przez Provident i FRRF większość Polaków – bo aż 83 proc. – wykazała się dużą czujnością, trafnie identyfikując fałszywy e-mail. Jednak nikt z badanych nie wskazał poprawnie elementów wiadomości świadczących o tym, że jest fałszywy. Sprawdzenie wiarygodności e-maila czy reklamy, tego, czy nadawcą jest bank, fundusz inwestycyjny, czy też nieznana zupełnie firma – to kolejny krok, który koniecznie powinniśmy wykonać. Czasem wystarczy nazwę nadawcy „oferty inwestycyjnej” wrzucić do wyszukiwarki. Warto też zajrzeć na listę ostrzeżeń publicznych Komisji Nadzoru Finansowego, bo znajduje się na niej wiele firm, które już kogoś oszukały.

– Sprawdźmy wiarygodność inwestycji oraz firmy, która oferuje dane rozwiązanie. Zweryfikujmy, w jakim kraju jest zarejestrowany ten podmiot. Jeśli będzie to kraj spoza Unii Europejskiej lub jeden z krajów uznawanych za tzw. raje podatkowe, powinniśmy zrezygnować z usług takiej firmy – doradza Agnieszka Wachnicka. – Jeśli nie mamy pełnej wiedzy o danym produkcie inwestycyjnym, czym się charakteryzuje i jakie wiąże się z nim ryzyko, zasięgnijmy porady u specjalisty – dodaje.

Katarzyna Sekścińska, psycholog z Uniwersytetu Warszawskiego, podkreśla, że ponad 80 proc. dorosłych deklaruje, iż reklama nie oddziałuje na ich decyzje zakupowe nawet w najmniejszym stopniu. – To nader optymistyczna opinia – mówi. Jej zdaniem często po prostu nie jesteśmy świadomi, jak oddziałują na nas komunikaty marketingowe i nasze przekonanie o odporności na reklamę staje się dla nas zgubne. Tracimy czujność i łapiemy się na informacje o superokazjach, kierując się np. tym, że skorzystały z nich znane osoby, których wizerunki często są bezprawnie wykorzystywane w reklamach „produktów inwestycyjnych”.

W Barometrze Providenta wyszło, że aż 40 proc. badanych przyznało się, że nie wiedzą, jak odróżnić prawdziwe oferty inwestycyjne od tych fałszywych, a jednocześnie co piąty Polak byłby skłonny skorzystać z oferty otrzymanej na e-maila od nieznanej firmy, jeśli ta obiecałaby mu wysokie zyski.

Gdy słyszymy historie poszkodowanych, większość z nas ignoruje problem i traktuje go tak, jakby nas nie dotyczył. Niestety także osoby, które już padły raz ofiarą oszustów, są zdecydowanie bardziej skłonne zaufać kolejnej ofercie inwestycyjnej z nieznanego źródła niż ludzie, którzy takich przykrych doświadczeń za sobą nie mają. – To paradoks, którego chyba nikt by się nie spodziewał – mówi Katarzyna Sekścińska. Podkreśla, że jeśli nie uczymy się na cudzych ani własnych błędach i dzieje się tak niezależnie od poziomu wykształcenia, to aby zmniejszyć podatność na manipulacje stosowane przez cyberprzestępców, trzeba wielkiego wysiłku edukacyjnego.

Trzeba też zbadać, na czym taka podatność polega? Co sprawia, że ktoś łatwiej staje się ofiarą oszustwa. Jej zdaniem bardziej narażeni są ludzie, dla których realizacja ich marzeń jest ważna dla budowy obrazu siebie i mają niską samoocenę. Warto, byśmy się nad tym zastanowili, by nie stracić wszystkiego, co mamy.

jar

Materiał powstał przy współpracy z Fundacją Rozwoju Rynku Finansowego.