Oczywiście akcja dopiero rusza i jej forma będzie ewoluować w zależności od tego, na jakim etapie operacji się znajdziemy. Ale to pokazuje, z jakim wyzwaniem się mierzymy. To chyba najważniejsza kampania od dziesięcioleci, a z perspektywy interesów społecznych ważniejsza niż jakakolwiek dotychczasowa kampania wyborcza.
W mieście pojawiły się wielkoformatowe billboardy z niebudzącym emocji hasłem: #SzczepimySię. A przecież obóz rządzący, jeśli chce, to wie jak spowodować, by kampania outdoorowa została zauważona: wystarczy wspomnieć plakaty Polskiej Fundacji Narodowej, uderzające w środowisko sędziowskie.
Równolegle w telewizji i internecie emitowany jest spot, w którym akcję szczepień promują aktorzy Mateusz i Stanisław Banasiukowie. Tu już widać próbę odwołania się do sumień i emocji. Słyszymy, że każdy z nich zaszczepi się dla tego drugiego. Tyle że to spot tak „poprawny”, że równie dobrze mógłby reklamować krem na obolałe stawy, gdyby tylko zdubbingować aktorów.
A przecież rząd umie wyjść poza taki schemat – widać to w niedawnych kampaniach Ministerstwa Zdrowia (MZ). W tej przeciw otyłości rodzina w McDonaldzie kupuje zawał, cukrzycę i raka. W innej, prodemograficznej, do posiadania dzieci namawiają… króliki. Mogło się to podobać lub nie, ale przynajmniej nie pozostawiało obojętnym.
Na razie więc mamy kampanię zachowawczą i przewidywalną – jakby decydentom brakowało odwagi do sięgania po odważniejsze formy. – To kampania rządowa, ona ma charakter informacyjno-profrekwencyjny – słyszymy tłumaczenia z kręgów rządowych. – Jeżeli temat wiąże się z silnym lękiem, to lepsze są przekazy, które łagodzą obawy niż argumenty zabarwione negatywnie i silne emocjonalnie. Trzeba pokazywać korzyści i redukować lęk, pokazać, że poprzez szczepienia chroni się inne osoby – dodaje nasz rozmówca.
Może i tak, ale jeszcze niedawno w telewizji leciał całkiem pomysłowy spot MZ zadający widzom pytanie „To którą maseczkę wolisz?”. Chodziło o przekonanie Polaków do noszenia ochronnych maseczek z sugestią, że jeśli tego nie będą robić, trafią do szpitala, gdzie trzeba będzie im podać inną maskę – z tlenem. Trudno uznać to za spot łagodzący obawy przed COVID-19.
Ta dająca się odczuć zachowawczość rządu może wynikać z dwóch przyczyn. Pierwsza to zawoalowane stanowisko Kościoła. Choć Episkopat dostrzega dobroczynne skutki szczepień, to jednak wprowadza dodatkowy element do dyskusji. Bo choć deklaruje w oficjalnym stanowisku, że „decyzja o szczepieniu jest kwestią wyboru danej osoby dokonanego przez nią w sumieniu”, to hierarchowie zwracają uwagę, że część szczepionek przygotowano „na bazie płodowych linii komórkowych”, co może być sprzeczne z nauką Kościoła. „Nie ponoszą winy osoby, które są przeciwne aborcji i przemysłowemu wykorzystaniu ludzkiego materiału biologicznego. Nie uczestniczą one w procesie produkcyjnym tych szczepionek, ale w trosce o swoje życie lub zdrowie mogą z nich korzystać. Osoby takie byłyby jednak winne moralnego poparcia dla tych szczepionek i technologii ich produkcji, jeżeli by je przyjmowały, mając do dyspozycji inne szczepionki wolne od powyższych zastrzeżeń”. Trochę to skomplikowane dla zwykłego zjadacza chleba – tym bardziej że, zapisując się po 15 stycznia na szczepienie, raczej nie będziemy mieli wpływu na to, który konkretnie preparat otrzymamy, bo to zależy od logistyki dostaw.
Drugi powód to polityka. Jeszcze w listopadzie z sondażu United Surveys dla DGP i RMF FM wynikało, że połowa ankietowanych nie zamierzała się zaszczepić – co istotne, to wśród wyborców PiS ten odsetek był jednym z wyższych (58 proc.). Dla porównania wśród wyborców Koalicji Obywatelskiej przeciwników szczepień było 19 proc., Lewicy – 33 proc., ludowców – 53 proc. Tylko w elektoracie Konfederacji było ich więcej, bo aż 92 proc.
Tak jak nie da się być „trochę w ciąży”, tak i w kwestii szczepień na COVID-19 nie sposób zadowolić oczekiwań zarówno zwolenników szczepień, jak i antyszczepionkowców. To sprawa, w której władza musi się jednoznacznie określić, nawet jeśli oznacza to jakiś polityczny koszt. ©℗